Aby wygrać wybory, partia potrzebuje jedności, której tak naprawdę nie ma. Więc choć Clinton czuje na karku gorący oddech Trumpa, robi dobrą minę do złej gry.
Demokraci przygotowali się do zjazdu w Filadelfii w myśl zasady wszystkie ręce na pokład. Obecność na konwencji potwierdziła cała partyjna wierchuszka. Wczoraj uczestnicy wysłuchali przemówienia Michelle Obamy, dzisiaj wystąpi Bill Clinton, na jutro zaś jest zaplanowana wizyta wiceprezydenta Joe Bidena oraz Baracka Obamy. Każdy dzień konwencji odbywa się pod innym hasłem, a trzy z nich mają w nazwie „razem”. Bo tylko zjednoczona partia ma szansę w wyścigu o Biały Dom.
Tymczasem to właśnie jej jedność została podana w wątpliwość tuż przed początkiem konwencji. Portal WikiLeaks opublikował kilkanaście tysięcy wiadomości przesłanych pocztą elektroniczną przez krajowe władze Partii Demokratycznej. Demokraci dyskutują w nich na przykład, czy nie zasugerować mediom tematu religijności Sandersa – zagadnienia, które kandydat zręcznie pomijał w trakcie kolejnych prawyborczych potyczek. Zła odpowiedź na pytanie o wiarę mogłaby stanowić dla kandydata poważny balast wyborczy. Pikanterii sprawie wycieku dodaje fakt, że amerykańskie media dotarły do firmy specjalizującej się w bezpieczeństwie IT, której eksperci stwierdzili, iż jest on prawdopodobnie sprawką hakerów zatrudnianych przez rosyjski wywiad.
Chociaż wśród opublikowanych wiadomości nie ma jednoznacznie kompromitujących materiałów, pokazują one jednak, że władze partyjne nie były bezstronne w trakcie prawyborów. Doskonale wpisuje się to w narrację budowaną przez Berniego Sandersa, że demokratyczny establishment od początku nie chciał jego wygranej i rzucał mu kłody pod nogi. Tymczasem ta narracja nie służy demokratom na ostatniej prostej wyścigu o Biały Dom. To dlatego od dwóch tygodni Bernie Sanders popiera kandydaturę Hillary Clinton na prezydenta i namawia swoich zwolenników, aby zrobili tak samo. Z tego też względu partia zmusiła do dymisji przewodniczącą krajowej konwencji demokratów Debbie Wasserman Schultz, której e-maile także zostały opublikowane. Trzeba było kogoś poświęcić, by udobruchać zwolenników Sandersa.
To może jednak im nie wystarczyć, zwłaszcza tym przekonanym, że tylko polityczny outsider będzie w stanie zmienić waszyngtońskie status quo. W ten weekend zorganizowali oni nawet protesty przed halą, w której odbywa się zjazd demokratów. Może im nawet nie wystarczyć fakt, że Partia Demokratyczna – m.in. pod wpływem sukcesów kampanii Sandersa – skręca w lewo, czego świadectwem jest tzw. platforma, czyli niezobowiązujący polityków dokument stanowiący podsumowanie kierunku, w którym partia zamierza podążać przez najbliższe kilka lat.
Wstępna wersja takiego dokumentu jest przygotowywana przez komitet programowy przed konwencją. Na samym zjeździe zaś oficjalnie zatwierdzają go delegaci. Wśród nowości tegorocznej platformy demokratycznej jest wiele postulatów bliskich zwolennikom Sandersa, w tym poparcie dla podniesienia minimalnej stawki godzinowej do 15 dol., bardziej dosadny język w odniesieniu do legalizacji marihuany i zniesienia kary śmierci, propozycja obłożenia podatkiem emisji dwutlenku węgla, walka z patologiami na Wall Street, powstrzymanie rotacji kadr między Rezerwą Federalną a prywatnymi wielkimi bankami oraz uszczelnienie systemu podatkowego tak, aby nie było możliwe uciekanie z zyskami przed amerykańskim fiskusem.
Aby zdobyć Biały Dom, Partia Demokratyczna potrzebuje jedności. Zwłaszcza że po konwencji republikańskiej w Cleveland, która zakończyła się w czwartek, Donald Trump (podobnie jak Mitt Romney cztery lata temu) otrzymał sondażową premię. W sobotnim sondażu Reuters/Ipsos opowiedziało się za nim 38 proc. badanych, a za Clinton – 41 proc. To kolejny raz, kiedy miliarder dogania w sondażach byłą sekretarz stanu. Pytanie, czy uda mu się ją przegonić, pozostaje otwarte, tym bardziej że w Cleveland Trump pokazywał się jako adwokat zwykłych Amerykanów, także tych z mniejszości (potępił m.in. atak terrorystyczny na gejowski klub w Orlando). Możliwe, że republikanie będą teraz chcieli przesunąć się w kierunku centrum, aby podebrać głosy demokratom. Wskazywałby na to fakt, że na konwencji GOP wystąpił homoseksualista Peter Thiel, znany inwestor z Doliny Krzemowej.