Zdaniem historyka profesora Andrzeja Friszke, nie powinno się oceniać postaci Lecha Wałęsy tylko przez pryzmat dokumentów znalezionych w domu Czesława Kiszczaka. W miniony wtorek pracownicy IPN zabezpieczyli sześć pakietów archiwaliów. Wśród nich są między innymi dokumenty potwierdzające współpracę Lecha Wałęsy na początku lat 70-tych ze Służbą Bezpieczeństwa.

Według profesora Friszke w momencie upublicznienia zawartości znalezionych dokumentów będzie można merytorycznie dyskutować o zakresie współpracy byłego prezydenta z SB, charakterze tej współpracy i jej szkodliwości.

Profesor przypomina jednak, że są też materiały potwierdzające, iż Lech Wałęsa zerwał współpracę z bezpieką w połowie lat 70-tych, a potem stanął na czele opozycji antykomunistycznej. Wiadomo między innymi, że w 1973 roku zaczął sprawiać coraz więcej kłopotów Służbie Bezpieczeństwa. Rok później realnie współpraca została zerwana, a w 1976 Lech Wałęsa został wyrejestrowany.

"Potrafił tę współpracę zerwać, wyzwolić się z tego, poprowadzić ruch wolnościowy i był jego autentycznym przywódcą" - przypomina historyk i dodaje, że nie wolno oceniać byłego prezydenta zero jedynkowo.

Historyk dodaje również, że nie należy zapominać, w jakiej sytuacji w latach 70-tych znajdowali się ludzie, którzy próbowali walczyć z komunistycznym systemem. Tło historyczne to grudzień 1970 roku, czyli strzały na Wybrzeżu, ranni i zabici robotnicy oraz wojsko na ulicach. W takich okolicznościach - jak mówi profesor Friszke - młody Wałęsa został zadenuncjowany przez wicedyrektora Stoczni Gdańskiej Karola Hajdugę. Opisywał go jako lidera buntowników.

Lech Wałęsa konsekwentnie od wielu lat zaprzecza, że współpracował z SB. W najnowszym wpisie na mikroblogu były prezydent napisał: " Nigdy nie było mojej zgody na współpracę z SB w znaczeniu donosów czy wspieraniu komunizmu. Nie dałem się nigdy złamać , nie brałem pieniędzy za takowe."