Amerykański kalendarz wyborczy jest poważną przeszkodą w prowadzonych przez USA i UE negocjacjach o transatlantyckiej umowie handlowo-inwestycyjnej (TTIP). Po wyborach może się bowiem okazać, że w Białym Domu zabraknie chęci, by kontynuować rozmowy z Unią.

Administracja prezydenta Baracka Obamy naciska więc, by prowadzone od blisko trzech lat rokowania zakończyć jeszcze w tym roku. Urzędnicy w Waszyngtonie podkreślają, że po zmianie władzy z powodu samych przekształceń w rządzie rozmowy mogą zostać wstrzymane na co najmniej kilka miesięcy. Jeśli wygrają Republikanie, grozi im nawet zamrożenie.

Negocjatorzy z USA i Komisji Europejskiej twierdzą, że 2016 rok jest cały czas możliwym terminem zakończenia negocjacji, mimo że wciąż do omówienia pozostaje wiele kwestii trudnych, jak zamówienia publiczne czy szczególnie zróżnicowane i dotykające wielu zagadnień sprawy rolnictwa. Ale nie wierzą w to europarlamentarzyści, którzy mają dostęp do treści TTIP; według nich, jeśli umowa ma być tak ambitna, jak obie strony założyły na początku, trzeba poświęcić jej o wiele więcej czasu.

Wybory w USA odbędą się 8 listopada. Obama opuści Biały Dom 20 stycznia 2017 roku.

Temat umów handlowych w trakcie kampanii jest na razie nieobecny. Ale główni kandydaci ubiegający się o nominacje swych partii krytycznie odnosili się do liberalizacji handlu z innymi partnerami w świecie, mówiąc, iż negatywnie wpłynęłaby na zarobki i życie Amerykanów. Nie odnosili się bezpośrednio do TTIP.

Hillary Clinton, która walczy o nominację prezydencką Partii Demokratycznej, jako szefowa amerykańskiej dyplomacji popierała porozumienie o wolnym handlu w obszarze Pacyfiku (TPP). Teraz je krytykuje, narażając się administracji, w której pełniła funkcję sekretarza stanu.

„Chcę być pewna, że mogę spojrzeć w oczy amerykańskiej klasie średniej i powiedzieć: to pomoże podnieść wasze pensje. I doszłam do wniosku, że nie mogę” – mówiła w zeszłym roku, jeszcze przed zakończeniem negocjacji z 11 państwami.

Stany Zjednoczone oraz Australia, Brunei, Chile, Japonia, Kanada, Malezja, Meksyk, Nowa Zelandia, Peru, Singapur i Wietnam ostatecznie podpisały TPP 4 lutego.

W swojej książce „Hard Choices” („Trudne wybory”) Clinton kwestionowała też wpisywany w międzynarodowe umowy handlowo-inwestycyjne mechanizm rozwiązywania sporów między państwem a inwestorem, tzw. klauzulę ISDS. To w Europie jeden z najbardziej krytykowanych elementów, mających znaleźć się w TTIP.

Jeszcze ostrzej o TPP wyrażał się miliarder Donald Trump, który chce wystartować w wyborach prezydenckich jako kandydat Republikanów. Dla niego umowa to atak na amerykański biznes.

„To nie powstrzyma manipulacji japońską walutą. To złe porozumienie” – podkreślał, odnosząc się do działań rządu Japonii, mających na celu osłabienie wartości jena i dzięki temu wzmocnienia pozycji japońskich eksporterów.

Ultrakonserwatywny senator z Teksasu Ted Cruz, który również zabiega o nominację prezydencką z ramienia Partii Republikańskiej, też wyrażał sprzeciw wobec TPP i opowiadał się za wprowadzeniem dodatkowych ograniczeń w dostępie do amerykańskiego rynku.

Krytyki nie szczędził również ubiegający się o kandydaturę Demokrata Bernie Sanders. Nazwał TPP „kontynuacją katastrofalnej polityki handlowej, która zrujnowała przemysłowe miasta” Ameryki. „Musimy odbudować znikającą klasę średnią, a nie ją zniszczyć” – oświadczył po publikacji treści porozumienia handlowego dla państw Pacyfiku.

Zwykli Amerykanie zapytani, czym jest TTIP, niewiele potrafią powiedzieć. Ci, którzy o temacie słyszeli, często mylą TTIP z TPP. Jednak jeszcze częściej wyrażają zaskoczenie, że Stany Zjednoczone do dziś nie zawarły umowy o wolnym handlu z Unią Europejską.

Towary z Europy, zwłaszcza produkty spożywcze i samochody, mają w USA bardzo dobrą markę, należą do dóbr najdroższych, często luksusowych. Ich ceny są o wiele wyższe od amerykańskich odpowiedników.

Przed tygodniem w Brukseli zakończyła się 12. runda unijno-amerykańskich negocjacji ws. TTIP. Strony zapowiedziały, że do lipca będą mieć gotową ujednoliconą treść większości umowy.