Obalenie rządu Iranu długo uznawano w Waszyngtonie za najbłyskotliwszy sukces CIA i dopiero niedawno zaczęto się zastanawiać, czy późniejsze konsekwencje aby temu nie przeczą.
W połowie stycznia tego roku Stany Zjednoczone wraz z Unią Europejską zniosły sankcje nałożone na Iran. Oficjalnie uznając, że Teheran spełnił warunki społeczności międzynarodowej, domagającej się rezygnacji reżimu ajatollahów z programu atomowego. Odmrożenie stosunków dyplomatycznych i kontaktów gospodarczych nie oznacza jednak wzrostu wzajemnego zaufania. To, że Zachód nie ufa Teheranowi, nikogo nie dziwi. Iran ma wielkie ambicje odzyskania pozycji regionalnego mocarstwa, którym niegdyś była Persja. Własna broń jądrowa, co pokazują przykłady Izraela czy Pakistanu, bardzo to ułatwia. Na wspomniany cel nakłada się dodatkowo wielka nieufność wobec Zachodu. W liście do prezydenta Iranu Hasana Rowhaniego przywódca duchowy kraju Ali Chamenei nakazał: „nieprzerwanie uważać na dwulicowość Stanów Zjednoczonych”. Dbając, żeby treść pisma stała się powszechnie znana. Co ciekawe, sami Amerykanie, gdy zainicjowali dyplomatyczne odprężenie, przyznali, że Irańczycy mają powody, by patrzeć im uważnie na ręce. Na wstępie do negocjacji administracja prezydenta Obamy oficjalnie potwierdziła, że 60 lat wcześniej Stany Zjednoczone przeprowadziły na Bliskim Wschodzie operację, w efekcie której obalono irańskiego premiera i zlikwidowano w tym kraju demokrację. Co ciekawe, choć działania CIA otworzyły na koniec islamskim fundamentalistom drogę do władzy, dziś nie okazują oni wcale wdzięczności swym dobroczyńcom. Nawet jeśli obie strony zauważyły, jak bardzo sojusz Stanów Zjednoczonych z Iranem geopolitycznie się opłaca.

W interesie korony

Kiedy w 1941 r. wywiad zaczął alarmować Winstona Churchilla, że szach Iranu Reza Pahlawi zamierza zawrzeć sojusz z Hitlerem, brytyjski premier nie wahał się długo. Gdyby III Rzesza rozciągnęła swe panowanie na Bliski Wschód, wówczas Wielka Brytania zostałaby odcięta od głównych złóż ropy naftowej. Zbyt mało paliwa dla okrętów, samolotów i czołgów groziło przegraniem wojny. Churchill szybko dogadał się ze Stalinem i wojska obu mocarstw wkroczyły do kraju Persów. Ulegając żądaniom okupanta, szach abdykował na rzecz swego nastoletniego syna Mohammada Rezy Pahlawiego. Co wcale nie poprawiło losu zwykłych Irańczyków, bo najeźdźcy zaczęli konfiskować żywność, sprowadzając na kraj klęskę głodu. Okupacja dobiegła końca w 1946 r. i Armia Radziecka wróciła do domu. Swoich żołnierzy wycofali też Brytyjczycy. Jednak na miejscu został obecny tam od lat koncern paliwowy Anglo-Persian Oil. Korporacja, będąca własnością Zjednoczonego Królestwa, trzymała w swym ręku całość perskich złóż naftowych. Uiszczając za to niewspółmiernie niskie opłaty koncesyjne.
Podstawowy błąd Brytyjczyków polegał na tym, że eksploatując ekonomicznie słabszy kraj, jednocześnie zadbali o jego demokratyzację. Dopóki rządził skorumpowany szach i dwór, dopóty wszelkie problemy negocjacyjne rozwiązywały sowite łapówki. Zmieniło się to po pierwszych w miarę uczciwych wyborach. Wyniosły one na polityczne szczyty głównego krytyka istniejącego stanu rzeczy Mohammada Mosaddegha. Wykształcony w paryskim Instytucie Nauk Politycznych prawnik okazał się wyjątkowo trudnym przeciwnikiem dla kolonizatorów. Nie dość, że świetnie znał Zachód i przed II wojną światową pełnił nawet urząd ministra spraw zagranicznych, to jeszcze w żaden sposób nie dawało mu się przyprawić gęby prymitywnego, religijnego fundamentalisty. Doktor prawa Mosaddegh był liberalnym światowcem, cierpiącym na uciążliwą dla Londynu przypadłość – bardzo chciał zmodernizować swój kraj i uczynić regionalnym mocarstwem. A do tego potrzeba przede wszystkim pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Najszybciej zaś zapewniała je ropa naftowa. Zaraz po wyborach w 1947 r. kierowany przez Mosaddegha Front Narodowy zażądał od Anglo-Persian Oil wprowadzenia zasady „pół na pół” w podziale zysków. Zarząd koncernu, nadzorowany przez dwóch dyrektorów z nadania brytyjskiego rządu: marszałka Alana Francisa Brooke’a oraz specjalisty od usług pocztowych sir Thomasa Gardinera, stanowczo odmówił. Sprzeciw przyszedł im tym łatwiej, że młody szach oraz urzędujący premier Hadż Ali Razmara nie odmawiali przyjmowania prezentów od hojnych nafciarzy. Dzięki temu Anglo-Persian Oil odnowił koncesję za sumę ledwie 4 mln funtów opłaty rocznie. Na wieść o tym fala protestów ogarnęła Iran. Cztery dni po podpisaniu umowy premier Razmara zginął od kuli zamachowca, Madżles zaś – irański parlament – został zdominowany przez Front Narodowy. Deputowani w ferworze walki z niedawnym okupantem uchwalili nacjonalizację złóż ropy, a stanowisko szefa rządu powierzyli 28 kwietnia 1951 r. Mosaddeghowi.
„W lipcu amerykański ambasador Henry Grady informował, że najbliżsi sojusznicy Stanów Zjednoczonych »kompletnie poszaleli« i próbują obalić Mosaddegha” – opisuje w książce „Dziedzictwo popiołów. Historia CIA” Tim Weiner. Faktycznie, rozwój wypadków zupełnie zaskoczył Londyn. Laburzystowski rząd Clementa Attlee, w reakcji na nacjonalizację urządzeń należących do Anglo-Persian Oil, ogłosił blokadę morską Iranu. U wybrzeży kraju zjawiła się Royal Navy, by uniemożliwić eksport ropy. Jednocześnie zarząd Anglo-Persian Oil zwrócił się do innych koncernów naftowych z postulatem rezygnacji z zakupów surowca od państwa naruszającego świętą zasadę własności. Ta awantura budziła coraz większy niepokój prezydenta USA Harry’ego Trumana, obawiającego się, że konflikt na Bliskim Wschodzie grozi wybuchem III wojny światowej. Zwłaszcza że przedterminowe wybory w październiku 1951 r. przyniosły w Wielkiej Brytanii zwycięstwo konserwatystów. Ich lider Winston Churchill już wcześniej udowodniał, jak twardy z niego zawodnik.
Nikogo więc nie zdziwiło, kiedy na forum ONZ Mosaddegh zaprezentował dowody, że Brytyjczycy przygotowują 70-tysięczny korpus ekspedycyjny, mający znów wkroczyć do Iranu. „Truman oznajmił kategorycznie Churchillowi, że Stany Zjednoczone nigdy nie wesprą takiej inwazji. Churchill odparował, że ceną za brytyjskie wsparcie wojskowe w wojnie koreańskiej jest amerykańskie poparcie polityczne dla jej pozycji w Iranie. Latem 1952 r. doszło do impasu” – pisze Tim Weiner. Churchill nakazał więc wywiadowi MI6 przygotowanie planu dyskretnego obalenia niewygodnego premiera, lecz przeciwnik okazał się równie wytrwanym graczem. Jego agenci w porę ostrzegli o spisku i rząd Iranu nakazał wszystkim pracownikom ambasady Wielkiej Brytanii w Teheranie natychmiast opuścić kraj. Tak zapobieżono zamachowi stanu. Szczęściem dla Londynu kadencja prezydenta USA właśnie dobiegała końca, a w Ameryce nie wszyscy mieli ochotę wspierać irańskie reformy.

Odwrócenie sojuszy

Realia zimnej wojny przekonały prezydenta Trumana, by zgodził się pod koniec lat 40. na utworzenie w ramach Centralnej Agencji Wywiadowczej autonomicznej struktury zajmującej się przeprowadzaniem ryzykownych operacji na całym świecie. Nadano jej niewinną nazwę Biura Koordynacji Polityki (Office of Policy Coordination). „Zadaniami biura są wszelkie tajne działania związane z propagandą, wojną ekonomiczną, prewencyjną akcją bezpośrednią, w tym z sabotażem, antysabotażem” – zapisano w dyrektywie Departamentu Stanu „NSC-10/2”. Pierwszym szefem OPC został miłośnik niestandardowych, tajnych operacji Frank Wisner. „Wielki czarownik CIA” – jak piszą o nim Roger Faligot i Remi Kauffer w książce „Służby specjalne. Historia wywiadu i kontrwywiadu na świecie”. To właśnie o spotkanie z Wisnerem poprosił w listopadzie 1952 r. przybyły z Londynu wysłannik brytyjskiego wywiadu Monty Woodhouse. Do rozmówców szybko dołączył dyrektor CIA Walter Bedell Smith, ponieważ omawiali bardzo istotny temat. Przedstawiciel MI6 namawiał amerykańskich kolegów, żeby – wbrew zdaniu odchodzącego na polityczną emeryturę Harry’ego Trumana – przyłączyli się do obalenia Mosaddegha. Zwłaszcza że wyborcy zdecydowali, iż nowym prezydentem zostanie stary przyjaciel Churchilla gen. Dwight Eisenhower. Jak słusznie zakładano w CIA, naczelny dowódcza Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Europie z czasów II wojny światowej zacieśni sojusz z Wielką Brytanią. Monty Woodhouse wrócił więc do domu bardzo zadowolony. Druga strona okazała się otwarta na propozycje.
Brytyjczycy zaczęli kuć żelazo, póki gorące. Miesiąc po zaprzysiężeniu Eisenhowera 18 lutego 1953 r. przyjechał do Waszyngtonu szef brytyjskiego wywiadu John Sinclair. Zaufany człowiek Churchilla spotkał się ze świeżo mianowanym dyrektorem CIA Allenem Dullesem, by zaprezentować wstępny plan zamachu stanu w Iranie. Rozmówcy nie mieli wątpliwości, że akcją powinien dowodzić szef operacji CIA na Bliskim Wschodzie Kermit Roosevelt. Wnuk prezydenta Theodore’a Roosevelta, gdy Irańczycy wydalili brytyjskich dyplomatów, uratował przed rozpadem pozbawioną szefostwa siatkę szpiegowsko-dywersyjną. Osobiście pojechał do Teheranu i zorganizował wypłaty dla brytyjskich agentów, wiążąc ich na stałe z CIA. Jednocześnie słał do Waszyngtonu raporty ostrzegające, że przejąć kontrolę nad krajem Persów zamierza Związek Radziecki, założywszy w tym celu Ludową Partię Iranu „Tude”. Dla Sinclaira i Dullesa sytuacja nie mogła ułożyć się lepiej. Operacji nadali kryptonim „Ajax” i poinformowali Roosevelta, że ma wolną rękę. Choć, jak zastrzegł Londyn, nowym premierem w Teheranie powinien zostać od dawna związany z brytyjskim wywiadem gen. Fazlollah Zahedi. Wnuk wielkiego prezydenta natychmiast zabrał się do działania.
„Pracownicy agencji (CIA – red.) i ich irańscy agenci kupowali lojalność dziennikarzy zajmujących się polityką, świętych mężów i zbirów. Kupowali usługi ulicznych gangów, których członkowie rozbijali pięściami wiece Tude, oraz mułłów, którzy piętnowali Mosaddegha w meczetach” – opisuje Tim Weiner. Wyasygnowano na to milion ówczesnych dolarów, co w realiach biednego kraju stanowiło fortunę. Tymczasem w Waszyngtonie 4 marca 1953 r., na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, stawił się Allen Dulles, by wygłosić referat pt. „Konsekwencje przejęcia władzy przez Sowietów w Iranie”. Wizja, jaką roztoczył przed prezydentem i jego doradcami, przedstawiała się apokaliptycznie. Dyrektor CIA ostrzegał, że po zdobyciu kontroli nad Iranem Sowieci opanują kraje arabskie, wypierając z Bliskiego Wschodu słabą Wielką Brytanię. A to oznaczało przejęcie kontroli nad ok. 60 proc. światowych zasobów ropy. Zachód mógł przegrać zimną wojnę bez jednego wystrzału.
Gdy Dulles skończył, czekało go ogromne zaskoczenie. Eisenhower był zbyt doświadczonym dowódcą, by dawać się łatwo wodzić za nos. Odrzucił pomysł obalenia Mosaddegha, po czym zaproponował przekazanie irańskiemu rządowi 100 mln dol. wsparcia. Gdyby premier Iranu znał przebieg posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego, zapewne by ocalał. „Mosaddegh uważał, że jeśli wykopie Brytyjczyków i zagrozi Amerykanom rosyjską hegemonią, rzucimy się z pomocą” – wspominał John H. Stutesman, pracownik Departamentu Stanu, zajmujący się w 1953 r. sprawami irańskimi. Dlatego premier zagrał va banque, pozorując próbę zawiązania sojuszu z ZSRR, co znakomicie współgrało z ostrzeżeniami CIA. Temu Eisenhower nie mógł przyglądać się bezczynnie i choć miał spore wątpliwości, w drugiej połowie marca uległ argumentom zwolenników radykalnych działań. Allen Dulles tylko na to czekał.

Kwestia ceny

Do zorganizowania zamachu stanu, podobnie jak do modernizacji państwa, potrzeba pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Kermit Roosevelt, po otrzymaniu informacji, że „Ajax” dostał zielone światło od prezydenta, przekazał generałowi Zahediemu 75 tys. dol., by kupił lojalność grupy pułkowników, mających wspólnie z nim sformować rząd. Jednocześnie podobną sumę otrzymała grupa fundamentalistów o nazwie Wojownicy Islamu. W zamian za amerykańskie dolary zobowiązali się organizować zamachy terrorystyczne na umiarkowanych przywódców religijnych. Preparując je tak, aby wyglądały na dzieło komunistów z Tude.
Wedle materiałów odtajnionych przez CIA w 2013 r. najwięcej, bo 150 tys. dolarów, kosztował czarny PR. Irańskie miasta zalano plakatami i broszurami głoszącymi, że premier Mosaddegh to wróg islamu, chcący oddać swój kraj ZSRR. Wcale nie taniej wychodziło wzięcie przez amerykański wywiad na utrzymanie przekupnych posłów w Madżlesie. Co tydzień musiano im wypłacać aż 11 tys. dol. Ale spodziewano się, że ta hojność wkrótce zaprocentuje. Wedle planów operacji „Ajax” w dniu zamachu żołnierze, zebrani przez gen. Zahediego, opanowaliby budynek Radia Teheran, centrale telefoniczne i telegraficzne, bank centralny, główną siedzibę policji, sztab generalny oraz aresztowali premiera Mosaddegha. Po czym przekupieni deputowani zalegalizowaliby w Madżlesie obalenie rządu i powierzyli tekę premiera generałowi Zahediemu.
Do tej misternej układanki nie chciał się tylko dopasować Mohammad Reza Pahlawi. Od czasu dojścia do władzy Frontu Narodowego szach izolował się od świata w pałacu i unikał mieszania do codziennej polityki, obawiając się utraty tronu. Gdy Kermit Roosevelt przybył do Teheranu, monarcha udzielił mu audiencji, wysłuchał propozycji wzięcia udziału w zamachu stanu, a następnie stanowczo odmówił. Zdesperowana CIA odnalazła we Francji jego siostrę bliźniaczkę i przekonała, by przemówiła bratu do rozumu. „Jako argumentów użyto dużej sumy w gotówce oraz futra z norek od wywiadu brytyjskiego, a także obietnicy (...), że Stany Zjednoczone wezmą rodzinę szacha na utrzymanie, jeśli zamach się nie powiedzie” – zanotował Tim Weiner. Księżniczka Aszraf uległa takim argumentom i poleciała do Teheranu na rozmowę z bratem. Niczego jednak nie wskórała. W końcu przez tydzień szacha próbował złamać swymi regularnymi wizytami Roosevelt. Aż monarcha pewnego dnia się spakował i wraz ze świtą uciekł do pałacu nad brzegiem Morza Kaspijskiego. Zdesperowany Roosevelt napisał więc za niego dekret, w którym szach dymisjonował Mosaddegha, a stanowisko premiera powierzał gen. Zahediemu. Ów dokument zawiózł władcy dowódca jego gwardii przybocznej. Z dala od stolicy Mohammad Reza Pahlawi czuł się wyraźnie dużo bezpieczniej, skoro dekret podpisał.

Kto pierwszy, ten niekoniecznie lepszy

„Rząd amerykański wraz ze szpiegami i zdrajcami, w tym generałem Zahedim, pracuje nad likwidacją rządu Mosaddegha” – ogłosiła nielegalna radiostacja partii Tude 7 lipca. Najwyraźniej sowiecki wywiad czuwał i próbował pokrzyżować plany Amerykanów, nim ci w ogóle zdecydowali się je wcielić w życie. Prezydent Eisenhower zwlekał bowiem z daniem sygnału do rozpoczęcia operacji „Ajax”. Premier Iranu zdążył więc zablokować pracę parlamentu i wedle konstytucji nikt nie mógł go legalnie odwołać. Do tego jeszcze okazało się, że gen. Zahedi nie dysponował żadnym wojskiem, poza niewielką grupą kupionych oficerów, z czego Amerykanie nie zdawali sobie sprawy. W tym najgorszym z możliwych momentów Dwight Eisenhower zezwolił na rozpoczęcie puczu.
„Teraz irańscy agenci Roosevelta wylegli na ulice Teheranu. Dziennikarze i prasy drukarskie wypluwały propagandę: Mosaddegh jest komunistą, Mosaddegh jest Żydem. Uliczne szumowiny na usługach CIA, udając członków partii Tude, zaatakowały mułłów i sprofanowały meczet” – opisuje amerykański dziennikarz Tim Weiner. Ale premiera nie obalono. Pierwsze niepowodzenia nie zniechęciły Roosevelta. W depeszy przesłanej do centrali CIA 14 sierpnia 1953 r. zażądał jeszcze 5 mln dol. niezbędnych, by przewrót się powiódł. Jednak zmotywowanych dodatkową premią oficerów Zahediego, gdy kolejnej nocy zjawili się pod domem premiera, czekała przykra niespodzianka. Ufortyfikowanego budynku bronili żołnierze i czołgi. Rankiem 16 sierpnia 1953 r. Radio Teheran zaczęło nadawać komunikat informujący, że rząd udaremnił przygotowany przez Amerykanów zamach stanu. Misterny spisek zamieniał się w kompromitującą klęskę. Co gorsza, w centrali CIA zabrakło osób zdolnych do podejmowania strategicznych decyzji. Allen Dulles beztrosko wyjechał na wakacje do Europy. Z kolei Frank Wisner zupełnie się zagubił, nie wiedząc, co przedsięwziąć.
W tej sytuacji zimnej krwi nie stracił tylko Roosevelt. Po pierwsze, zadbał o to, żeby zdjąć z USA odpowiedzialność za przygotowanie przewrotu. Do czego najlepiej nadawał się szach. Tyle tylko że tchórzliwy monarcha zdążył już zbiec do Bagdadu. Tam namierzył go amerykański ambasador Burton Berry. Roosevelt zaproponował wówczas Pahlawiemu korzystny układ. Władca zgodził się wygłosić w irackim radiu oświadczenie, że uciekł z ojczyzny, bojąc się przejęcia władzy przez komunistów, premierowi Mosaddeghowi udziela zaś dymisji. W nagrodę Amerykanie ułatwili mu przelot do Rzymu, gdzie mógł się cieszyć życiem w luksusowym hotelu Excelsior. Notabene doszło wówczas do niesamowitego zbiegu okoliczności. Korzystający z wakacji Allen Dulles zameldował się w tym samym hotelu tego samego dnia. Na szacha wpadł obok recepcji. Nie zdając sobie sprawy, co wyczyniają na Bliskim Wschodzie jego podwładni, Dulles jedynie przepuścił monarchę w drzwiach, uprzejmie oznajmiając: „Pan przodem, Wasza Wysokość”.
Być może Mohammad Reza Pahlawi jeszcze długie lata korzystałby z gościny hotelu Excelsior, gdyby nie upór Kermita Roosevelta. Zdesperowany szef operacji CIA na Bliski Wschód zorganizował wielką wypłatę dla irańskich agentów CIA w zamian za podszycie się pod komunistycznych bojówkarzy. „Następnego ranka setki płatnych agitatorów zalały ulice Teheranu, plądrując, paląc i niszcząc symbole rządu. Przyłączyli się do nich prawdziwi członkowie partii Tude” – opisuje Tim Weiner. Za marne 50 tys. dol. Roosevelt zafundował zamieszki w centrum stolicy Iranu. Ale miejscowy premier nadal nie podawał się do dymisji.
Rankiem w ambasadzie USA odbyła się narada wojenna. Poza wnukiem prezydenta stawili się na niej ambasador Loy Henderson i generał Robert McClure. Ten ostatni przez trzy lata pracował w Iranie jako doradca wojskowy szkolący młodych oficerów. Teraz nawiązane przez niego kontakty okazały się bezcenne. Mógł bowiem szybko je odnowić i namówić irackich oficerów, by rozjechali się po garnizonach w całym kraju i przekonywali lokalnych dowódców do poparcia puczu. Roosevelt kazał mu działać, choć z Waszyngtonu nadeszła nowa depesza, w której Frank Wisner domagał się przerwania operacji. Szczęściem dla CIA determinacja jednego człowieka w końcu przyniosła efekty. „Zaczęło się od demonstracji przy klubie zdrowia czy klubie sportowym – podnoszenia sztang, łańcuchów i takich tam rzeczy” – wspominał zastępca ambasadora USA William Rountree, jak o poranku 19 sierpnia prowokatorzy wywołali nowe zamieszki. Tym razem zainicjowała je, opłacona przez Roosevelta, grupa cyrkowych atletów. „Zaczęli wykrzykiwać hasła wrogie Mosaddeghowi i z poparciem dla szacha pomaszerowali ulicami. Przyłączyli się do nich inni i wkrótce była to już spora demonstracja” – dodaje Rountree. Tak strącono kolejne kostki domina. Olbrzymie tłumy, wznosząc okrzyki „Niech żyje szach!”, obległy siedzibę rządu. Ludziom przewodzili dwaj przywódcy religijni (nieznajdujący się na liście płac CIA), ajatollahowie: Abol-Ghasem Kashani oraz Ruhollah Musawi Chomeini. Demonstranci zdobywali kolejne budynki, agenci CIA zatroszczyli się zaś o siedzibę Radia Teheran. Po jej opanowaniu poszedł w eter przygotowany przez Roosevelta komunikat o tym, że szach nowym szefem rządu mianuje generała Zahediego. Końcowym akordem puczu stało się zdobycie domu Mosaddegha przez gwardzistów szacha.
Obalony premier wylądował w więzieniu. Nigdy już nie wyszedł na wolność. W Teheranie zaś wiwatujące tłumy czekały na powrót z wygnania wcześniej tak pogardzanego monarchy. Atmosfera triumfu zapanowała też w Waszyngtonie. Wszyscy bezapelacyjnie uwierzyli w nieograniczone możliwości CIA. Przez następne dwie dekady agencja wspierała rządy szacha, choć ten narzucił Irańczykom długoletni stan wyjątkowy, a jego policja polityczna bezwzględnie rozprawiała się z wszelkimi przejawami oporu wobec dyktatury, dzięki czemu kreowała na głównego obrońcę praw ludu ajatollacha Ruhollaha Musawi Chomeiniego. Tego samego, który niegdyś nieświadomie pomagał CIA obalić premiera Mosaddegha, a po wielu latach stanął na czele islamskiej rewolucji.