Kolejni komendanci polowi giną, trafiają do aresztów lub są zmuszeni do emigracji. Liderzy samozwańczych republik nie tolerują niesubordynacji.
Wiele wskazuje na to, że władze prorosyjskich organizmów separatystycznych w Zagłębiu Donieckim szykują się do nowych wyborów i umocnienia wpływów. Dyplomatyczna i polityczna przepychanka wokół głosowania jest jednocześnie elementem oferty Moskwy pod adresem Zachodu, szantażem wobec Ukrainy i odpryskiem rywalizacji poszczególnych grup separatystów z samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych.
– Wybory mogą się odbyć w kwietniu 2016 r. Po nich w tzw. DRL i ŁRL najpewniej zostanie rozpoczęta budowa narodowych gospodarek na wzór naddniestrzański. Do tej pory polityką gospodarczą nikt się tam nie interesował, a quasi-państwa funkcjonowały jako organizacje stricte wojenne. Nad gospodarką będą czuwać uśpieni na razie kuratorzy, nadzorowani przez rosyjskiego wicepremiera Dmitrija Kozaka – mówi DGP politolog Ołeksandr Nykonorow, przygotowujący dla Depo.ua analizy sytuacji na obszarach niekontrolowanych przez Kijów. Jego zdaniem ostatnie zaostrzenie walki o wpływy w DRL i ŁRL można interpretować jako czyszczenie pola przed możliwymi wyborami (poprzednie, nieuznane przez społeczność międzynarodową, przeprowadzono w listopadzie 2014 r.). Ich organizację zgodnie z prawem ukraińskim przewidziano w porozumieniach z Mińska. Sęk w tym, że realizacja tego planu wygląda dziś na niemożliwą.
Ukraińcy nie chcą słyszeć, by wybory w – jak to się określa – odrębnych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego odbyły się w sytuacji, gdy ukraińskie państwo nie kontroluje w pełni granicy z Rosją. To przez nią do Doniecka i Ługańska docierają broń, zaopatrzenie, gotówka, żołnierze i rosyjscy „doradcy”, będący w istocie kuratorami i głównymi decydentami. Przeprowadzenie wyborów „zgodnie z prawem ukraińskim” teoretycznie umożliwiałoby stanięcie w szranki ukraińskim partiom politycznym. Jednak gdyby któryś z kijowskich polityków pojawił się dziś w Doniecku, w najlepszym razie trafiłby do niewoli.
Rosjanie z kolei nie zgadzają się na oddanie kontroli nad granicą. Z naszych informacji wynika, że przedstawiciel Rosji w grupie kontaktowej ds. Zagłębia Donieckiego Boris Gryzłow podczas swoich styczniowych rozmów w Kijowie z prezydentem Petrem Poroszenką i w Kaliningradzie z przedstawicielką amerykańskiego departamentu stanu ds. Ukrainy Victorią Nuland oferował inne rozwiązanie. Rosja miałaby zastąpić formalnych liderów DRL Ołeksandra Zacharczenkę i ŁRL Ihora Płotnyckiego kompromisowymi figurami i de iure podporządkować ich Kijowowi, ale zachować kontrolę nad granicą i strukturami wojskowymi separatystów oraz zagwarantować im ogromną autonomię.
Kijów miał odmówić. – Rosja musi przestać dostarczać im broń i zaopatrzenie. My pierwszy krok do wypełnienia porozumień mińskich zrobiliśmy, składając w parlamencie projekt zmiany w konstytucji, przewidujący nadanie specjalnego statusu odrębnym rejonom obu obwodów. Rosja jak dotąd nie zrobiła nic – mówi DGP Dmytro Szymkiw, zastępca szefa administracji prezydenta Poroszenki. Zmiany, o których mówi, czekają na drugie czytanie. Ich przeforsowanie wymaga jednak większości 300 głosów, którymi blok Poroszenki nie dysponuje. Trwa bezskuteczne urabianie niechętnych im posłów, obawiających się, że przyjęcie specjalnego statusu de facto zalegalizuje DRL i ŁRL.
Według Nykonorowa Zacharczenko i Płotnycki nie są pełnoprawnymi dyktatorami na swoim terenie. – Oni decydują o nominacjach politycznych średniego szczebla, np. o merach miast, oraz losach średniego i drobnego biznesu. Obsada ministerstw, wielkie zakłady należące do ukraińskich oligarchów i sprawy wojskowe to domena Rosjan – zapewnia. Jednak nawet tak okrojona władza pozostaje władzą, a tę obaj liderzy usiłują umocnić, nie cofając się przed drastycznymi metodami. Kontynuowana restrukturyzacja struktur wojskowych ma włączyć bataliony obrony terytorialnej do jednolitej armii. Osoby podejrzewane o powiązania z alternatywnymi centrami wpływów są zaś represjonowane.
W ten sposób interpretuje się rozbicie z początkiem lutego donieckiej grupy Odpowiedzialni Obywatele (WH), łączonej z najbogatszym Ukraińcem Rinatem Achmetowem, dawnym sponsorem Partii Regionów, który próbuje zachowywać resztki wpływów w ojczystym mieście. WH i fundacja Achmetowa Pomożemy pozostawały jednymi z niewielu struktur, które oferowały Donieckowi pomoc charytatywną. – Liderzy separatystów interpretowali to jako urabianie elektoratu w interesach ludzi związanych z Achmetowem – mówi Nykonorow. Jeden z liderów WH Enrike Menendes został zmuszony do wyjazdu z Doniecka, a jego bliska współpracowniczka Maryna Czerenkowa trafiła do aresztu bezpieki.
Bardziej krwawą oznaką zaostrzenia kursu w DRL było uderzenie w kompanię zwiadowczą dyslokowanej w Ozerianiwce brygady Troja i stopniowa likwidacja samej brygady, dowodzonej przez Wołodymyra Nowikowa, ps. Ałabaj. „Po 30 dniach okrążenia kompania zwiadowcza została zlikwidowana przez przeważające siły przeciwnika w składzie pododdziałów ministerstwa obrony DRL. Dokładnych danych o liczbie zabitych, rannych i wziętych do niewoli nie mamy” – czytamy na stronie Troi w serwisie WKontaktie, która według separatystów jest moderowana przez „Ałabaja”. Nykonorow mówi, że zniknęło 92 „trojan”.
Zwolennicy Zacharczenki twierdzą, że w ten sposób DRL oczyszcza się z ludzi zaangażowanych w grabieże i handel bronią. O to samo „trojanie” oskarżają ludzi Zacharczenki. Najpewniej w nielegalne operacje są zaangażowane obie strony, a w konflikcie chodzi o banalną walkę o wpływy. To samo zresztą dotyczy ŁRL, gdzie w 2015 r. zabito szereg komendantów polowych, w tym dowódcę batalionu Prizrak Ołeksija Mozhowego. Po jego śmierci żołnierze Prizraku zostali częściowo zdemobilizowani. Niektórzy komendanci, jak dowódca kozaków Nikołaj Kozicyn, zostali zmuszeni do powrotu do Rosji.
Rosjanie nie zgadzają się na oddanie kontroli nad granicą.