Instytut Pamięci Narodowej 22 lutego udostępni część dokumentów z domu Czesława Kiszczaka. Chodzi między innymi o teczki osobową oraz pracy tajnego współpracownika o pseudonimie "Bolek" dotyczące Lecha Wałęsy.

Poseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Sasin mówi, że prezes IPN-u jest człowiekiem doświadczonym i wie co robi, skoro zdecydował się na udostępnienie odnalezionych dokumentów. "Nie widzę zagrożenia, że może się okazać, iż dokumenty te nie są prawdziwe" - powiedział.

Rzecznik prezydenta Marek Magierowski podkreśla, że IPN jest instytucją niezależną i jako taka dysponuje możliwością upubliczniania dokumentów, które są w jej zasobach. Dodał, że jest dla niego czymś niezrozumiałym, iż przez ponad 20 lat dokumenty były przechowywane w prywatnym domu. Marek Magierowski zastanawia się, czy nie były one wykorzystywane w grze politycznej na początku lat 90-tych.

Andrzej Halicki z Platformy Obywatelskiej jest zdania, że IPN powinien ujawnić wszystkie akta, jakie odnaleziono w domu generała Kiszczaka. Dodał, że dokumenty te powinny służyć przede wszystkim historykom, a nie politycznej rozgrywce. Jego zdaniem używanie akt w bieżącej walce jest nieuczciwe oraz szkodzi wizerunkowi Polski.

Posłanka Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer uważa, że IPN w pierwszej kolejności powinien dokładnie zbadać, czy odnalezione dokumenty są autentyczne, czyli pochodzące z tamtych czasów oraz to, czy zawarte w nich informacje są prawdziwe.

Krytycznie decyzję Instytutu Pamięci Narodowej ocenia Marek Jakubiak z ruchu Kukiz'15. "Najpierw poprosiłbym o ekspertyzy grafologiczne" - powiedział. Polityk porównał obecną sytuację do rzekomej inwigilacji dziennikarzy, którzy zajmowali się w poprzedniej kadencji tak zwana aferą podsłuchową. "Potem się okazało, że lipa, aby nie było tak samo w tym przypadku" - powiedział.

W ocenie Marka Sawickiego z PSL-u, IPN powinien upublicznić wszystko, co jego pracownicy zabrali z domu Czesława Kiszczaka. Jego zdaniem ujawnienie materiałów dotyczących tylko TW Bolka, a pozostałych nie, byłoby grą i manipulacją. "Czemu ma to służyć, nie wiem" - powiedział. Dodał, że od kilku dni mamy do czynienia z medialnym spektaklem, a jego początkiem było wynoszenie z domu generała pudeł z aktami.

Lech Wałęsa przyznaje na swoim mikroblogu, że kontraktował się z funkcjonariuszem podającym się za pracownika kontrwywiadu PRL. Stanowczo jednak zaprzecza, że donosił na kogokolwiek i że brał pieniądze od PRL-owskich służb. Były prezydent tłumaczy, że złożył podpis, bo chciał pomóc funkcjonariuszowi, który musiał się rozliczyć finansowo ze swoimi pracodawcami. Lech Wałęsa podkreśla przy tym, że nie podejrzewał, iż może być to prowokacja.