Sąd Okręgowy w Warszawie rozpoczął w środę ponowny proces w sprawie zabójstwa czterech osób, o które oskarżeni są Mariusz B. i jego kuzyn Krzysztof R. Sprawa wróciła do tej instancji sądu po uchyleniu przez sąd apelacyjny wyroku poczwórnego dożywocia.

W tej jednej z najbardziej zagadkowych spraw Mariusz B. usłyszał w 2014 r. wyrok dożywocia za zabicie czterech osób, choć nie odnaleziono żadnego z ciał. Na dziewięć lat więzienia, za pomoc i zacieranie śladów zbrodni, sąd I instancji skazał Krzysztofa R.

W wyniku odwołania obrony w styczniu tego roku wyroki uchylił Sąd Apelacyjny w Warszawie, uznając, że w pierwszym procesie sąd naruszył prawo do obrony oskarżonych. Za takie naruszenie uznano fakt, że obaj oskarżeni korzystali przez pewien czas z pomocy tego samego obrońcy, choć ich linie obrony się nie pokrywały, bo R. w śledztwie obciążał B. Taką sytuację prawną sąd apelacyjny uznał za niedopuszczalną i uchylił wyrok skazujący.

Ponowny proces ruszył w środę przed pięcioosobowym składem Sądu Okręgowego w Warszawie, któremu przewodniczy sędzia Igor Tuleya, orzeka też sędzia Izabela Szumniak i troje ławników.

W środę sąd postanowił, że wyjaśnienia głównego oskarżonego Mariusza B. będą niejawne, z powodu omawianych w nich okoliczności. Odczytano zaś wyjaśnienia Krzysztofa R., który nie przyznał się do zarzuconych mu czynów.

Podczas poprzedniego procesu do zarzutów nie przyznali się obaj podsądni. Mówili, że ich wyjaśnienia ze śledztwa zostały wymuszone torturami i brutalnym biciem przez policję. W tej sprawie prowadzono nawet śledztwo. Skończyło się umorzeniem z braku wystarczających dowodów, choć przyznawano, że Krzysztof R. miał obrażenia mogące świadczyć o pobiciu - nie udało się jednak ustalić pełnych jego okoliczności.

38-letni dziś B. stoi pod zarzutem zabójstwa męża i córki swej kochanki (w 2006 r.), uczestnika kursu tańca, który z nią tańczył (w 2007 r.) oraz księdza (w 2008 r.), który przed laty miał molestować B. Jego kuzyn Krzysztof R. jest oskarżony o udzielenie pomocy w zacieraniu śladów zbrodni.

Jak ustalono, B. jako ministrant poznał małżeństwo Małgorzatę i Zbigniewa D. (które miało córkę) i u nich zamieszkał. Z czasem cała trójka zaczęła żyć w trójkącie. Kobieta odeszła potem od męża i zamieszkała z B., który został ojcem jej drugiej córki.

Prokuratura zarzuciła B., że w kwietniu 2006 r. uprowadził Zbigniewa D. i zmusił go do podpisania wartej 2 mln zł polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony, miał też zrzec się praw rodzicielskich do córki Małgorzaty D. i Mariusza B., która oficjalnie była jego córką. Kilka dni później B. miał ponownie uprowadzić Zbigniewa D. i 18-letnią córkę małżeństwa oraz udusić ich w okolicach Pułtuska.

Za motyw zbrodni sąd w pierwszym procesie przyjął "skumulowanie się negatywnych emocji" B. wobec zaistniałego "trójkąta" i patologicznego układu między B. a małżeństwem D., a córka Aleksandra mogła paść ofiarą mordu, bo weszła w konflikt z matką.

55-letni tancerz Henryk S. miał zginąć, bo adorował Małgorzatę D. na kursach tańca, a ponadto B. liczył na zdobycie jego pieniędzy. Zmusił S. przed śmiercią do podania numerów PIN kart bankomatowych; próbował wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł.

Według SO zabójstwo ks. Piotra S. nastąpiło zaś z motywacji "odwetu za wykorzystanie seksualne".

Biegli psychologowie stwierdzili u B. osobowość psychopatyczną, tendencję do kłamania, niskie poczucie winy i skłonność do narzucania innym swej woli. SO ocenił, że B. cechuje "ponadprzeciętna inteligencja", podczas gdy kuzyn Krzysztof R. był całkowicie podporządkowany B., którego uznawał za autorytet. (PAP)