Dla wielu fakty się nie liczą. Wałęsa jest bogiem dla systemu i beneficjentów III RP. To polityczny słup, za którym kryją się poważniejsi gracze. Dlatego ludzie służb, PZPR i lewych interesów tak często stają w jego obronie” – mówi w wywiadzie dla „Super Expressu” Sławomir Cenckiewicz, historyk, autor książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. „Prawica od dawna usiłuje wykreślić Wałęsę z historii i napisać nową, własną; taką, w której okaże się, że to Jarek Kaczyński przeskoczył mur, a nie Lech Wałęsa” – ripostuje dla „Newsweeka” Władysław Frasyniuk, legenda dolnośląskiej Solidarności, jeden z liderów polskiego podziemia w latach 80.
Marcin Hadaj / DGP / Wojciech Gorski
Opinia
Dwie wypowiedzi, dwa światy. Dwa kompletnie odmienne spojrzenia na przeszłość, rozdzielone przepaścią. Nie ma szans, by poglądy osób je głoszących kiedykolwiek w tej sprawie stały się choć minimalnie zbieżne. Ogień i woda. Burza i słońce. Deszcz i susza.
Tak właśnie dzisiaj wygląda polska rzeczywistość. Kolejny raz podzieliliśmy się na dwie zacietrzewione grupy – przeciwników Lecha Wałęsy udowadniających, że nie tylko był „Bolkiem”, ale nie przyznając się otwarcie do donoszenia na kolegów przed 1976 r., ostatecznie pogrzebał swoją legendę. Że bez względu na to, co robił później, czy był szlachetny i altruistyczny, czy stawał na głowie czy nie, by komunistów ogrywać, czy poświęcił lata życia osobistego i swojej rodziny, i tak jest skalany, umoczony w brud esbeckich papierów. I dopóki nie przeprosi swoich ofiar, jest skompromitowany na amen.
Apologeci prezydenta przekonują z uporem godnym lepszej sprawy: nawet jeśli coś podpisał, nie znaczy, że świadomie szkodził. Nawet jeśli z esbecją rozmawiał, to na pewno wprowadzał w błąd albo mówił o rzeczach powszechnie znanych. Potem definitywnie się z tej sprawy wyplątał, odmawiając dalszej współpracy. Poza tym, co by nie mówił, i tak zmył wszystkie winy, doprowadzając do końca pokojową rewolucję Solidarności. To przecież Wałęsa załatwił nam wolność.
Znowu dwa światy, a między nimi wielka wyrwa. Dwa światy czarno-białe, wyraziste aż do bólu, konkretne jak matematyka, bez najmniejszego choćby miejsca na wątpliwości, nawet na ich cień. Tak – tak, nie – nie. Jak w Biblii. Wszystko się zgadza, nie ma żadnych znaków zapytania, nic nie jest szare, niejednoznaczne, podlegające ambiwalentnym ocenom. My mamy rację i koniec. Kto nie z nami, ten przeciw nam.
Najgorsze jest to, że Instytut Pamięci Narodowej dopiero wczoraj zaprezentował dokumenty z szafy Kiszczaka, a my od kilku dni mamy już wyrobione zdanie na ten temat. Wiemy już wszystko, wszystko jest takie oczywiste. Nie musimy wcale do tych papierów zaglądać, bo po co? Przecież Wałęsa, czyli „Bolek”, to szuja i donosiciel, pozbawiony zasad karierowicz, który brał kasę od SB, żeby kupić sobie pralkę i telewizor. Krzywdził ludzi, niektórym przez niego złamano życie. Albo – prezydent Wałęsa to nasz narodowy bohater, postać ze spiżu, wara od niego. Jest przecież niemal święty. Kto go obraża, nie jest polskim patriotą i powinien przeprosić za siebie, swoich rodziców i swoje dzieci. Jak można kalać polskie symbole?
„Nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa; lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi, plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi” – pisał w „Dziadach” Adam Mickiewicz. Jak źle dzisiaj brzmią te słowa. Nasz wewnętrzny ogień, ten który pomógł nam przetrwać najtrudniejsze chwile polskiej historii, spala nas dzisiaj od środka nienawiścią. Jak tę kolejną trudną chwilę przetrwamy? Czy nie skoczymy sobie w końcu do gardeł? Niedawno w sieci popularny był pewien rysunek. Syn pyta na nim ojca: Tato, co jest największym zagrożeniem dla Polski? Ojciec odpowiada: Polacy. Nic dodać, nic ująć.