W referendum z 1975 r. za pozostaniem we Wspólnotach opowiedziało się ponad dwie trzecie głosujących.
Brytyjczycy już raz – w 1975 r. – głosowali nad Brexitem, choć wówczas ten termin jeszcze nie został wymyślony. Referendum nad pozostaniem Zjednoczonego Królestwa we Wspólnotach Europejskich, które później przerodziły się w Unię Europejską, pod wieloma względami jest podobne do jutrzejszego – obietnica renegocjacji warunków członkostwa, podziały w rządzie, neutralność partii rządzącej i jednoznaczne poparcie opozycji dla pozostania – z wyjątkiem tego, że przez minione cztery dekady wszyscy uczestnicy debaty kompletnie zmienili swoje stanowisko. Tak jakby się zamienili miejscami.
Gdy w latach 50. zaczynała się europejska integracja, Londyn przyglądał się jej z bezpiecznej odległości kanału La Manche i nie zdecydował się na udział ani w Europejskiej Wspólnocie Węgla i Stali, ani później Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej. Po kilku latach Brytyjczycy zaczęli jednak zmieniać zdanie i w 1963 r. konserwatywny rząd Harolda Macmillana złożył nawet wniosek o członkostwo. Został on zawetowany przez prezydenta Francji Charlesa de Gaulle’a, który uważał, że Wielka Brytania jest niekompatybilna z resztą Europy, i obawiał się, że Londyn będzie realizował amerykańskie interesy.
Tak samo było z następnym wnioskiem w 1967 r. Dopiero ustąpienie de Gaulle’a otworzyło Brytyjczykom drzwi do Wspólnoty – w styczniu 1972 r. konserwatywny premier Edward Heath podpisał traktat akcesyjny, zaś z początkiem następnego roku Wielka Brytania (wraz z Irlandią i Danią) weszła do EWG. Choć pojawiały się pomysły, by przedtem przeprowadzić referendum, ostatecznie uznano, że wystarczy decyzja parlamentu.
Zwolennikiem członkostwa była rządząca wówczas Partia Konserwatywna, natomiast Partia Pracy była dość sceptyczna, obawiając się negatywnych skutków gospodarczych, zwłaszcza w efekcie Wspólnej Polityki Rolnej, jak i szerzej – utraty niezależności gospodarczej. Ponadto laburzyści uważali, że rząd zaakceptował niekorzystne warunki członkostwa, i przed wyborami w lutym 1974 r. obiecali ich renegocjację, a przed kolejnymi, w październiku tego samego roku, referendum w sprawie pozostania lub wyjścia ze Wspólnot. Laburzyści przejęli władzę, a nowy szef rządu Harold Wilson faktycznie uzyskał pewne ustępstwa od pozostałych członków (choć nie wszystko, co chciał) i rozpisał referendum na 5 czerwca 1975 r., zresztą pierwsze ogólnokrajowe referendum w historii kraju.
Wilson – podobnie jak teraz David Cameron – uważał, iż renegocjowane warunki uzasadniają pozostanie we Wspólnotach, ale nie wszyscy ministrowie byli tego zdania. Za wyjściem opowiadało się siedmiu z 23 członków gabinetu i Wilson zdecydował się na zawieszenie zasady jednomyślności rządu – każdy członek mógł się angażować w kampanię, po której stronie chciał (to samo zrobił Cameron, w którego rządzie w chwili ogłoszenia referendum było sześcioro zwolenników Brexitu). Większość kierownictwa laburzystów była za dalszym członkostwem, ale większość członków – za wyjściem, zatem rządząca partia zdecydowała, że pozostanie neutralna (czyli tak jak teraz zrobili konserwatyści). Z kolei główna partia opozycyjna – konserwatyści – niemal jednomyślnie poparła pozostanie (tak samo jak teraz Partia Pracy). Po stronie kampanii „Keep Britain in Europe” opowiedziała się też Partia Liberalna (poprzedniczka Liberalnych Demokratów, to akurat się nie zmieniło), a po stronie „Out into the World” m.in. Szkocka Partia Narodowa, walijska Plaid Cymru i północnoirlandzka Ulsterska Partia Unionistyczna. Dziś one wszystkie zdecydowanie chcą, by Zjednoczone Królestwo pozostało w UE. Podobnie jak przed tegorocznym referendum także wtedy biznes, zwłaszcza ten duży, wyraźnie popierał dalsze członkostwo i aktywnie angażował się w kampanię.
Ostatecznie w referendum pozostanie we Wspólnotach poparło 67,2 proc. głosujących, przy frekwencji prawie 65 proc., zatem zwycięstwo było wyraźne. Co ciekawe, spośród czterech części składowych Zjednoczonego Królestwa najwyższe poparcie dla dalszego członkostwa było w Anglii (68,7 proc.). W Szkocji za pozostaniem opowiedziało się 58,4, a w Irlandii Północnej – 52,1 proc. osób. W Szkocji były też jedyne dwa okręgi (Szetlandy i Wyspy Zachodnie), w których większość uzyskali zwolennicy wyjścia. Przez ostatnie cztery dekady nastawienie się zupełnie odwróciło, bo to w Szkocji i Irlandii Północnej odsetek zamierzających głosować za pozostaniem w Unii jest najwyższy, natomiast gdyby decydować o tym mieli tylko Anglicy, wyjście z niej byłoby prawie pewne.
– Wynik referendum kończy niepewność. Przywiązuje Wielką Brytanię do Europy. Zobowiązuje nas do odgrywania w niej aktywnej, konstruktywnej i entuzjastycznej roli – mówił ówczesny minister spraw wewnętrzny Roy Jenkins.
Jak się okazało, była to nadmiernie optymistyczna ocena, bo z biegiem czasu Wielka Brytania odnosiła się do Europy z coraz mniejszym entuzjazmem. Sami laburzyści nie zrezygnowali jeszcze z próby wyprowadzenia kraju z EWG i przed wyborami w 1983 r. była to jedna z ich głównych obietnic w przypadku przejęcia władzy (do czego nie doszło). Konserwatywna premier Margaret Thatcher, która w 1975 r. jako liderka opozycji zachęcała do pozostania, teraz patrzyła z coraz większym sceptycyzmem na rosnące kompetencje Brukseli i mniej lub bardziej ostrożne podejście do Unii mieli wszyscy jej następcy.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>