Czterech lat więzienia i 100 tys. zł grzywny zażądała we wtorek prokuratura w procesie prezesa spółdzielni mleczarskiej w Mońkach (Podlaskie), oskarżonego o przyjmowanie pieniędzy od przedsiębiorcy - wykonawcy inwestycji na rzecz tej spółdzielni.

Prokuratura chce też orzeczenia wobec tego oskarżonego przepadku równowartości korzyści majątkowej uzyskanej z przestępstwa i 7-letniego zakazu zajmowania stanowisk kierowniczych. Jego obrońca i on sam - uniewinnienia. Wyrok Sądu Rejonowego w Białymstoku ma być ogłoszony 6 maja.

To trzeci proces w tej sprawie. Dwa poprzednie wyroki - pierwszy skazujący, drugi uniewinniający - były przez sąd odwoławczy uchylane w postępowaniu apelacyjnym.

Prezesa spółdzielni mleczarskiej w Mońkach Stanisława J. prokuratura oskarżyła o przyjęcie nie mniej niż 347 tys. zł łapówek w związku z inwestycjami w tej spółdzielni. Według aktu oskarżenia, miał on od maja 2002 r. do listopada 2004 r. dostawać 10 proc. wartości opłaconych prac budowlanych od każdej faktury wystawionej firmie biznesmena, która wygrywała przetargi w spółdzielni. Jednorazowo miały to być kwoty od kilku, do kilkunastu tysięcy złotych.

Na ławie oskarżonych zasiada również inspektor nadzoru inwestorskiego w spółdzielni, któremu śledczy zarzucają, że miał pośredniczyć w przekazywaniu pieniędzy przez przedsiębiorcę - głównego świadka oskarżenia, za co sam też miał dostawać łapówki.

W jego przypadku prokuratura chce 3 lat więzienia i 10 tys. zł grzywny. Obaj oskarżeni od początku nie przyznają się. Twierdzą, że są pomawiani przez przedsiębiorcę.

Konsekwentne, szczegółowe i logiczne - tak o zeznaniach kluczowego świadka mówiła w mowie końcowej prok. Monika Januszek z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Powiedziała, że nie ukrywał on swego motywu zgłoszenia się do prokuratury. "Nie ukrywał żalu do oskarżonych, między innymi obwiniał ich za to, że przez ich działania jego przedsiębiorstwo przestało funkcjonować" - mówiła.

Zdaniem prokuratury, zarzuty potwierdzają też inne dowody: np. zeznania syna przedsiębiorcy, historia operacji finansowych na kontach bankowych, czy kontrola skarbowa w finansach oskarżonego prezesa spółdzielni mleczarskiej.

Biorąc pod uwagę zalecenia sądu okręgowego dotyczące terminów wejścia w życie przepisów, na koniec procesu śledczy zmodyfikowali opis czynu tak, iż obejmuje on działania nie od maja 2002, a od lipca 2003, a uzyskaną z przestępstwa kwotę wyliczyli na blisko 282 tys. zł.

Obrońca oskarżonych mec. Leszek Kudrycki mówił, że ocena wiarygodności kluczowego świadka jest kwestią "wręcz marginalną". W swojej linii obrony skupił się on bowiem na udowodnieniu, iż prezes spółdzielni mleczarskiej nie dysponował pieniędzmi publicznymi i nie pełnił funkcji publicznej (a taki zarzut mu postawiono - PAP).

Argumentował, że tuż po akcesji Polski do UE fundusze przedakcesyjne nie były przez pewien czas zaliczane do publicznych. Podkreślał, że w spółdzielni nie było wtedy przetargów, a jedynie wybór ofert (przy pieniądzach publicznych konieczne są przetargi).

Pytał na czym miałaby polegać działalność prezesa, którą wyrządziłby szkodę spółdzielni, nawet przy założeniu, że prawdziwe są informacje podawane przez przedsiębiorcę.

Odnosząc się do wiarygodności głównego świadka mówił m.in., że jego obciążające zeznania, to zemsta za działania władz spółdzielni (np. wprowadzenie kaucji gwarancyjnej, obniżenie płatności za wykonane usługi czy zażądanie poprawek), które przyczyniły się do kłopotów finansowych jego firmy.

"Nie brałem żadnych łapówek, nie naraziłem spółdzielni na żadne straty, proszę o uniewinnienie" - powiedział w ostatnim słowie Stanisław J. (PAP)