„Skrzyżowanie PiP z sanepidem”– tak o nich mówią. One przyznają, że odgrywają rolę psychologa, pracownika socjalnego, doradcy, lekarza i pielęgniarki w jednym. Lada moment położne rodzinne będą mogły prowadzić poród samodzielnie, jak lekarze. Niby mogą to robić od lat, ale w końcu będzie finansował to NFZ.
Położne środowiskowe od lat walczą o niezależność i prestiż. Nie tylko w środowisku medycznym. Pracują także na zaufanie kobiet. Bo te czasami pytają: „A po co mi taka przyjdzie do domu strzelać gałami po kątach?”. Wiele z położnych jednak właśnie dzięki podopiecznym ma ochotę codziennie znowu i znowu chodzić do świeżo upieczonych matek.
Ewa Janiuk
Gdy okazało się, że nie ma innej opcji i będzie musiała zostać położną środowiskową, przepłakała wiele nocy. Była przekonana, że to degradacja. Wtedy jeszcze myślała, że położna to ta, która pracuje na ostatnim odcinku, w szpitalu, tuż przy rodzącej. Od tego zaczynała swoją pracę. Wyjście w teren to był koniec kariery.
Teraz nie wyobraża sobie innej pracy. Nie ma wątpliwości, że położna środowiskowa jest nie do zastąpienia, że dzięki niej udaje się uniknąć tragedii, których nie wykryje żaden inny pracownik placówki medycznej. Bo jak, skoro styczność z matką i dzieckiem ma tylko w przychodni i szpitalu?
– Do szpitala kobieta bierze najlepszy szlafrok i kapcie prosto ze sklepu. Jest przygotowana. A gdy wraca do domu, zostaje sama – mówi Janiuk. Opowiada o perfekcyjnych bizneswoman, z wyprawką dla noworodka z najwyższej półki, pachnącym jeszcze nowością sprzętem, często po cesarskim cięciu na życzenie, które w błyszczącym domu zupełnie nie radzą sobie z nową rolą. – Niektóre uważają, że powinny zaraz wrócić do pracy, a dziecko to jedynie przerwa na poród. Drżą o miejsce w firmie, a tu problemy z laktacją. Stawiają sobie poprzeczkę nie do pokonania. To rodzi frustracje, szczególnie w połogu. I właśnie wtedy potrzebują wsparcia – mówi. Po latach doświadczenia nabiera czujności, kiedy wchodzi do wypolerowanego domu. To znak rozpoznawczy perfekcjonistki.
– W Europie od dawna rządzący zdają sobie sprawę, że położna się opłaca. Jest tańsza – zarówno pod kątem kosztów jej kształcenia, ale także i wysokości pensji. A bez problemu może prowadzić ciążę z podobnym, a czasem nawet z lepszym efektem co lekarz – przyznaje położna Jolanta Petersen, która kształciła się w Danii.
W krajach skandynawskich 95 proc. ciąży prowadzą położne. W Polsce jest dokładnie odwrotnie. Tymczasem z badań wynika, że położne mają więcej czasu, więcej empatii i zrozumienia psychologicznego dla rodzących niż ginekolog, a mogą bez problemu nie tylko prowadzić ciążę, ale przyjmować poród, a potem służyć wsparciem w trakcie połogu. Lekarz jest potrzebny tylko w przypadku komplikacji. – Kobiety przy opiece prowadzonej przez położoną są często lepiej przygotowane do porodu i połogu, dzięki czemu są mniej zestresowane, rzadziej mają depresję poporodową i łatwiej przychodzi im karmienie piersią – wylicza zalety Petersen.
Matki często boją się przyznać do nieporadności. Nie tylko te perfekcyjne. Biedne, bogate – nie ma znaczenia pozycja społeczna czy majętność. U lekarza nie ma miejsca na zwierzenia, a pracownik socjalny nie zagląda do rodziny z powodu narodzin dziecka. Zostają same z problemami. Choćby depresją poporodową. – To bardzo poważna kwestia, może być śmiertelna. Ciągle o tym rozmawiamy między sobą, zastanawiamy się, jak ją wychwytywać, jak nie przegapić – mówi Ewa Janiuk. Ostatnio jej koleżanka poszła z wizytą do młodej matki. Zastała ją w łóżku. Nic jej nie interesowało, wspominała o samobójstwie. Zawiozła dziewczynę taksówką do szpitala psychiatrycznego na leczenie. – Nie miała wątpliwości. Zwłaszcza że rodzina nie przejawiała żadnego zrozumienia. Twierdziła, że to tylko kobiece humory – opowiada Ewa Janiuk.
Dlatego uzgodniły z ordynator oddziału psychiatrycznego w Opolu, na terenie którego działają, gorącą linię. Zawsze mogą zadzwonić i spytać o poradę. W końcu psychiatrami z wykształcenia nie są.
Czasem problemy są widoczne na pierwszy rzut oka. Także to, że dziecku grozi niebezpieczeństwo. – Zdarzały mi się przypadki, kiedy musiałam zawiadomić policję, że dziecko trzeba zabrać – mówi położna. Nie żałuje. Odwrotnie: żałuje tych sytuacji, w których nie zareagowała. Albo takich, które nie zostały załatwione tak, jak sugerowała. Pamięta matkę, której dopiero po trzecim dziecku zabrano córki. Niewydolna opiekuńczo, z problemem alkoholowym i wysokim stopniem demoralizacji. Zgłaszała, że dzieci trzeba od razu oddać do adopcji. Wszyscy się bali. Panuje przekonanie, że najlepiej u rodzonej mamy. A to nie zawsze prawda.
– Kilkanaście lat później wezwała mnie dyrektor pewnej placówki opiekuńczej. Miała u siebie nastolatkę w ciąży, która wróciła z gigantu. Potrzebowała położnej – opowiada Ewa Janiuk. – Przyszłam, zastałam ją w ogrodzie z matką, która zajrzała w odwiedziny. To była ta sama kobieta. Teraz babcia. Moja pomoc na niewiele się zdała. Nastolatka była zdemoralizowana, podobnie jak jej starsza siostra. Obie porzuciły dzieci po porodzie – wspomina Janiuk. Jest przekonana, że gdyby dziewczynki zabrano po porodzie, co sugerowały położne, ich historia potoczyłaby się inaczej.
Ewa Janiuk po kilku latach pracy w POZ założyła własny gabinet. Pracuje z koleżankami. Mówią, że mają misję. Teraz ich cel to zachęcić kobiety, by przychodziły do nich wcześniej. Od 21. tygodnia ciąży NFZ finansuje porady edukacyjne. Na takich spotkaniach – czasem grupowych, czasem indywidualnych – kobiety mogą przygotować plan porodu, dowiedzieć się o własnej fizjologii, porozmawiać o tym, co czeka je po narodzinach.– Kiedy znamy taką mamę dłuższy czas, łatwiej nam pomóc po porodzie – dodaje Janiuk. – Teraz tendencja jest taka, żeby z każdą sprawą iść do innego fachowca. A czasami nadmiar fachowców szkodzi. Opiekę powinna sprawować jedna osoba – kwituje.
Pierwsze przepisy regulujące zawód położnej wprowadzono w XIV w. W Paryżu istniały normy określające nie tylko zasady higieny i sposoby działania położnych, ale także wprowadzające obowiązek odwiedzania w każdy pierwszy poniedziałek miesiąca kobiet najuboższych. W Polsce pierwsze wzmianki o położnych pochodzą z XIII w., kiedy jeden z krakowskich biskupów sprowadził zakonników zwanych braćmi szpitalnymi. Ci założyli pierwsze lecznice położnicze. Pierwsze szkoły powstały w XVIII w. dzięki inicjatywie cesarzowej Marii Teresy. Dzięki zaborcom ta dziedzina się rozwijała. Jedna z pierwszych szkół powstała w Siemiatyczach.
Na początku XX w. położne zaczęły się organizować. Pierwsze rozporządzenie, które regulowało ich zawód, powstało w 1928 r. Wśród ich zadań znalazły się edukacja ciężarnych, porady w zakresie opieki nad noworodkiem i karmienia.
W latach 50. bardzo popularne były izby porodowe prowadzone przez położne. Tu przyjmowano niepowikłane porody. Gdy w latach 70. zaczęły powstawać szpitale położniczo-ginekologiczne, izby likwidowano.
Rola położnych była powoli marginalizowana, a ich funkcje przejmowali lekarze. – Zostały asystentkami ginekologów – wyjaśnia Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.
Dziś prawo do wykonywania zawodu położnej ma 35 tys. osób. Z czego 5,5 tys. położnych pracuje jako środowiskowe.
Barbara Gardyjas
– Niedawno pytała mnie matka, kiedy może rozpocząć współżycie po porodzie. Miała młodszego partnera, nie mogli uprawiać seksu przed porodem, nie chciała go stracić – opowiada Barbara Gardyjas. To jedno z wielu intymnych pytań, na które odpowiada. – Obowiązuje nas tajemnica zawodowa, o czym nasze podopieczne wiedzą. Młode matki pytają o różne sprawy, o których nie chcą rozmawiać z mamą czy koleżankami – dodaje.
Pracuje w zawodzie już 30 lat. Zmieniają się standardy opieki, oczekiwania, ale niepewność młodych mam jest wciąż ta sama. Potrzeba bliskości, zaufania i empatii. W pierwszych tygodniach po porodzie wszystko jest nowe, obce i trudne. Niepewność miesza się z lękiem, pozytywne emocje z negatywnymi. Szczególnie mamy pierwszego dziecka są zagubione. Przytłoczone liczbą informacji. Co innego znajdują w internecie, co innego mówią koleżanki i babcie. – Potrzebują jednej, fachowej odpowiedzi zgodnej z aktualną wiedzą medyczną. To gwarantuje położna. Wtedy czują się bezpiecznie – mówi.
– Zarządzam dużą praktyką, mam wiele pracy administracyjnej. Dla odpoczynku idę na wizytę w teren – śmieje się Barbara, pytana, dlaczego wybrała ten zawód.
Jej zdaniem położne pracują w o wiele lepszych warunkach niż pielęgniarki, które na co dzień spotykają się z ciężkimi chorobami, śmiercią, bólem i cierpieniem. – My przede wszystkim widzimy te dobre momenty, nawet jeżeli wiążą się z trudnymi chwilami, to najczęściej kończą się pozytywnie – opowiada. Opieka położnej obejmuje cały okres ciąży, do szóstego tygodnia po porodzie. W czasie po porodzie NFZ płaci za sześć wizyt. Ale położna ma obowiązek wykonać cztery wizyty, a może nawet kilkanaście. – Miałam mamę, do której przychodziłam 20 razy w ciągu sześciu tygodni, wolałam codziennie obserwować dziecko, bo miało problemy – opowiada.
Owszem, zdarzają się trudne chwile. Musiała zawiadamiać policję, czy doprowadzić do tego, by weszła opieka socjalna. – Nie można myśleć stereotypowo. Czasem kobieta z tytułami uniwersyteckimi, ta zamożna, nie radzi sobie w roli matki. A czasem w rodzinie jest bieda, ale przy łóżeczku jest czysto, a matka pełna werwy i miłości – opowiada. Ona sama uczy się przez cały czas. I nie tylko chodzi o kursy i szkolenia. Standardy się zmieniają. Choćby taki prosty przykład – kiedyś się zalecało mycie noworodka codziennie, dziś wiadomo już z badań naukowych, że nie ma takiej potrzeby. Dziecko można myć dwa lub nawet raz w tygodniu. – Bardziej jednak mi chodzi o pokorę. Każda sytuacja jest inna. Każdy poród jest inny, indywidualny. Nie ma dwóch takich samych sytuacji i trzeba umieć reagować za każdym razem odpowiednio do warunków – mówi.
Powrót samodzielności położnych nastąpił pod koniec lat 90. Od tego czasu, zgodnie z nowymi przepisami, mogą znów otwierać własne praktyki. Obecnie teoretycznie mają pełne prawa łącznie z prowadzeniem całej ciąży. Sęk w tym, że państwo im za to nie płaci. Mogą to zrobić jedynie kobiety z własnej kieszeni.
Jeszcze w tym roku położne miałyby – w ramach specjalnych zespołów prowadzących kompleksową opiekę nad ciężarną – samodzielnie przejąć prowadzenie ciąży od lekarzy i otrzymywać wynagrodzenie. Ten pomysł już wzbudził kontrowersje. Burzą się lekarze, ale i same położne. Część boi się, że grono ginekologiczne i szpitale położnicze nie będą ich dopuszczać do nowych zadań. Inne boją się, że nie podołają zadaniu. Jak przyznaje Joanna Pietrusiewicz, środowisko jest podzielone. Także wewnątrz samych położnych.
Problem jest jeszcze inny: polskie ciężarne. – Wolą korzystać z opieki lekarzy. Są przekonane, że to gwarancja bezpieczeństwa – przyznaje Jolanta Petersen. Jej zdaniem hierarchia, szczególnie w małych miejscowościach, jest jasno ustalona. Specjalista, ginekolog jest autorytetem. Jeśli jeszcze pracuje w szpitalu i prowadzi własną praktykę, to położne nie mają szans. Jak to wygląda w praktyce? Od 2010 r. mogą one przyjmować w trakcie ciąży na porady edukacyjne. Płaci NFZ. Jednak z danych za 2014 r. wynika, że lekarze skierowali do położnych na taką edukację tylko cztery procent ciężarnych. Choć w sumie korzysta z niej około 20 proc. kobiet (znajdują położną na własną rękę).
Stosunek lekarzy i kobiet do pracy położnych powoli się zmienia. Z jednej strony nastawienie decydentów – twórców prawa – jest jednoznaczne. Na wzór innych państw europejskich chcą przywrócić położnym ich dawny status. Z drugiej powraca idea naturalnego porodu. A to stawia położną w centrum. To ona, nie lekarz, powinna uczestniczyć – a właściwie towarzyszyć i wspierać psychiczne matkę przed porodem, w czasie porodu i po porodzie.
Lucyna Mirzyńska
– Ostatnio miałam telefon: dzwoni kobieta i mówi, że nie będzie mogła już przychodzić na zajęcia z edukacji przedporodowej. OK, pomyślałam, zdarza się. Poinformowałam, że nie ma obowiązku uczestniczenia w zajęciach. Wtedy ciężarna mówi: „Ale ja nie chcę z pani rezygnować. Tylko lekarz mi powiedział, że mam nie przychodzić, bo jeszcze się głupot nasłucham od położnej. Nie chcę go zawieść, bo mi pomógł zajść w ciążę, będzie prowadził poród” – opowiada położna. – Na koniec rozmowy kobieta tylko zapytała: „Ale przyjdzie pani mnie odwiedzić po porodzie?”.
Lucyna wie, że lekarze są różni, ale woli pracować na własną rękę. Od kiedy jest niezależna – dekadę temu założyła własną działalność – czuje się wolna. Ma pełną samodzielność i bierze odpowiedzialność za to, co robi. Z jej doświadczenia wynika, że praca u lekarza sprowadza się często do funkcji sekretarki, rejestratorki i pielęgniarki w jednym. To oszczędność dla gabinetu, ale kosztem pracy położnej, której zadaniem jest pomoc matkom. Nie lekarzowi. – Koleżanki bywają rozgoryczone, czują się niedocenione. Zarówno przez koleżanki pracujące w szpitalach, jak i przez lekarzy – tłumaczy.
Aby być panią samej siebie, założyły z koleżankami własną praktykę. Ma nienormalizowany czas pracy i tyle pacjentek, u ilu zdobędzie zaufanie. To istotne, od ich liczby zależą zarobki. NFZ płaci w zależności od liczby pacjentek, jak lekarzowi. To duże wyzwanie, bo musi przekonać do opieki pacjentki. Informacje przekazują sobie pocztą pantoflową, a w myśl ustawy powinny od osoby prowadzącej ciążę. Najczęściej swojego ginekologa.
– Bardzo mocno utkwiły mi słowa przysięgi przy odbieraniu dyplomu, by podnosić swoje kwalifikacje. Cały czas to robię. I to nawet nie dlatego, że aż tak bardzo zmienia się medycyna, ale dlatego że oczekiwania są ciągle inne. Od tego zależy jakość mojej pracy – tłumaczy.
Oprócz studium położniczego, licencjatu z położnictwa i specjalizacji skończyła pedagogikę z dyplomem magistra. Zawsze chciała pracować z dziećmi. Praca położnej rodzinnej to umożliwia. – Zaczynałam od szpitala. Ale tam czułam niedosyt, kobietę widziałam tylko chwilę – tłumaczy. Teraz chodząc do domu, widzi niuanse, których nikt inny by nie zauważył.
Drugi kierunek studiów bardzo jej pomaga. W domach liczy się nie tylko wiedza medyczna, ale także umiejętności psychologiczne. – Wiele mi pomogła praca w domu samotnej matki – dodaje. Dla takich kobiet, często młodych dziewczyn, to szczególnie trudny okres, po urodzeniu dziecka czują się samotne. Brak im wsparcia. – Miałam pod opieką dziewczynę, jej partner był w więzieniu. Zaszła w ciążę, gdy był na przepustce. To było jej drugie dziecko, a mimo to czuła się zagubiona – opowiada. – Nie wiedziała, jak dawkować mleko podawane w butelce, potrzebowała wsparcia z odmierzaniem leku dla starszego dziecka. Tej pomocy z przychodni by nie dostała – dodaje Lucyna.
Niedawno otrzymała e-mail z podziękowaniem od dziewczyny, która urodziła w wieku 16 lat. Pomagała jej po porodzie. Dziewczyna skończyła studia prawnicze, przygotowywała się do drugiego dziecka. Chciała się pochwalić, że jej wyszło, że nie zawaliła nauki.
Do szpitala kobieta bierze najlepszy szlafrok i kapcie. Jest przygotowana. A gdy wraca do domu, zostaje sama – mówi Ewa Janiuk. Opowiada o bizneswoman, często po cesarskim cięciu na życzenie, które w błyszczącym domu zupełnie nie radzą sobie z nową rolą. – Niektóre uważają, że powinny zaraz wrócić do pracy. Drżą o miejsce w firmie, a tu problemy z laktacją. Stawiają sobie poprzeczkę nie do pokonania. To rodzi frustracje, szczególnie w połogu. I właśnie wtedy potrzebują wsparcia