Dziś pierwsze czytanie projektu Kukiz’15 znoszącego gabinety polityczne w samorządach i administracji centralnej. PiS nie wyklucza poparcia.
Nad ustawą pracować będą dwie komisje sejmowe: administracji i spraw wewnętrznych oraz samorządu terytorialnego i polityki regionalnej.
Autorzy przekonują, że wskutek likwidacji gabinetów politycznych (lub jak poprawiają nas samorządy: zespołu doradców lub asystentów) oszczędności dla budżetu państwa i lokalnych budżetów przekroczą 0,5 mld zł rocznie.
Sam koszt wynagrodzeń dla członków gabinetów politycznych w ministerstwach oraz kancelarii premiera Kukiz’15 „ostrożnie szacuje” na ok. 5,8 mln zł rocznie. Wychodzi więc na to, że właśnie w samorządowych gabinetach politycznych – gdzie zatrudnionych jest ponad 10 tys. osób – przejada się ponad pół miliarda.
Niewykluczone, że projekt znajdzie poparcie w szeregach partii rządzącej, która zresztą sama w lutym 2012 r. wychodziła z podobnymi postulatami. Choć posłowie PiS zastrzegają, że projekt trzeba będzie dopracować. – Funkcjonowanie gabinetów na poziomie centralnym ma jeszcze jakiś sens. W wymiarze samorządowym to już się nie broni. Prezydenci miast mogliby się obyć bez wsparcia asystentów, a przynajmniej nie za takie pieniądze, jakie są na nich wydawane. Zwłaszcza gdy opłaca się doradców i prawników, a potem kolejne pieniądze miasto wydaje na współpracę z zewnętrznymi kancelariami prawnymi i firmami doradczymi – mówi nam jeden z posłów PiS.
Podobnego zdania jest jego partyjny kolega, poseł Szymon Szynkowski vel Sęk (PiS). – Są gminy, gdzie stanowiska te są nadużywane. Zmiany trzeba wprowadzać, ale z głową. Być może pierwszym krokiem powinno być ograniczenie liczby członków tych gabinetów i dokonanie przeglądu ich zadań – sugeruje poseł.
Działacze PiS nie wykluczają, że projekt trzeba będzie okroić, tzn. zająć się gabinetami na szczeblu samorządowym, a w spokoju na razie zostawić te na szczeblu centralnym.
Proponowany kierunek nie podoba się lokalnym władzom. Związek Powiatów Polskich (ZPP) zwraca uwagę, że np. w mniejszych gminach zdarzają się przypadki, gdy wójtowie decydują się na zatrudnienie doradców w sytuacjach, w których nie powołują zastępców wójta. Wątpliwości budzi też to, czy ewentualna likwidacja gabinetów przyniesie realne oszczędności. „Można spodziewać się, że likwidacja stanowiska doradcy pociągnie za sobą bądź konieczność zasięgania opinii eksperckich na podstawie umów cywilnoprawnych, bądź utworzenia kolejnych stanowisk urzędniczych” – stwierdza ZPP w przyjętym stanowisku.
Pomysłom posłów sprzeciwiają się także władze województw. Bogdan Nowak, członek zarządu woj. lubuskiego, przypomina, że zatrudnianie asystentów i doradców nie jest obowiązkiem. – Wiele jednostek samorządu terytorialnego nie zatrudnia tej grupy pracowników lub zatrudnia w liczbie mniejszej, niż to określa ustawa – przekonuje. Prezydenci miast mogą zatrudnić maksymalnie siedmiu doradców.
Faktem jest, że idą na to niemałe pieniądze. Jak wynikało z sondy przeprowadzonej przez DGP w marcu br. wśród 12 największych miast, na utrzymanie tego typu pracowników prezydenci wydają niemal 2,6 mln zł rocznie. I mimo to wielu z nich i tak przeznacza potem znaczne kwoty na współpracę z zewnętrznymi firmami.
– Od początku pomysł powoływania doradców i asystentów wydawał się szemrany. Te osoby znalazły się w urzędach wskutek lobbingu prezydentów największych miast, którzy chcieli mieć swoje własne dwory – komentował wówczas dla naszej gazety dr Stefan Płażek, adiunkt w Katedrze Prawa Samorządu Terytorialnego UJ.
519 mln zł miałyby zaoszczędzić budżet państwa i samorządy wskutek likwidacji gabinetów politycznych
566 tys. zł kosztowało utrzymanie pięciu doradców prezydenta Wrocławia
151 tys. zł wydał w 2015 r. Toruń na współpracę z zewnętrznymi kancelariami. To niemal tyle samo, ile wydawał na zatrudnienie trzech asystentów (154,8 tys. zł)