Kilkanaście dni temu minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski tłumaczył, że Polska zgodziłaby się na obniżenie standardów socjalnych dla polskich migrantów, gdyby negatywne zmiany dotyczyły też obywateli brytyjskich.
W ten sposób wyszedł naprzeciw oczekiwaniom prawicowego rządu brytyjskiego, który chce wykorzystać pracowników spoza Wielkiej Brytanii do obniżenia standardów pracy i świadczeń społecznych również lokalnej sile roboczej.
Argumentacja przyjęta przez Waszczykowskiego oraz Camerona uderza w solidarność europejską i opiera się na dążeniu do równania w dół jakości życia w Unii Europejskiej. To kolejna próba ataku na prawa pracownicze, w który angażują się polskie władze. Wszak Polska od lat łamie wiele konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy, nie zgadzaliśmy się na ograniczenie czasu pracy w UE, byliśmy przeciwko wprowadzeniu widełek podatkowych w obrębie Unii, jesteśmy sceptyczni wobec unijnych regulacji dotyczących praw pracowniczych i płac. Okazuje się, że kolejne nasze rządy, mimo deklaracji o wsparciu dla polskich pracowników, w skali całej Unii walczą o... pogorszenie ich warunków pracy. Polskie władze nie tylko nie zabiegają o godne życie polskich migrantów, ale też przyjmują antymigranckie podejście wobec pracowników z innych nacji. Nie chcemy przyjmować uchodźców, a migranci z Ukrainy są pozbawieni podstawowych praw pracowniczych i w dużej części pracują na czarno. Polscy politycy nie widzą, że takie podejście w konsekwencji może uderzyć też w setki tysięcy polskich pracowników.
Kilka miesięcy temu Komisja Europejska oznajmiła, że przygotowuje propozycję wprowadzenia w UE zasady zobowiązującej do stosowania takiej samej płacy za taką samą pracę wykonywaną w danym państwie członkowskim. Zgodnie z tą zasadą jeżeli dwie osoby pracują w tym samym zawodzie, mają ten sam zakres obowiązków i ten sam wymiar czasu pracy, to powinny otrzymywać identyczne wynagrodzenie. Komisja chciałaby zapewnić, aby każdego pracownika obowiązywały przepisy kraju, w którym pracuje (między innymi te dotyczące godzin pracy, minimalnego wynagrodzenia, minimalnej liczby płatnych dni wolnych czy norm BHP). Przepisy są jednak czasem łamane i obchodzone, w wyniku czego migranci często pracują za niższe stawki niż pracownicy miejscowi.
Warto przypomnieć, że w minionych latach środowiska liberalne i konserwatywne wielokrotnie podejmowały działania idące w przeciwnym kierunku, mianowicie równania w dół standardów socjalnych i płacowych. Stąd słynna swego czasu zasada kraju pochodzenia, która oznaczałaby pogarszanie warunków pracy i płacy dla migrantów zarobkowych. Jeżeli polski hydraulik miałby we Francji otrzymywać polską pensję, to jego praca za granicą straciłaby sens, a przy okazji dałby on silny argument tamtejszym pracodawcom, aby płacili niższe stawki miejscowym pracownikom.
Otwarte odejście od zasady równej płacy za taką samą płacę oznaczałoby zatem równanie w dół standardów socjalnych i płacowych oraz usankcjonowanie dumpingu socjalnego. Polega on przede wszystkim na tym, że migranci pracują za niższe stawki niż autochtoni na tych samych stanowiskach, jak też na przenoszeniu siedziby danej firmy do kraju, gdzie podatki są niższe. W wyniku zaniżania standardów socjalnych i płacowych oraz ucieczki przez część firm do krajów o niższej stopie opodatkowania państwa tracą miliardy euro, a dodatkowo kwestionowane są podstawowe prawa pracownicze. W ten sposób umacnia się dyskryminację migrantów i utrudnia ich integrację społeczną. Często skutkiem takich działań jest ich gettoizacja, spychanie na margines życia społecznego, bezdomność czy związki ze środowiskami przestępczymi. Dyskryminacja na rynku pracy uruchamia wiele szkodliwych procesów społecznych, utwierdzających negatywne stereotypy wobec polskich, syryjskich czy ukraińskich migrantów.
Ale gorsza sytuacja migrantów zarobkowych przyczynia się też do zaniżenia standardów całego rynku pracy. Selektywność świadczeń społecznych dla przyjezdnych często stanowi bowiem furtkę dla odchodzenia od uniwersalności świadczeń w całym społeczeństwie. Dopuszczanie niższych płac dla migrantów grozi równaniem płac w dół i pogarszaniem sytuacji wszystkich pracowników. Jeżeli na przykład Polacy w Wielkiej Brytanii byliby wyłączeni z regulacji dotyczących płacy minimalnej, to pracodawcy mogliby wykorzystywać ich jako straszak przeciwko roszczeniom płacowym tamtejszych pracowników. Z drugiej strony, co pokazuje przykład obecnego premiera Wielkiej Brytanii, uderzenie w migrantów często poprzedza atak na prawa pracownicze miejscowej siły roboczej.
Należy w tym kontekście zwrócić uwagę, że zdecydowana większość związków zawodowych w Unii Europejskiej podkreśla solidarność między pracownikami różnych krajów, a związkowcy wspierają migrantów zarobkowych i na przykład walczą o to, aby obejmowały ich miejscowe układy zbiorowe. Coraz częściej pojawiają się sytuacje, gdy miejscowe związki zawodowe pomagają też polskim pracownikom. Dotyczy to chociażby Danii, Niemiec, Holandii czy nienależącej do UE Szwajcarii. Tamtejsze związki nie zgadzają się na to, aby przyjezdni byli wykorzystywani przez pracodawców do zaniżania standardów pracy, i od lat walczą o ich równe traktowanie.
Mający w ostatnich miesiącach miejsce atak na prawa socjalne i pracownicze migrantów ze strony środowisk prawicowych jest pod tym względem wewnętrznie sprzeczny. Skrajna prawica traktuje migrantów jako obciążenie dla budżetu i naciska, aby ich warunki pracy i płacy były gorsze niż miejscowych pracowników. Przede wszystkim to rozumowanie opiera się na błędnych przesłankach. Z raportu OECD „International Migration Outlook” z edycji z 2013 r. wynika, że budżetowe znaczenie imigracji średnio we wszystkich krajach zrzeszonych w OECD nie jest duże, ale do przyjezdnych się nie dopłaca. W skali całego OECD finanse publiczne zyskują ok. 0,3 proc. PKB na imigracji, przy czym znacznie większy od średniej zysk z migrantów ma wspominana Wielka Brytania. Teza o „dopłacaniu” jest więc fałszywa. Migranci nie żerują na budżecie, a wręcz poprawiają jego kondycję. Co więcej, część krajów, na czele z Niemcami, z migracji czyni instrument polityki demograficznej i element, który w dłuższej perspektywie może przyczynić się do poprawy kondycji systemu emerytalnego. Wskaźniki demograficzne w Niemczech należą do najgorszych w UE i stąd wielu tamtejszych ekonomistów przychylnie patrzy na przyjmowanie setek tysięcy młodych ludzi z innych regionów świata. Otwartość tamtejszego rynku dla polskich pracowników i dość liberalna polityka wobec uchodźców nie wiąże się jedynie z przywiązaniem Niemców do praw człowieka, ale ma też sens ekonomiczny.
W kontekście dyskusji nad propozycją KE o tej samej płacy za tę samą pracę ważniejszy jest jednak aspekt walki z dyskryminacją wobec migrantów. Skrajna prawica z jednej strony domaga się niższych standardów socjalnych i płacowych dla migrantów, a z drugiej strony deklaratywnie odwołuje się do interesów miejscowych pracowników, jednych wygrywając przeciwko drugim. Okazuje się jednak, że taka postawa jest niespójna. Zaniżanie standardów płacowych dla cudzoziemców uruchamia mechanizm równania w dół i daje pracodawcom silny argument, aby sprzeciwiać się roszczeniom miejscowych związków zawodowych. Najpierw prawicowe rządy domagają się, aby przyjezdni zarabiali mniej i byli gorzej traktowani, a potem oskarżają ich, że zaniżają standardy pracy i płacy. Jest na to proste remedium: walka z dyskryminacją migrantów, objęcie ich w całości miejscowymi prawami pracy i branżowymi układami zbiorowymi.
Również inny stereotypowy przekaz jest wewnętrznie sprzeczny: oto migrantom nie chce się pracować, a przy okazji zabierają miejsca pracy lokalnym pracownikom. Obydwie te tezy empirycznie nie mają potwierdzenia, a akurat Niemcy są dobrym przykładem kraju, który przyjmuje setki tysięcy migrantów i uchodźców, a przy okazji ma bardzo niski poziom bezrobocia, obecnie nieprzekraczający 5 proc. Niemcy mają obecnie około dwukrotnie niższe bezrobocie niż jednolita etnicznie i zamknięta Polska.
Wydaje się jednak, że dumping społeczny wciąż stanowi groźbę dla milionów unijnych pracowników i zagraża przyszłości całej Unii Europejskiej. Może być wykorzystywany do podsycania ksenofobicznych nastrojów przez skrajną prawicę, a przy okazji przez pracodawców. Kluczowym czynnikiem, który podtrzymuje tę sytuację, jest to, że integracja europejska dokonuje się bardzo wolno, a szczególnie trudno jest jej dokonać organizacjom propracowniczym. Olbrzymie zróżnicowanie standardów pracy i płacy w obrębie UE niestety sprzyja dumpingowi socjalnemu na kilku poziomach i utrudnia wprowadzenie jednolitych regulacji dla całej Unii. Pracownicy z biednych krajów są wciąż dyskryminowani, a na dodatek wykorzystuje się ich do obniżania standardów pracy całego świata pracy. Wielkim wyzwaniem dla postępowych sił z całej Europy jest uniknięcie tej pułapki. Zamiast uderzać w prawa i interesy pracowników z innych państw, powinniśmy walczyć o równe płace i świadczenia dla wszystkich.
W wyniku zaniżania standardów socjalnych i płacowych oraz ucieczki przez część firm do krajów o niższej stopie opodatkowania państwa tracą miliardy euro, a dodatkowo kwestionowane są podstawowe prawa pracownicze. W ten sposób umacnia się dyskryminację migrantów i utrudnia ich integrację społeczną