Ostatnio głośno jest o dopingu sportowców z Rosji. To prawda, że odnosili sukcesy, ale przecież nie zajmowali wszystkich miejsc na podium. W jaki sposób tylu zawodników z innych państw było w stanie z nimi wygrać? Z Johnem Gleavesem rozmawia Bartłomiej Niedziński.
John Gleaves wykładowca na Uniwersytecie Stanowym Kalifornii. Zajmuje się socjokulturowymi aspektami sportu, historią i filozofią sportu. Jego szczególnym polem zainteresowania jest użycie środków dopingujących w sporcie z perspektywy etycznej, historycznej, prawnej i medycznej. Jest autorem bądź współautorem kilku książek na tematy związane ze sportem, m.in. „A Global History of Doping in Sport: Drugs, Policy and Politics” / Dziennik Gazeta Prawna

Jesteśmy świadkami kolejnej afery dopingowej, w której centrum znajduje się środek o nazwie meldonium i jedna z największych gwiazd tenisa Maria Szarapowa. Kolejnej, bo doping jest niemal tak stary jak sam sport. Jakie były jego początki?

Byłbym bardzo ostrożny z takim twierdzeniem, ponieważ trzeba sprecyzować najpierw, co nim jest, a co nie. Mówiąc doping, mamy dziś na myśli używanie zabronionych substancji poprawiających wydajność, co jest łamaniem zasad, ale sportowcy używali takich substancji, jeszcze zanim zostały one zakazane. W czasach, gdy rodził się sport we współczesnym kształcie, czyli w okresie od lat 90. XIX w. do lat 20. XX w., w profesjonalnych wyścigach kolarskich czy profesjonalnych walkach bokserskich, ale też na igrzyskach olimpijskich, używano substancji poprawiających wydajność, czyli środków dopingujących, ale nikt się tym nie przejmował. Nie było to zakazane, zatem trudno mówić o łamaniu zasady fair play. W profesjonalnym kolarstwie używanie tego typu substancji nie było zakazane aż do końcówki lat 60. XX w. Więc nie tyle doping jest tak stary jak sport, ile używanie substancji poprawiających wyniki.

Ponoć stosowano je już w starożytnej Grecji i Rzymie, podając tego typu substancje koniom biorącym udział w wyścigach powozów.

Nie jestem ekspertem od historii starożytnej, ale to, że substancje poprawiające wydajność podawano koniom lub że używali ich uczestnicy antycznych igrzysk, jest raczej niesprawdzoną opowieścią. Nie mamy żadnych dowodów na to, że tak było. Oczywiście można znaleźć naukowców, którzy twierdzą, że starożytni stosowali środki dopingujące, ale ja bym nie powiedział tego tak jednoznacznie. Natomiast w początkach nowożytnego sportu, czyli w XIX w. i pierwszych dekadach XX w., faktycznie ludzie podawali koniom różne substancje, by poprawić ich wyniki. Robili to ci, którzy obstawiali wyniki w zakładach bukmacherskich. W tym kontekście po raz pierwszy pojawia się termin „doping”. Ci ludzie dawali zwierzętom dawki substancji („dope”), żeby wygrywać w zakładach.

Są też dowody, że pod koniec XIX w. i na początku XX w. takie substancje zaczęli brać też ludzie, np. uczestnicy maratonów na igrzyskach olimpijskich.

To prawda, tu już istnieją wiarygodne relacje na temat używania substancji poprawiających wyniki, pochodzące m.in. od samych uczestników pierwszych maratonów czy wyścigów kolarskich, takich jak odbywający się w USA wyścig sześciodniowy. Mamy konkretne dowody, wiemy, że używano wówczas do tego kokainy, opium czy alkoholu.

Czy od początku zdawano sobie sprawę ze szkodliwego wpływu substancji dopingujących na zdrowie?

W tamtych czasach postrzegano uprawianie sportu jako czynność niezdrową. Gdy ludzie brali udział w tym sześciodniowym wyścigu kolarskim czy biegli maraton, uważano, że to jest ekstremalnie ryzykowne, wręcz niebezpieczne dla życia. Było to badaniem granic ludzkich możliwości – trochę jak później z wysyłaniem człowieka na Księżyc, gdy nikt nie wiedział, co się stanie. Legenda na temat maratonu mówi, że pierwszy maratończyk zaraz po przybiegnięciu do Aten zmarł. Dwa tysiące lat później, gdy ludzie na nowo wymyślili maraton, wiedzieli, że ten, kto po raz ostatni przebiegł ten dystans, tego nie przeżył. Sport był zatem odkrywaniem ludzkich możliwości. W tym kontekście branie różnych substancji było postrzegane jako antidotum na zmęczenie, sposób na znoszenie trudnych wyzwań. Zdawano sobie sprawę z zagrożeń dla zdrowia, z potencjalnego ryzyka, ale mieściło się to w ramach ogólnego przeświadczenia, że sport jako całość jest niebezpieczną sprawą.

A co z etyczną stroną? Czy zażywanie substancji wzmacniających wyniki uważano w tamtych czasach za coś niewłaściwego, za rywalizację nie fair?

Skądże. Nieetyczne było to tylko w wyścigach konnych, bo w ten sposób oszukiwano ludzi, którzy za pieniądze obstawiali wyniki gonitw. Ponieważ w przypadku dyscyplin uprawianych przez ludzi takich obiekcji etycznych nie było, znacznie więcej czasu minęło, nim doping został zakazany.

Czy od początku dyscyplinami w największym stopniu dotkniętymi dopingiem były kolarstwo i biegi?

Tak, jest wiele dowodów, że w kolarstwie i biegach długodystansowych – bo w sprincie problem był mniejszy – środki poprawiające wydajność były obecne niemal od początku.

Punktem zwrotnym w postrzeganiu dopingu były igrzyska w Rzymie w 1960 r., gdy duński kolarz Knud Enemark Jensen zmarł podczas wyścigu.

Na igrzyskach olimpijskich pierwsze zakazy stosowania dopingu miały miejsce wcześniej, ale śmierć Jensena w 1960 r. faktycznie była wydarzeniem, które skłoniło Międzynarodowy Komitet Olimpijski do działania. Nie można jednak powiedzieć, by MKOl zadziałał szybko, bo testy antydopingowe wprowadzono dopiero w 1968 r., osiem lat po śmierci Jensena.

Dlaczego to zajęło aż tyle czasu?

Złożyło się na to wiele przyczyn – po pierwsze nie uważano tego za duży problem, lecz raczej za jednostkowy przypadek. Nie wiedziano jeszcze, czym stanie się doping w szczytowym okresie zimnej wojny. Doszły do tego powolne procedury – ustalanie zasad, głosowanie nad nimi. MKOl nie uważał, że musi działać szybko, tylko że może to zrobić we własnym tempie.

Która z późniejszych afer była najważniejsza i miała największy wpływ na walkę z dopingiem: zdyskwalifikowanie sprintera Bena Johnsona w Seulu czy może historia kolarza Lance’a Armstronga?

Zdecydowanie afera zawodowej kolarskiej grupy Festina. Była bez porównania większa niż przypadek Bena Johnsona. Choć sprawa kanadyjskiego sprintera była ogromnie głośna i nie chcę w jakikolwiek sposób jej umniejszać, ale tam nadal można było mówić, że jest to jedno zgniłe jabłko, jedna osoba, która postąpiła niewłaściwie. Sprawa Festiny, którą ujawniono w 1998 r., pokazała, że jest cały zespół, który hurtowo kupował środki dopingujące. Kiedy to wyszło na jaw, okazało się, że to praktyka rozpowszechniona w całej dyscyplinie. To było wydarzenie, które doprowadziło do powstania Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) i uświadomiło publiczności skalę używania środków dopingujących. Znaczenie afery Festiny dla świadomości tego, co się dzieje w zawodowym sporcie, jest trudne do przecenienia.

Które dyscypliny są najbardziej skażone dopingiem?

Nadal są to profesjonalne kolarstwo i biegi długodystansowe. Wraz z pojawieniem się w sporcie sterydów anabolicznych doszły do tego dyscypliny siłowe jak podnoszenie ciężarów, lecz także bejsbol czy futbol amerykański. Nie mamy na to tylu dowodów, ale problem dopingu istnieje w dyscyplinach, w których kluczowa jest szybka odbudowa organizmu. Takimi dyscyplinami są np. piłka nożna, gdzie sezon trwa długo i jest wiele kontuzji, czy tenis – wiele osób podejrzewa, że doping jest w nich obecny. W odbudowie organizmu pomagają hormon wzrostu czy sterydy anaboliczne.

Sporty zespołowe są postrzegane jako mniej dotknięte dopingiem – nie ma wielkich afer dopingowych w piłce nożnej, koszykówce, siatkówce czy nawet rugby. Czy to kwestia mniej dokładnych kontroli, czy faktycznie są one czystsze?

Zapewne po części wynika i z jednego, i z drugiego. Być może faktycznie nie ma tam tak wielu sportowców używających zakazanych substancji dopingowych, ale jednocześnie brak skandali nie jest dowodem na nieistnienie problemu. Wystarczy sobie przypomnieć, jak niewielu sportowców z NRD zostało przyłapanych na dopingu w latach 70., choć wiemy teraz, że był on tam stosowany systematycznie i na masową skalę. Podobnie było z Lance’em Armstrongiem, który nie został złapany na używaniu niedozwolonych substancji. Jeśli mamy wyciągać jakieś lekcje z historii, to na pewno takie, że brak dowodów nie świadczy o tym, że problem nie istnieje, a to, że sportowcy przechodzą testy dopingowe, nie znaczy, że jakaś dyscyplina jest czysta. Już nieraz się przekonaliśmy, że nie wiemy, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.

Ale pojawiają się argumenty, że w sportach drużynowych dopingu jest mniej, bo technika, strategia czy zespołowość są w nich bardziej istotne niż siła.

Byłbym ostrożny wobec takich teorii. Oczywiście w piłce nożnej czy koszykówce technika lub umiejętność współpracy odgrywają znacznie większą rolę niż w innych, ale wytrzymałość też ma znaczenie. Przecież drużyna jako całość zyskuje na tym, że jeden z członków będzie szybszy, bardziej wytrzymały. W ciągu 90 minut meczu piłkarskiego zawodnicy przebiegają ok. 10 km, a jeśli dochodzi dogrywka – nawet 15 km. Który sportowiec nie miałby korzyści z większej ilości czerwonych krwinek, które dostarczają tlen i pomagają oddychać, biec szybciej i dalej, odczuwać mniejsze zmęczenie, szczególnie gdy pod koniec meczu próbuje strzelić gola? Biorąc pod uwagę, że z jednej strony jest gimnastyka artystyczna – dyscyplina indywidualna – gdzie najważniejsze są elastyczność i zdolność do poruszania się z gracją i zgodnie z rytmem, więc środki dopingujące są mniej użyteczne, a z drugiej strony futbol amerykański, w którym powszechnie stosowane są sterydy anaboliczne, twierdzenie o tym, że sporty zespołowe są czystsze, nie jest uzasadnione.

W piłce nożnej jedną z najbardziej podejrzanych spraw jest finał mistrzostw świata w 1954 r., gdy reprezentacja RFN sensacyjnie pokonała Węgry. Istnieje wiele pogłosek mówiących, że zawodnicy zachodnioniemieccy nie byli czyści.

Według moich kolegów z Niemiec była to amfetamina bądź inne stymulanty. Ale nie była ona na liście zakazanych substancji przez FIFA, bo po prostu takiej listy jeszcze nie było. Mówienie, że tamten finał nie był czysty, jest zatem trochę problematyczne, bo nie doszło do złamania reguł.

A czy istnieje doping w sportach umysłowych jak szachy czy poker?

Szachy podlegają działalności Światowej Agencji Antydopingowej, zatem przypuszczam, że istnieje tam kwestia używania kokainy czy substancji wzmacniających koncentrację podczas wielogodzinnych sesji, ale żadnego głośnego przypadku wykrycia dopingu w szachach nie znam.

Wróćmy do NRD. W całej historii był tylko jeden przypadek, by sportowiec z tego kraju – chodziło o startującą w pchnięciu kulą Ilonę Slupianek – został przyłapany na dopingu. Jak to możliwe, skoro jak dziś wiemy, doping był w tym kraju stosowany na masową skalę?

W sytuacji, gdy doping był nadzorowany przez państwo, a w proceder były włączone wszystkie szczeble – działacze, laboratoria, trenerzy, a nawet służby specjalne – przyłapanie na dopingu jest prawie niemożliwe. NRD znajdowała się za żelazną kurtyną i była krajem dość zamkniętym dla ludzi z zewnątrz. Wschodnioniemieccy naukowcy przeprowadzali testy antydopingowe własnych sportowców i jeśli uważali, że ci mogliby zostać przyłapani, nie pozwalali im na startowanie w zawodach poza krajem. Oficjalnie mówiono, że dany sportowiec jest kontuzjowany, ma np. naderwany mięsień albo że jest chory. Poza tym sterydy anaboliczne można przestać brać na dwa tygodnie przed zawodami i przejść test antydopingowy, ale zachować wszystkie osiągnięte w ten sposób korzyści, jak większa masa mięśniowa. Podobnie było zresztą w Związku Sowieckim. Gdy ktoś całościowo nadzoruje sportowców biorących środki dopingowe i pilnuje, by nie zostali złapani, wykrycie tego jest bardzo trudne.

Jakie substancje brano w przeszłości, a jakie teraz są najbardziej rozpowszechnione?

Na początku były to głównie kokaina i opium, a później pojawiały się kolejne: w latach 50. XX w. popularna stała się amfetamina, w latach 70. pojawiły się sterydy anaboliczne, w latach 90. w dyscyplinach wytrzymałościowych – erytropoetyna (EPO). Dziś to zależy od dyscypliny i potrzeb, ale nadal najpowszechniej stosowaną substancją są sterydy anaboliczne. Choć często spotykany jest także doping fizjologiczny w postaci transfuzji krwi.

Liczba sportowców przyłapanych na dopingu w stosunku do liczby startujących jest niewielka. Czy to oznacza, że doping w sporcie nie jest zjawiskiem rozpowszechnionym, czy raczej w związku z pojawianiem się nowych substancji ich wykrywanie jest coraz trudniejsze?

Spójrzmy na to w następujący sposób. Biorąc pod uwagę to, co ostatnio wyszło na jaw na temat Rosji (jej lekkoatleci zostali tymczasowo wykluczeni ze wszystkich zawodów po ujawnieniu informacji, że w tuszowanie dopingu był zaangażowany aparat państwowy – aut.) i co na ten temat mówi Światowa Agencja Antydopingowa, ten proceder jest tam dość rozpowszechniony. Pomyślmy teraz o występach rosyjskich sportowców – odnosili sukcesy, ale przecież nie zdominowali zawodów, nie zajmowali wszystkich miejsc na podium. W jaki sposób tylu sportowców z tylu innych krajów było w stanie pokonać Rosjan, którzy dzięki wsparciu państwowych laboratoriów mieli dostęp do wszystkich możliwych substancji? Nieuchronnie pojawia się pytanie, w jaki sposób inni mogli dotrzymywać im kroku, co prowadzi do podejrzenia, że użycie środków dopingujących jest znacznie bardziej rozpowszechnione, niż wynika to z liczby przyłapanych.

Czy w związku z postępem farmakologii walka z dopingiem staje się coraz trudniejsza?

Tak i nie. Z jednej strony pojawiają się nowe substancje, ale zarazem próbki przechowywane są przez 10 lat. To znaczy, że sportowcy biorący doping mogą być na tym przyłapani nie tylko teraz, ale także w przyszłości, zatem ryzyko jest całkiem duże. Tak się stało z amerykańską biegaczką na 100 m i 200 m Marion Jones. Nie było testów na te sterydy anaboliczne, które brała, później je wynaleziono i ponownie przebadano jej próbki. To samo było z EPO. Możliwe jest zatem, że używanie jakiejś substancji teraz ujdzie na sucho, ale za 10 lat próbka zostanie ponownie zbadana. To niesie za sobą spore ryzyko.

W latach 80. dr Robert Goldman przeprowadził badanie wśród sportowców zajmujących się sportami walki i sportami siłowymi, pytając ich, czy gdyby mogli zażyć środek, który uczyni ich niezwyciężonymi, wiedząc jednak, że za pięć lat z tego powodu umrą, to czyby się na to zdecydowali. Około połowy odpowiedziało twierdząco. Takie badanie – nazwane dylematem Goldmana – powtórzono kilka lat temu i wówczas zdecydowałoby się na to tylko kilka procent pytanych. Czy przez lata zmieniło się podejście sportowców do dopingu?

Sądzę, że coraz większa jest świadomość zagrożeń związanych z dopingiem, a w konsekwencji coraz mniejsza akceptacja dla niego. Zdecydowana większość sportowców chce czystego sportu i równych szans.

Jaka jest przyszłość dopingu? Od pewnego czasu mówi się, że poprawienie rezultatów będzie osiągane w przyszłości poprzez modyfikacje genetyczne.

Nie mam szklanej kuli, więc nie mogę przewidzieć przyszłości. Ale jeśli się cofniemy do 1996 r., to już wtedy zaczęto mówić, że lada chwila zacznie się doping genetyczny. Ten temat powraca co jakiś czas, ciągle pojawiają się opinie, że doping genetyczny już nadchodzi, ale cały czas nadal jest przyszłością. Obawy związane z dopingiem genetycznym są podnoszone od dłuższego czasu, naukowcy nie przybliżyli się do tego, co nie przeszkadza ludziom rozmawiać o tym i zastanawiać się, kiedy to się stanie.

Ponieważ walka z dopingiem jest trudna, pojawiają się głosy, by skończyć z pewną hipokryzją i zezwolić na jego stosowanie. Jakie są argumenty za i przeciw?

Najważniejszym argumentem w tej dyskusji jest to, że sport powinien być tak zdrowy i tak bezpieczny, jak to tylko możliwe. Ryzyko związane z przyjmowaniem środków dopingujących jest wystarczającym argumentem przeciw takiemu rozwiązaniu. Jeśli byłbym narciarzem zjazdowym czy Adamem Małyszem i byłaby kwestia, czy zjechać bądź skakać w kasku, czy bez, wybrałbym tę bezpieczniejszą opcję. Skoro chcemy, by sport był jak najbezpieczniejszy, i wprowadzamy nakaz używania kasków, to z tego samego powodu zakaz stosowania środków dopingujących powinien obowiązywać.
Obawy związane z dopingiem genetycznym są podnoszone od dłuższego czasu, naukowcy nie przybliżyli się do tego, co nie przeszkadza ludziom rozmawiać o tym i zastanawiać się, kiedy to się stanie