Stany Zjednoczone uważają, że rotacyjna obecność dodatkowych sił w Europie to mądrzejszy ruch niż umieszczanie ich tam na stałe. Pozwoli to ćwiczyć przerzut wojsk z Ameryki bez ponoszenia kosztów stałej infrastruktury – powiedział PAP szef sztabu sił lądowych USA gen. Mark Milley.

7 czerwca rozpoczęło się w Polsce najważniejsze po 1989 r. ćwiczenie Anakonda-16. Ilu żołnierzy USA jest w nie zaangażowanych i jakie korzyści ma US Army ze szkolenia w Polsce?

Gen. Mark Milley: Liczba amerykańskich żołnierzy to ok. 12 tys., nie licząc sił powietrznych, np. załóg samolotów, z którymi będzie to pewnie ok. 12,5 tys. Pochodzą oni z 82 Dywizji Powietrznodesantowej, 1 Brygady z 3 Dywizji Piechoty, z 173 Brygady Powietrznodesantowej, z 2 Pułku Kawalerii, który jest jednostką używającą bojowych wozów Stryker, a także z różnych jednostek pomocniczych takich jak logistyka i artyleria.

Co my z tego mamy? Na poziomie taktycznym i operacyjnym to są dwie rzeczy. Pierwszą jest gotowość. Wspólne szkolenie dużymi siłami – batalionami, brygadami i dywizjami – poprawia gotowość wojsk dzięki wspólnej pracy. To po pierwsze.

Po drugie, chodzi o interoperacyjność pomiędzy siłami z różnych państw i siłami różnych rodzajów sił zbrojnych. Mamy możliwość współpracy między różnymi armiami, a w tym ćwiczeniu uczestniczą wojska z 24 państw. Przykładowo scenariusz taktyczny operacji powietrznodesantowej przeprowadzonej we wtorek koło Torunia przewidywał wykonanie szeregu zadań przez spadochroniarzy amerykańskich, brytyjskich, polskich, portugalskich i włoskich. W innych częściach tego ćwiczenia uczestniczą żołnierze z Niemiec itd. itp.

Na poziomie strategicznym istnieje kilka rzeczy, które możemy zyskać dzięki temu ćwiczeniu. Jedną z nich jest przećwiczenie zdolności Stanów Zjednoczonych do strategicznej odpowiedzi na powstający kryzys. Możemy także przećwiczyć zdolność do szybkiego przemieszczenia wojsk na dużą odległość, w tym wypadku z Fort Bragg w Północnej Karolinie do Polski, co oznacza odległość 4-4,5 tys. mil i ok. 11-godzinny lot.

Spotkał się pan ze swoimi polskimi odpowiednikami oraz przedstawicielami MON. O czym rozmawialiście?

M.M.: O tym samym – o gotowości i interoperacyjności, o sposobach jak je podtrzymać i poprawić, i o kolejnych ćwiczeniach. Rozmawialiśmy także kursach dla polskich oficerów i podoficerów w szkołach w Stanach Zjednoczonych i o budowaniu przywództwa. Kluczowy komponent siły bojowej, o którym często się zapomina, to przywództwo. To nieuchwytne, to coś, co czasem ciężko zmierzyć, ale to jest chyba najważniejszy element siły bojowej. Więc rozmawialiśmy dużo o budowaniu przywództwa w polskich siłach zbrojnych i o tym jak my, US Army możemy pomóc w tym poprzez programy wymiany.

Co by pan doradził politycznym przywódcom, którzy spotkają się na szczycie NATO w Warszawie, żeby Europejczycy poczuli się bezpieczniej i żeby odstraszyć Rosję?

M.M.: To chyba nie będzie zaskoczeniem, ale moje rady przekazuję politycznym przywódcom w USA w cztery oczy, więc nie będę mówił o tym publicznie mediom lub komukolwiek innemu. Proszę o następne pytanie.

NATO dyskutuje teraz o rozmieszczeniu w Europie Środkowo-Wschodniej sił wielkości wzmocnionych batalionów. Czy myśli pan, że to wystarczy, by odstraszyć Rosję?

M.M.: Nie wiemy. Rosja od 2008 r. działa agresywnie, wszystkie kraje NATO to przyznały. Rosja zaatakowała Gruzję, nielegalnie okupuje Krym, użyła zakamuflowanych sił na wschodniej Ukrainie w Donbasie. To bardzo niepokojące dla wszystkich członków NATO, ponieważ tego typu agresywne zachowanie nie miało miejsca w Europie tak naprawdę od II wojny światowej. Tak, to jest bardzo niepokojące i my, Stany Zjednoczone i NATO, chcielibyśmy, żeby Rosja przestała działać agresywnie.

Jednocześnie mamy zrównoważone podejście do Rosji, współpracujemy z nią gdzie możemy, ale agresywne zachowanie Rosji wobec sąsiednich państw jest niepokojące dla nas wszystkich.

Te ćwiczenia nie są przeciwko Rosji. Są po prostu zaprojektowane tak, by ćwiczyć współdziałanie i gotowość sił NATO w celu wzmocnienia zdolności obronnych Sojuszu i ochrony integralności terytorialnej naszych sojuszników i partnerów.

Operacja powietrznodesantowa pod Toruniem to demonstracja, jak działa amerykańska zdolność do odpowiedzi na zagrożenia?

M.M.: Tak, to jest demonstracja. W rzeczywistości byłby pewne różnice. Normalnie taka operacja zostałaby przeprowadzona w nocy, nie za dnia.

Robicie to w dzień, żeby każdy mógł to zobaczyć?

M.M.: Żeby można było to zobaczyć, ale również dlatego, że przeprowadzenie nocnej operacji powietrznodesantowej jest bardziej złożone i bardziej niebezpieczne. Inna sprawa, że nie widać tego, co jest symulowane na ekranach komputerów. Nie widać wsparcia z powietrza, nie widać poprzedzających desant ataków, które mają stłumić obronę powietrzną przeciwnika, działań sił specjalnych, które poprzedzałyby operację powietrznodesantową tej skali, nie widać awangardy itd.

Moje ostatnie pytanie dotyczy obecności wojskowej USA w tej części Europy. W ubiegłym roku USA zapowiedziały rozmieszczenie uzbrojenia i sprzętu wojskowego w magazynach. W tym roku częściej mówi się o rotacyjnej obecności jednej brygady. Czy może pan wyjaśnić, co US Army będzie robiła w Europie w najbliższych miesiącach.

M.M.: Robimy jedno i drugie. To, co robimy, jest podzielone na kilka części. Jedną z nich jest umieszczenie w magazynach uzbrojenia i sprzętu dla ciężkiej brygady plus środki ogniowe, artyleria, logistyka, wsparcie, zaopatrzenie i inne środki. W sumie byłby to sprzęt dla małej dywizji. Naczelny dowódca sił NATO w Europie gen. Curtis Scaparrotti rozmawia z państwami, do których miałby trafić ten sprzęt. Dokładne lokalizacje nie zostały jeszcze ustalone. Prace nie zostały jeszcze zakończone, ale sprzęt zostanie rozmieszczony.

Ponadto będziemy się szkolić. Jak wiadomo, mamy w Europie 173 Brygadę Powietrznodesantową we Włoszech i 2 Pułk Kawalerii w Niemczech. Dodatkowo zdecydowaliśmy, że będziemy rotować siły wielkości brygady pancernej.

Mieliśmy do wyboru rozmieszczenie tych sił albo rotację. Zdecydowaliśmy się na rotację z kilku powodów. Jednym z nich jest infrastruktura potrzebna do zakwaterowania amerykańskich żołnierzy i ich rodzin, która nie istnieje w Europie na takim poziomie jak w przeszłości, a my nie chcemy musieć znów jej budować. Ale ważniejsze jest, że rotacja sił będzie jednocześnie sprawdzianem dla amerykańskich możliwości przerzutu strategicznego. Musimy zebrać wojska, załadować je na statki i samoloty, przemieścić do portów i na lotniska, zebrać z powrotem, przeszkolić itd.

Więc operacyjnie mamy możliwość przećwiczenia naszych możliwości do przerzutu wojsk dzięki rotowaniu sił wielkości brygady. Jednocześnie nie ponosimy kosztów stałej infrastruktury. Stąd taka decyzja. Uważamy, że takie posunięcie będzie mądrzejsze.