Zwycięstwo zwolenników Brexitu w referendum na Wyspach stawia UE przed koniecznością realizacji czarnego scenariusza i rozpoczęcia procesu wyprowadzania Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. W scenariuszu tym jest wiele niewiadomych. Nie brak obaw o przyszłość UE.

"To chwila historyczna, ale na pewno nie czas na histeryczne reakcje. Jesteśmy przygotowani na negatywny scenariusz" - uspokajał w piątek rano przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, przekonując: "Co nas nie zabije, to nas wzmocni".

Dramatycznych słów unikał także szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, który w południe odczytał wspólne oświadczenie szefów unijnych instytucji oraz premiera pełniącej prezydencję w UE Holandii. Juncker podkreślał jedność Unii pozostałych 27 państw. Zapytany wprost na konferencji prasowej, czy wynik brytyjskiego referendum to początek końca UE, odparł krótko i stanowczo: "Nie", na co niektórzy dziennikarze i urzędnicy zareagowali oklaskami.

Efekt domina i widmo Europy "dwóch prędkości"

Nikt nie ma jednak wątpliwości, że Unię czeka okres turbulencji. Brexit jeszcze bardziej wzmocnił eurosceptyków w niektórych krajach unijnych, a część komentatorów przestrzega przed tzw. efektem domina. Referendum w sprawie członkostwa w UE zażądali już w piątek liderka francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen, szef holenderskiej Partii Wolności Geert Wilders oraz Duńska Partia Ludowa (DF).

"Możliwe, że w jednym czy dwóch krajach UE także dojdzie do referendum w sprawie wyjścia ze Wspólnoty, ale raczej nie powtórzy się scenariusz brytyjski. Sytuacja na kontynencie jest całkiem inna niż w Wielkiej Brytanii" - ocenił w rozmowie z PAP ekspert think tanku Carnegie Europe Stefan Lehne.

Wyjście z UE Wielkiej Brytanii, która zawsze hamowała federalistyczne wizje Europy, może wzmocnić też tych, którzy chcą pogłębiania integracji - niekoniecznie nawet w gronie wszystkich 27 państw. "Jest całkiem możliwe, że niektóre kraje bardzo mocno przywiązane do idei UE, jak Niemcy, Francja, Włochy i parę innych, powiedzą, że teraz musimy trzymać się razem i stworzyć silniejszy rdzeń Unii Europejskiej" - ocenił Lehne.

"Nie sądzę, by doszło do spisania nowego unijnego traktatu, bo każdy boi się odrzucenia go w referendum. Ale kraje tzw. twardego rdzenia będą chciały wzmocnić swoje więzi, by zneutralizować siły odśrodkowe" - dodał ekspert.

Sygnałem, że taki scenariusz, zakładający powstanie tzw. Europy dwóch prędkości, może się tym razem ziścić, jest zwołane na sobotę w Berlinie spotkanie ministrów spraw zagranicznych sześciu krajów założycielskich Wspólnoty: Niemiec, Francji, Holandii, Włoch, Belgii i Luksemburga.

Zachwiana pozycja UE na świecie

Od miesięcy unijni politycy ostrzegali, że wyjście jednego z największych państw członkowskich osłabi globalną pozycję UE. "To fatalny dzień dla roli Europy na świecie. Reputacja UE ucierpi na całym globie" - ocenił Jan Techau, dyrektor Carnegie Europe. "Wielka Brytania to jeden z nielicznych krajów otwartych na świat i myślących globalnie. Odczujemy to, gdy zabraknie jej przy podejmowaniu decyzji w Brukseli" - dodał.

Jak wysokie będą koszty Brexitu, także w tej sferze, zależy też m.in. od tego, jakie wnioski przywódcy UE wyciągną z brytyjskiego referendum i czy zdecydują się na przeprowadzenie reform - oceniają w swojej analizie eksperci think tanku European Policy Centre Fabian Zuleeg i Janis A. Emmanoulidis. Jednak - ich zdaniem - biorąc pod uwagę niewielką gotowość europejskich przywódców do zreformowania UE oraz istniejące podziały między państwami członkowskimi, nie należy się spodziewać, że Brexit będzie rzeczywistym impulsem do głębszej reformy.

Skomplikowane negocjacje o warunkach Brexitu

Przez najbliższe kilka lat UE i Wielką Brytanię czekają żmudne i bardzo skomplikowane negocjacje w sprawie warunków Brexitu. Pierwszy krok musi zrobić rząd w Londynie i przekazać Radzie Europejskiej, czyli przywódcom państw członkowskich, oficjalną notyfikację o zamiarze opuszczenia Wspólnoty. Traktat o UE daje dwa lata na negocjacje z krajem występującym z Unii. Po upływie tego czasu prawo unijne przestaje obowiązywać wobec tego kraju. Okres negocjacji można jednak przedłużyć, jeśli jednomyślnie zgodzi się na to Rada Europejska.

Eksperci i unijni urzędnicy są przekonani, że pertraktacje z Brytyjczykami potrwają dłużej, bo do wyjaśnienia jest bardzo wiele problemów, w tym finansowych; Wielka Brytania jest płatnikiem netto do unijnej kasy, a wieloletni budżet UE obejmuje okres do 2020 r. Dla Polski znaczenie będzie też mieć kwestia praw obywateli UE mieszkających na Wyspach.

"Szczególnie ważne będzie także na przykład określenie sytuacji obywateli brytyjskich zatrudnionych w instytucjach europejskich, gdzie w zasadzie zatrudnia się obywateli Unii" - wskazała w swoim komentarzu europosłanka PO, szefowa komisji spraw konstytucyjnych PE Danuta Huebner.

Do rozstrzygnięcia jest też m.in. sprawa agencji unijnych, które mają siedzibę w Wielkiej Brytanii; są to Europejskie Kolegium Policyjne (CEPOL) oraz Europejska Agencja Leków.

Niektórzy komentatorzy zastanawiają się też, czy język angielski pozostanie jednym z oficjalnych i roboczych języków UE. Jednak, jak wskazał w piątek jeden z unijnych ekspertów, angielski jest urzędowym językiem także innego członka UE - Irlandii.

Zdaniem unijnych źródeł umowa z Londynem może przewidywać wiele okresów przejściowych, a nawet ustalić bardziej odległą datę faktycznego Brexitu.

UE postawi twarde warunki

Dopiero po zakończeniu rokowań w sprawie warunków Brexitu Unia chce podjąć rozmowy o porozumieniu opisującym przyszłe relacje z Wielką Brytanią. Londyn na pewno chciałby zachować możliwie najszerszy dostęp do wspólnego rynku i zagwarantować dobrą pozycję swego centrum finansowego City. Ale komentatorzy spodziewają się, że UE postawi Brytyjczykom twarde warunki, aby na tym przykładzie pokazać, że wyjście z UE wcale się nie opłaca.

Zdaniem Stefana Lehne dla Brytyjczyków z kolei trudne do zaakceptowania byłyby zasady, na jakich stosunki z UE ułożyły sobie Norwegia i Szwajcaria. "Oba kraje musiały zaakceptować zasadę swobody przepływu osób dla obywateli Unii, a tego Wielka Brytania chce uniknąć za wszelką cenę" - ocenił Lehne.

Co z brytyjską prezydencją w 2017 r.?

Zgodnie z unijnym kalendarzem w drugiej połowie 2017 roku Wielka Brytania ma przejąć na pół roku przewodnictwo w UE. "Nawet jeśli Wielka Brytania byłaby jeszcze członkiem UE w tym czasie, to trudno sobie wyobrazić jej przewodniczenie Unii" - oceniła Danuta Huebner. Jej zdaniem sensownym rozwiązaniem wydaje się przesunięcie Wielkiej Brytanii na koniec kolejki i poproszenie Estonii o przejęcie prezydencji pół roku wcześniej.

"Wyniki referendum oznaczają dla nas wszystkich wejście na nieznane nam terytorium. Będzie wiele pułapek, także prawnych" - uważa szefowa komisji spraw konstytucyjnych w PE.

Z Brukseli Anna Widzyk (PAP)

awi/ az/ mc/