Jeśli konflikt w Kiszyniowie skończy się nowymi wyborami, integracja z UE stanie pod znakiem zapytania
Mołdawia uchodziła za prymusa eurointegracji. Po czym okazało się, że to tylko fasada / Dziennik Gazeta Prawna
Mołdawscy zwolennicy kursu prozachodniego mają 10 dni, żeby rozwikłać najpoważniejszy od lat kryzys polityczny w kraju. Jeśli tego nie uczynią, prezydent będzie mógł rozpisać nowe wybory, a te – jak pokazują sondaże – wygrają najpewniej siły prorosyjskie. Oznaczałoby to kompromitujący koniec siedmioletniego okresu rządów nominalnie proeuropejskich koalicji.
Poprzedni rząd Valeriu Streleţa upadł 29 października 2015 roku w następstwie gigantycznego skandalu korupcyjnego i niejasnych powiązań biznesowych premiera z jego aresztowanym dwa tygodnie wcześniej byłym szefem gabinetu Vladem Filatem, jedną z najbarwniejszych postaci polityki i biznesu. Sprawa ma związek z wyprowadzeniem z mołdawskiego systemu bankowego równowartości 1 mld dolarów, co dla kraju o rocznym PKB równym 17,8 mld dolarów jest sumą niebagatelną.
Afera bankowa wyprowadziła na ulice Kiszyniowa tysiące ludzi. Choć większość manifestantów była zwolennikami integracji z Unią Europejską – podobnie jak to deklarują członkowie upadającej koalicji – protest pod antyrządowymi hasłami próbowała przejąć prorosyjska lewica. Z grudniowego sondażu Instytutu Polityki Publicznej wynika, że w przypadku wyborów zwyciężyłaby wspierana przez Kreml Nasza Partia (PN). Z udziału w poprzedniej elekcji w 2014 r. PN została wykluczona pod pretekstem nielegalnego finansowania z zagranicy.
Razem z komunistami i socjalistami Nasza Partia mogłaby liczyć na 50 proc. głosów. To wystarczy, żeby utworzyć rząd. Nie jest przy tym jasne, czy w takim wypadku zostałyby zrealizowane zapowiedzi niektórych polityków lewicy o wypowiedzeniu umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu z Unią Europejską. Porozumienie tymczasowo weszło w życie 1 września 2014 r. Procedura jego ratyfikacji przez państwa UE właśnie się kończy; w Brukseli brakuje jeszcze ratyfikacji przez Belgię i Włochy. Kiszyniów długo był traktowany jako prymus eurointegracji. Stopniowo jednak okazywało się, że zmiany zbyt często bywają fasadowe, ale dla polityków prozachodniej koalicji ważniejsze są własne interesy niż losy państwa.
Gdy wydawało się, że trwający od kilku miesięcy chaos, różnorodne miasteczka namiotowe na ulicach Kiszyniowa, kłopoty gospodarcze i niepewny los integracji z Unią wyczerpują listę plag, kolejny ruch jeszcze bardziej skomplikował sytuację polityczną. Oto premierem postanowił zostać najbogatszy Mołdawianin Vlad Plahotniuc. Oligarcha, nazywany w kuluarach mianem „păpuşar” (lalkarz), od dawna pociągał za sznurki w lokalnej polityce. W kieszeni u Plahotniuca siedzi wielu polityków i urzędników. Tym razem szara eminencja kolejnych rządów postanowiła wyjść na pierwszy plan. Plahotniuc został kandydatem na premiera.
W tym momencie do gry wszedł dotychczas bezbarwny i mało aktywny prezydent Nicolae Timofti, który odmówił zaproponowania kandydatury Plahotniuca parlamentowi, ponieważ – dowodził – nie odpowiadał on kryteriom, które powinien spełniać premier. „Prezydent uważa, że istnieją uzasadnione podejrzenia, że pan Plahotniuc nie spełnia kryterium nieprzekupności i uczciwości” – czytamy w oficjalnym komunikacie wydanym przez służbę prasową Timoftiego. Posłowie bliscy oligarsze zagrozili prezydentowi impeachmentem, choć nie dysponują konieczną do tego celu większością 2/3 głosów w parlamencie.
Jedno jest pewne: przedterminowych wyborów nie chce ani prezydent, ani Plahotniuc. – Nowym kandydatem na premiera jest minister komunikacji Pavel Filip. To człowiek Plahotniuca, ale nie sam Plahotniuc, a zatem jest przedstawiany jako figura kompromisowa – mówi DGP publicysta dziennika „Timpul” Ion Macovei. – Scenariusz wcześniejszych wyborów nie jest jednak zupełnie wykluczony. Nie można wykluczyć, że gdy Timofti formalnie przedstawi kandydaturę Filipa parlamentowi, kilku posłów koalicji go nie poprze – dodaje. Krucha większość liczy 55 deputowanych w 101-osobowym parlamencie. Tymczasem socjaliści zaapelowali wczoraj o uznanie niekonstytucyjności nominacji Filipa, twierdząc, że prezydent naruszył obowiązujące procedury, co może zawiesić proces tworzenia rządu. Wejście do gry sądu konstytucyjnego tylko skomplikuje polityczny spór. ©?