Po raz pierwszy w tych prawyborach Donald Trump zrównał się w sondażach z Hillary Clinton. Wynika z nich zresztą, że w starciu z miliarderem większe szanse ma Bernie Sanders.
Jak wypadają demokraci w starciu z miliarderem / Dziennik Gazeta Prawna
Dotychczas prawyborczym wyścigiem w USA rządziła następująca mądrość: jeśli republikańską nominację otrzyma Donald Trump, to prawdopodobnie 8 listopada przegra z Hillary Clinton, która choć nie porywa tłumów, to nie zniechęca do siebie wyborców tak bardzo jak kontrowersyjny miliarder. Jeszcze do niedawna Clinton dysponowała komfortową, 10-punktową przewagą nad nowojorczykiem.
Tymczasem w najnowszych sondażach dwójka kandydatów zrównała się, a niektóre dają nawet Trumpowi nieznaczną przewagę. Jakby tego było mało, wynika z nich również, że w starciu z miliarderem znacznie większe szanse miałby dziś Bernie Sanders. Jeśli słupki utrzymają się na tym poziomie jeszcze przez jakiś czas, demokraci będą mieli twardy orzech do zgryzienia. Tym bardziej że do partyjnej konwencji, na której oficjalnie zatwierdza się kandydata, zostały już tylko dwa miesiące.
Na ostatnie wyniki sondaży wpływają dwa czynniki. Po pierwsze demokratom – tak jak jeszcze do niedawna republikanom – szkodzi fakt, że wciąż nie wyłonili jednego, silnego kandydata, wokół którego skupi się cała partia. Sanders nie zamierza składać broni, tym bardziej że wciąż przyciąga na wiecach tysiące ludzi, a z małych datków w internecie udało mu się zebrać 200 mln dol. A dopóki Sanders jest w grze, Clinton musi walczyć na dwa fronty: na pierwszym starając się zneutralizować senatora z Vermont z myślą o partyjnej nominacji, a na drugim podkopując Trumpa z myślą o 8 listopada.
W związku z tym Clinton nie może jeszcze zebrać sondażowej premii za zwycięstwo w prawyborczym wyścigu. A to właśnie ona ciągnie do góry notowania Trumpa. Widać to wyraźnie po tym, że republikanie – nawet ci, którzy dotychczas mocno krytykowali nowojorczyka – stają murem za swoim kandydatem. Przykładem chociażby John McCain, którego wojenne zasługi kilka miesięcy temu podważał Trump, co oburzyło partyjnych luminarzy.
Miliarder otrzymał także poparcie od wpływowego po prawej stronie sceny politycznej Krajowego Stowarzyszenia Posiadaczy Broni (NRA) i to mimo że w przeszłości wielokrotnie opowiadał się za ograniczeniem prawa do jej posiadania. Tymczasem na krajowej konwencji NRA w Kentucky miliarder powiedział, że gdyby paryscy zamachowcy wiedzieli, iż atakują uzbrojonych ludzi, do zamachów mogłoby nie dojść, a jeśli już, straty byłyby znacznie mniejsze.
Trudno dziś powiedzieć, czy w sondażach utrzyma się pomyślny dla Trumpa trend. Możliwe, że miliarder zbiera jednorazową premię za zdobycie wystarczającej do nominacji liczby delegatów. Tak było w 2008 r. w przypadku McCaina, który dwukrotnie zdobył prowadzenie nad Barackiem Obamą. Pierwszy raz właśnie tuż po wygraniu nominacji. Drugi – po krajowej konwencji republikanów.
Jeśli notowania Trumpa zwyżkują z tego właśnie powodu, to sztabowcy Clinton nie mają się czego obawiać. Gorzej, jeśli trend się utrzyma. Demokratyczni politycy mają na uwadze, że wyborcy opowiadający się za Clinton są bardziej skłonni poprzeć Sandersa niż na odwrót. A część wyborców Sandersa jest skłonna zagłosować na Trumpa. Jak on uważają, że Ameryka nie idzie w dobrym kierunku, martwi ich spadek liczby miejsc pracy w przemyśle. Jeśli taka kalkulacja zwycięży, to Sanders może sprzątnąć Clinton nominację sprzed nosa.
Kulminacyjnym punktem demokratycznych prawyborów będzie ostatni superwtorek 7 czerwca, kiedy głosować będzie kilka stanów, w tym Kalifornia, która na krajową konwencję wysyła aż 475 delegatów z 2383 potrzebnych do uzyskania nominacji. Sanders i Clinton zamierzają przeznaczyć na walkę tutaj znaczące zasoby. Była sekretarz stanu chce w „złotym stanie” udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że to właśnie jej należy się partyjna nominacja.
Im większe odniesie zwycięstwo nad Sandersem, tym silniejsza będzie jej pozycja w wyścigu o Biały Dom. Sanders liczy na podobny efekt, a dodatkowo ma nadzieję, że zwycięstwo pozwoli mu przekonać do siebie demokratycznych superdelegatów, którzy mogą na konwencji opowiedzieć się za którymkolwiek z kandydatów. Prawyborcza arytmetyka bowiem podpowiada, że jeśli 7 czerwca zdobędzie kilka stanów – w tym Kalifornię – to razem z głosami superdelegatów wciąż ma szansę na nominację.