Komendant chciał unikać łamania demokratycznych reguł, dlatego nieustannie grillował opozycję, by pozostawała słaba i rozbita. Doprowadził tym do jej zjednoczeni i musiał wybierać między oddaniem władzy a użyciem siły.
Czerwcowy Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu udał się nadspodziewanie dobrze. Centrum Krakowa zapełniły tłumy ludzi domagających się przywrócenia demokracji. Wprawdzie wedle ocen policji było ich czterokrotnie mniej, niż podawała lewicowa prasa, jednak i tak masy ludzi zrobiły wrażenie na rządzących. Do tego jeszcze przywódcy partii opozycyjnych wreszcie mówili jednym głosem. „Wolę dyktatora wykonują zmieniające się rządy; woli dyktatora podlega również Prezydent Rzeczypospolitej; podważone zostało u podstaw zaufanie społeczeństwa do prawa we własnym państwie; życie publiczne kraju karmione jest wciąż pogłoskami i zapowiedziami nowych zamachów stanu” – głosiła czytana tłumom rezolucja.
Określała ona też cel, do którego zamierzali wspólnie dążyć socjaliści, członkowie partii chłopskich i chrześcijańscy demokraci. „Usunięcie dyktatury jest koniecznym warunkiem utrwalenia niepodległości i zapewnienia całości granic Rzeczypospolitej; demokracja to pokój” – ogłoszono. Zapowiadano równoczesne manifestacje w większych miastach Rzeczypospolitej. Tak aby zmusić prezydenta do dymisji oraz rozpisania przedterminowych wyborów. „Walkę o usunięcie dyktatury Józefa Piłsudskiego podjęliśmy wszyscy razem i razem ją poprowadzimy dalej, aż do zwycięstwa” – obiecywano przeciwnikom sanacyjnych reform.
Przegrane wybory
Po wyborach w marcu 1928 r. wszystkie stronnictwa polityczne mogły się czuć przegrane. Sanacja, choć udało się unieważnić listy kandydatów partii opozycyjnych w niektórych okręgach, swoje zwycięstwo miała prawo nazywać pyrrusowym. Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem zdobył 25 proc. głosów i wprowadził do mającego 444 miejsc Sejmu tylko 122 posłów. Solidarnie głosująca opozycja mogła więc odwołać każdy rząd. Jeszcze mniej powodów do radości dały wybory endekom, którzy wcześniej mogli się pochwalić najliczniejszym klubem sejmowym. W nowym parlamencie pozostało ich ledwie 37. Jeszcze gorzej sprawy się potoczyły dla ich byłego koalicjanta – PSL-Piast. Chłopska partia, choć stworzyła blok wyborczy z Chrześcijańską Demokracją, wzięła 33 mandaty. Śmiertelny wróg Piasta na wsi, lewicujące PSL-Wyzwolenie, miało 40 posłów. Nawet Polska Partia Socjalistyczna, zdobywszy 64 mandaty, nie miała powodów do zadowolenia. O mniejszościach narodowych i sejmowej drobnicy, jak np. Stronnictwie Chłopskim z 26 posłami i Narodowej Partii Robotniczej z 14, nie wspominając. Taki układ sił zwiastował pat, dzięki czemu decyzje o ważnych dla kraju sprawach zawsze podejmował Piłsudski, stojący wówczas na czele rządu. No, chyba żeby partie opozycyjne zjednoczyły się przeciwko sanacji.
Jednak stopień animozji, żalów i różnic programowych miedzy stronnictwami był tak duży, że wydawało się to niemożliwe. Przecież, uważający własność prywatną za świętość, konserwatyści nie mogli działać wspólnie z prącymi do nacjonalizowania fabryk i parcelacji majątków ziemskich socjalistami. Piłsudskiemu sprzyjał jeszcze jeden czynnik. Wyniki wyborów przyniosły kryzys wewnętrzny niemal wszystkim starym partiom. Działający pod szyldem Zjednoczenia Ludowo-Narodowego endecy dzielili się na kolejne frakcje walczące ze sobą. „W naszym obozie niestety fermentuje. Raz masa zawodów wyborczych i pretensji, i złośliwości wzajemnych, po wtóre trudności wytyczenia postępowania” – notował były wiceprezes ZLN Juliusz Zdanowski. Z kolei w PSL-Piast spore grono parlamentarzystów chciało sojuszu z Piłsudskim, wbrew swemu liderowi Wincentemu Witosowi. „Kilka tych nowych figur (posłów – przyp. aut.) twierdziło z udanym przekonaniem, że do porozumienia się z sanacją należy dążyć w interesie państwa, choćby na przeszkodzie stanęły jej zbrodnie, gdyż zbrodnie nie są jej wynalazkiem, bo i dawniej tak na świecie bywało” – zanotował we wspomnieniach Witos. Jedynie za sprawą jego twardej postawy Piast pozostał w opozycji. Podobnie jak PSL-Wyzwolenie i Stronnictwo Chłopskie, choć skupiający bogatych chłopów i obszarników Piast był dla innych partii ludowych obiektem większej niechęci niż BBWR. Podobne problemy dotknęły Polską Partię Socjalistyczną, mimo iż zdobyła pozycję drugiej siły w Sejmie. Dawny lider lewicy Józef Piłsudski otwarcie mówił, że: „wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość”, odcinając się od ideologii socjalistycznej. Ale wielu pepeesowców nadal darzyło Komendanta ślepym uwielbieniem. Potem jeden z nich, stojący na czele organizacji partyjnej w okręgu warszawskim Rajmund Jaworowski, dokonał rozłamu, tworząc PPS-dawna Frakcja Rewolucyjna. Pociągając za sobą jeszcze dziewięciu posłów. Ostatecznie więc marcowe wybory przegrali wszyscy, ale rządzić i tak miał Piłsudski.
Solidarni po raz pierwszy
Tuż po wyborach 13 marca 1928 r. Marszałek zaprosił grono zaufanych osób na kolację w mieszkaniu Walerego Sławka. Oprócz gospodarza przy stole zasiedli m.in.: były premier Kazimierz Bartel, liderzy ziemian Janusz Radziwiłł i Eustachy Sapieha, zarządzający BBWR Bronisław Pieracki, Adam Koc i Kazimierz Świtalski. „Musicie pójść na rewizję konstytucji, ale to praca bardzo długa, gdyż tam jest tyle zagadnień i spraw, że szybko ich wyczerpać niepodobna” – oznajmił zebranym Piłsudski. Podkreślając, że rząd ma do czasu zmiany ustroju rządzić, natomiast: „Sejm nie jest od tego, by zamęczać rząd. Zresztą, o ile Sejm nie będzie chciał z rządem współpracować, to będzie rozpędzony”. Marszałek obiecywał jednak: „Ja nie idę na skasowanie Sejmu, chcę uszanować obecne formy państwowe”. Deklarując wolę współpracy z demokratycznie wybranym parlamentem, jeśli ten nie będzie paraliżował prac rządu. Dla pewności na stanowisko marszałka Sejmu nominował zaufanego Kazimierza Bartla. Obrady nowego parlamentu zamierzał otworzyć osobiście. Acz przewidując kłopoty, nakazał ministrowi spraw wewnętrznych Felicjanowi Sławoj-Składkowskiemu sprowadzić w pobliże gmachu czekający w gotowości oddział policji. Faktycznie, kiedy po południu 27 marca 1928 r. Marszałek wszedł na sejmową mównicę, posłowie partii komunistycznej zaczęli krzyczeć: „Precz z faszystowskim rządem Piłsudskiego”.
Ten powiedział raz: „Panowie, będziecie wyrzuceni z sali”, a gdy to nie pomogło, odwrócił się do Składkowskiego i wydał krótką komendę: „Wyrzucić ich”. Sławoj działał błyskawicznie. Chwilę potem w stronę wejścia do sali obrad biegł oddział nieuzbrojonych policjantów. „Wzniesieniem ręki zatrzymałem biegnących i krzyknąłem »Chłopcy, ci s...syni komuniści przeszkadzają mówić Komendantowi. Wyrzućcie ich, za mną!«” – zapisał we wspomnieniach pt. „Strzępy meldunków” Sławoj-Składkowski. Jego podkomendni z ochotą przystąpili do dzieła. „W tej chwili jednak »Sejm« zaczął krzyczeć i ruszać się z miejsc. Posłowie PPS ruszają tłumem ku mnie, wołając: »Co Pan robi?!«. Jeden z nich wyciąga z kieszeni pistolet, ale na szczęście chowa z powrotem do kieszeni. Moi policjanci chwytają krzyczących komunistów, by ich wyprowadzić z sali, ale posłowie socjalistyczni i chłopscy dopadli już do ostatnich rzędów foteli i uczepili się komunistów, nie dając ich wyprowadzić” – opisywał Sławoj.
Walkę wręcz rozstrzygnął drugi rzut policjantów, tym razem już uzbrojonych w karabiny. Waląc kolbami, odczepili komunistów od reszty posłów i wyprowadzili z sali, przypadkiem porywając też jednego przedstawiciela mniejszości ukraińskiej i jednego posła PSL-Wyzwolenie. Demonstracja siły niespecjalnie dobrze przysłużyła się planom Komendanta. Zamiast głosować na Kazimierza Bartla, posłowie opozycji solidarnie wybrali na marszałka Sejmu powszechnie szanowanego Ignacego Daszyńskiego. „Gdy ogłoszono wybór Daszyńskiego, posłowie BBWR i członkowie rządu demonstracyjnie opuścili salę sejmową” – opisuje Andrzej Garlicki w monografii „Od maja do Brześcia”. Trzy tygodnie później Piłsudski zasłabł i wylądował w Szpitalu Ujazdowskim. Wedle komunikatu lekarskiego doznał: „bólów ręki”. Wąskie grono współpracowników poinformowano o „ataku apoplektycznym”. Paraliż prawej ręki jednoznacznie wskazywał na wylew. Choć bezwład kończyny szybko się cofnął, choroba pozostawiła trwały ślad. Znajomi wspominali, iż Marszałek stał się bardziej obcesowy. Ślepo oddanych mu współpracowników traktował z coraz mniej ukrywaną pogardą. Przyblakły dawny urok Ziuka i jego zdolność do oczarowywania ludzi. Zrezygnował też ze stanowiska premiera, ale realnej władzy nie zamierzał nikomu oddawać.
Przeciąganie struny
Po powrocie do zdrowia Piłsudski zajął się grillowaniem parlamentu, tak by posłowie opozycji czuli stałą presję z jego strony. Gdy pod koniec czerwca 1928 r. premierem ponownie został Kazimierz Bartel, Komendant w wywiadzie na łamach „Głosu Prawdy” nazwał ciało ustawodawcze „Sejmem ladacznic”, szokując opozycję dosadnymi opiniami. „Każdy z posłów ma prawo wrzeszczeć, krzyczeć, ma prawo rzucać obelgi, ma prawo oszczercze pisać interpelacje, dotykające honoru innych, ma prawo i przywilej zachowywać się jak świnia i łajdak, natomiast ci, co tak ciężko pracują, jak to jest z ministrami, pobierając za szaloną pracę jakieś głupie grosze, muszą zewnętrznie udawać nadzwyczajny dla tej sali szacunek” – twierdził. „Gdybym nie walczył z sobą, tobym nic innego nie czynił, jak bił i kopał panów posłów bez ustanku” – podsumowywał Piłsudski. W odpowiedzi PPS wydała oświadczenie, iż: „bronić będzie z całą bezwzględnością demokracji i przedstawicielstwa ludowego, wybranego w głosowaniu powszechnym”. Podobne deklaracje ogłosiły PSL-Wyzwolenie, Stronnictwo Chłopskie oraz PSL-Piast. Strach przed poczynaniami Marszałka stawał się dla opozycji platformą porozumienia. Tym bardziej że obóz rządzący nie ukrywał chęci zmiany konstytucji, by wzmocnić pozycję władzy wykonawczej. Gdy wydawało się, że napięcie w świecie polityki nie może być już większe, ono znów rosło. Posłowie bowiem nie zamierzali rezygnować ze swojego prawa do kontrolowania rządu. Jesienią odkryto, że przed wyborami parlamentarnymi minister skarbu Gabriel Czechowicz przekazywał środki z budżetu państwa na sfinansowanie kampanii BBWR. Niedługo później ujawniono tajny fundusz ministra poczty i telegrafów Bogusława Miedzińskiego, stworzony w celu wspierania stowarzyszeń byłych legionistów. Ale Marszałek twardo bronił podwładnych, nie przebierając w słowach i przekonując opozycję, żeby w końcu zaczęła się jednoczyć. Okazję ku temu przyniosła dziesiąta rocznica odzyskania niepodległości. Oficjalne obchody państwowe zaplanowano na 11 listopada. Przywódcy PPS, Stronnictwa Chłopskiego oraz PSL-Wyzwolenie postanowili więc urządzić własne uroczystości już 7 listopada, w rocznicę powstania rządu lubelskiego Daszyńskiego.
Zorganizowano je w Lublinie, staranie dbając, aby ani razu nie wypowiedzieć nazwiska Piłsudskiego. Ale wspólne świętowanie nie przyniosło trwałego sojuszu, choć od początku 1929 r. opozycja musiała się zmagać z gierkami ulubionego prawnika Marszałka Stanisława Cara. Próbował on konsekwentnie przepychać przez wrogi parlament kolejne fragmenty projektu nowej konstytucji. Najwięcej emocji budziła jednak sprawa Czechowicza. Nie ulegało wątpliwości, iż Piłsudski musiał wiedzieć, że jego minister przekazał BBWR 8 mln zł. Sprawując władzę pod hasłem odnowy moralnej, sanacja okazywała się nie lepsza od swoich poprzedników. Gdy 20 marca 1929 r. Sejm przytłaczającą większością głosów – 240 do 126 – uchwalił postawienie byłego ministra skarbu przed Trybunałem Stanu, Marszałek na łamach „Głosu Prawdy” już zupełnie się nie hamował. „A gdy się pan taki zafajda, to każdy podziwiać musi jego zafajdaną bieliznę” – pisał o posłach w artykule pt. „Dno oka – czyli wrażenia człowieka chorego z sesji budżetowej w Sejmie”. Wybrańców narodu nazywał „zafajdanymi istotami” cierpiącymi na „fajdanitis poslinis”. Wkrótce potem ugodowy Kazimierz Bartel podał się do dymisji i premierem został pułkownik Kazimierz Świtalski, który stworzył najbardziej zmilitaryzowany gabinet od odzyskania niepodległości. Na 14 ministrów aż 6 było oficerami wysokiej rangi. Wydawało się, że Sejm zostanie lada dzień rozpędzony. Ale nic takiego nie nastąpiło. Co więcej, Piłsudski zgodził się zjawić na posiedzeniu Trybunału Staniu w charakterze świadka. Wcześniej spotkał się z jego przewodniczącym Leonem Supińskim, aby go uprzedzić, że podczas swojego wystąpienia „będzie używał słów drastycznych”. Jednakże: „nie obrazi się na to, że Supiński ze stanowiska formalnego będzie go przywoływał do porządku” – zanotował premier Świtalski. Następnie szef rządu, za wiedzą Marszałka, udał się na spotkanie z właścicielem największego koncernu prasowego w Polsce Marianem Dąbrowskim. Prosząc szefa IKC: „o akcję prasową w kierunku atakowania dalej Sejmu przez podtrzymywanie w opinii ważności zagadnień konstytucyjnych, by w ten sposób nie rozpoczęło się nagminne stękanie w Polsce z powodu gorszej sytuacji ekonomicznej” – notował Świtalski.
O krok za daleko
Wojna na słowa trwała kolejne miesiące. Przy czym Marszałek, pomimo ostrej retoryki, nigdy nie pozwolił sobie na ewidentne łamanie prawa. Jeśli parlament coś uchwalił, rząd to respektował. Opór posłów pokonywano nie przemocą, lecz sprawianiem wrażenia, iż jeśli przesadzą, to Komendant użyje siły. Dzięki temu Trybunał Stanu uchylał się od wydania wyroku w sprawie Czechowicza, pomimo ewidentnych dowodów winy. Kompromisu z Marszałkiem zaczął też szukać Ignacy Daszyński, prosząc pod koniec czerwca 1929 r. o dyskretne spotkanie. Zaproponował na nim stworzenie koalicji BBWR z PPS i PSL-Wyzwolenie, by rząd miał stabilną większość w parlamencie. Ale Piłsudski zignorował ciekawą ofertę, a do tego jeszcze ujawnił treść rozmowy, wyraźnie chcąc skompromitować Daszyńskiego. Wiele wskazywało na to, że Komendant chce trzymać opozycję w stanie rozbicia i histerii aż do momentu powstania nowej konstytucji. Wówczas zmiana ustrojowa nastąpiłaby z zachowaniem znamion legalizmu. Nie przewidział jednak dwóch zdarzeń. Nasilające się i w Polsce perturbacje ekonomiczne jesienią 1929 r. zamieniły się w ogólnoświatowy krach. Kryzys gospodarczy musiał przynieść wzrost społecznego niezadowolenia, które zawsze stawało się dla opozycji wiatrem w żagle. Czas więc pracował na jej korzyść. Już latem w poszczególnych stronnictwach politycznych zaczęła przeważać opinia, by iść przeciwko sanacji wspólnym frontem. Wreszcie 14 września w warszawskim mieszkaniu prezesa Stronnictwa Chłopskiego Jana Dąbskiego spotkali się przedstawiciele sejmowych klubów opozycyjnych, reprezentujący sześć partii: PPS, PSL-Wyzwolenie, PSL-Piast, Stronnictwo Chłopskie, Chrześcijańską Demokrację oraz NPR. Po naradzie zdecydowali się powołać jeden blok – Centrolew. Zaś za cel obrano obalenie rządu Świtalskiego.
W tym czasie minister sprawiedliwości Stanisław Car wymyślał liczne kruczki prawne, za sprawą których udawało się odwlekać otwarcie kolejnych posiedzeń Sejmu. Władza skutecznie paraliżowała dzięki temu pracę parlamentu. A gdy w końcu rozpoczynano obrady, jak 31 października 1929 r., wówczas organizowano posłom zaskakujące niespodzianki. Taką na pewno stało się pojawienie w holu sejmowym prawie stu oficerów z szablami przy pasach i pistoletami w kaburach. Pomimo wezwań do opuszczenia gmachu ustawili oni szpaler, by powitać tak Piłsudskiego, który miał wygłosić mowę w zastępstwie chorego premiera. Komendant w towarzystwie płk. Józefa Becka i Sławoja-Składkowskiego udał się od razu do gabinetu Daszyńskiego. Tam starli się ze sobą dawni sojusznicy. Daszyński, choć przez lata okazywał Ziukowi swoje uwielbienie, tym razem twardo żądał wyprowadzenia oficerów z Sejmu. „Pod bagnetami, karabinami i szablami izby ustawodawczej nie otworzę” – oświadczył. Znamienne, iż Piłsudski jak zwykle udawał, że nic szczególnego się nie dzieje. „Oficerowie weszli spokojnie do gmachu i nic im nie mówiono, a dopiero później, nie wiadomo kto, pański służący czy urzędnik, czy może któryś z panów posłów, powiedział im, żeby wyszli. Jeżeli pan tego nie chce, to trzeba było ogłosić zawczasu” – mówił. Ale Daszyński nie ustępował i Komendant, bardzo demonstracyjnie okazując swoje niezadowolenie, opuścił gabinet. Wkrótce też wycofali się oficerowie. W zasadzie nic się nie zdarzyło, ale napięcie sięgało zenitu. Kiedy wreszcie na początku grudnia otwarto posiedzenie Sejmu, klub PPS złożył wniosek o wotum nieufności dla rządu i zjednoczona opozycja bez problemu odwołała premiera. To oznaczało, iż taki los może spotkać każdy sanacyjny gabinet, paradoksalnie dając pole do kompromisu. Na kolejnego premiera Piłsudski wyznaczył znanego ze swych zdolności koncyliacyjnych Kazimierza Bartla. Natomiast zarzuty o anarchizowanie państwa sprawiały, że Centrolew z wielkim zaangażowaniem zajął się budżetem, by nie dawać pretekstu do rozwiązania parlamentu. Aż nagle PPS złożyła wniosek o wotum nieufności dla ministra pracy i opieki społecznej Aleksandra Prystora. Rzecz poszła o kasy chorych, które minister objął swym bezpośrednim nadzorem, wyrzucając z zarządów osoby w jakikolwiek sposób związane z socjalistami. Centrolew niechętnie poparł wniosek PPS, a Stronnictwo Chłopskie nawet się wyłamało. Socjaliści wykonali w ten sposób klasyczny strzał w stopę. „Była to rzadka w dziejach parlamentaryzmu sytuacja, że rząd zainteresowany jest tym, by zostać obalonym” – opisuje Andrzej Garlicki. Ustawa budżetowa nie wróciła jeszcze z Senatu, w sprawie Czechowicza nie zapadł wyrok, a Sejm dawał powód Bartlowi, żeby podał się do dymisji. Ten zaś błyskawicznie to uczynił. Piłsudski grał znów na zastraszenie posłów, pozorując chęć sprowokowania rozpisania wyborów. Najpierw nakazując prezydentowi Mościckiemu, by na premiera desygnował, zupełnie nieprzygotowanego do tej roli, marszałka Senatu Juliana Szymańskiego. A gdy ten zrezygnował, następnym kandydatem stał się brat Marszałka Jan Piłsudski. Zaniepokojony Sejm w tempie ekspresowym uchwalił budżet z zapisami, jakie postulował BBWR. To pozwoliło utworzyć w końcu rząd na czele z Walerym Sławkiem. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Opozycyjni posłowie, gdy zrzucili z siebie odpowiedzialność za nieuchwalenie budżetu, sami zażądali... przyśpieszonych wyborów. „Usunięcie dyktatury i przywrócenie panowania prawa jest koniecznością” – głosiła uchwalona 5 kwietnia 1930 r. deklaracja sześciu partii.
Wkrótce Centrolew przekazał Mościckiemu wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu. Ale prezydent, korzystając z kruczków prawnych, stale tę sesję odraczał. W końcu przywódcy Centrolewu zwołali na 29 czerwca 1930 r. Kongres Obrony Prawa i Wolności Ludu. Przybyło na niego do Starego Teatru w Krakowie ok. 1500 delegatów sześciu partii. Kolejne wystąpienia mówców brzmiały tam coraz ostrzej. Wincenty Witos czy Karol Popiel wprost wzywali do obalenia rządów sanacji siłą. Sala zaś skandowała na zmianę: „Precz z lokajem Mościckim!” i „Na szubienicę z Piłsudskim!”. Po czym uczestnicy wiecu wyszli na Rynek Kleparski do zgromadzonego tłumu. Jego liczebność policja oceniła na kilkanaście tysięcy, a przywódcy Centrolewu na ok. 50 tys. osób. Krakowski kongres okazał się tak niespodziewanym sukcesem, że jego uczestnicy uwierzyli w nieuchronność zwycięstwa. Jak zanotował Witos: „byli przekonani, że prezydent Mościcki ustąpi ze swego stanowiska, gdyż powzięte uchwały są dla niego wyraźnym wotum nieufności, a powzięte zostały przez tych, co go na urząd prezydenta wynieśli”. Zupełnie zapomniano, że w II RP była tylko jedna osoba, z którą liczy się prezydent, bez szemrania wykonując jej rozkazy. Po odtrąbieniu sukcesu opozycjoniści rozjechali się na żniwa lub wakacje, umawiając się na kolejne działania pod koniec lata. Komisja Polityczna Centrolewu zebrała się ponownie 21 sierpnia. Zdecydowano wówczas, iż 14 września w 21 największych miastach kraju odbędą się demonstracje w obronie prawa i demokracji. Chciano żądać przyspieszonych wyborów, a w razie gdyby prezydent odmówił rozwiązania parlamentu, ogłosić strajk powszechny. Piłsudski nie zamierzał czekać z założonymi rękami. Cztery dni później stanął na czele rządu.
„Ja, proszę pana, nie jestem w stanie pozwolić wbrew konstytucji rządzić panom posłom i uważać ich za jakichś wybrańców do rządzenia” – mówił w wywiadzie udzielonym 26 sierpnia „Gazecie Polskiej” premier Piłsudski. „Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeżeli zaś przy tym coś im dołożą – to także nie zaszkodzi” – doradzał czytelnikom. Po czym 30 sierpnia prezydent Mościcki specjalnym dekretem rozwiązał Sejm. Premier zaś polecił szefowi MSW gen. Felicjanowi Sławojowi-Składkowskiemu przygotować w twierdzy brzeskiej cele dla przywódców opozycji. „Pan Marszałek własnoręcznie zielonym ołówkiem zaznacza, kto ma być aresztowany i zamknięty w Brześciu” – zanotował Składkowski. Mieli tam trafić, przed zaplanowanymi na 16 listopada wyborami, kluczowi liderzy opozycji. Na ministra spraw wewnętrznych spadł też obowiązek zadbania o takie przeliczenie głosów wyborców, aby na koniec BBWR zdobył w parlamencie przytłaczjącą większość. Nieświadomi nadciagającego końca przywódcy Centrolewu 9 września 1930 r. podpisali porozumienie o stworzeniu wspólnego bloku wyborczego. Po zakończeniu spotkania Wincenty Witos szedł w stronę dworca PKP na pociąg jadący do Krakowa. Na sejmowym podwórzu złapał go poseł PPS Norbert Barlicki. „W tej chwili ukończył konferencję z jednym z ludzi stojących bardzo blisko rządu, który mu powiedział w wielkiej tajemnicy, że jeszcze tej nocy nastąpią liczne aresztowania. Nazwisk mających być aresztowanymi nie może podać, ale pamięta, że i ja na tej liście jestem umieszczony” – wspominał Witos. „Wobec powodzi krążących pogłosek niewiele do tych wiadomości przywiązywałem wagi” – podkreślał. Zupełnie nie potrafił uwierzyć, podobnie jak inni przywódcy opozycji, że Piłsudski tym razem na serio użyje siły. Choć przecież niemal ciągle o tym słyszeli.
Tuż po wyborach 13 marca 1928 r. Marszałek zaprosił grono zaufanych osób na kolację w mieszkaniu Walerego Sławka. Oprócz gospodarza przy stole zasiedli m.in.: były premier Kazimierz Bartel, liderzy ziemian Janusz Radziwiłł i Eustachy Sapieha, zarządzający BBWR Bronisław Pieracki, Adam Koc i Kazimierz Świtalski. „Musicie pójść na rewizję konstytucji, ale to praca bardzo długa, gdyż tam jest tyle zagadnień i spraw, że szybko ich wyczerpać niepodobna” – oznajmił zebranym Piłsudski