Rzeczywistość zmienia się na naszych oczach. 50 lat temu na Starym Kontynencie mieszkało 19 proc. ludności świata, dziś – już tylko 10 proc. Pół wieku temu wśród pięciu największych gospodarek były cztery państwa europejskie, wkrótce nie będzie żadnego.
Jako Europejczycy jesteśmy przyzwyczajeni do tego, by nasz kontynent traktować jak pępek świata. Wiadomo – to od starożytnych Greków i Rzymian wywodzą się ustrój i prawo większości cywilizowanych państw. To my dokonaliśmy najwięcej odkryć geograficznych, podbiliśmy pół świata, z powodu Europy wybuchły obie wojny światowe. Europejczycy wymyślili druk, maszynę parową, radio, samochód, penicylinę i setki innych rzeczy. W Europie jest najwięcej zabytków, Europejczykami była większość najważniejszych pisarzy, malarzy czy rzeźbiarzy. Mamy najwyższy poziom życia przy najmniejszych nierównościach społecznych i najwięcej kluczowych gospodarek. Można by wymieniać długo. Te wszystkie argumenty są prawdziwe, ale też istotna część z nich odnosi się do przeszłości. Świat zaś się zmienia, a wraz z nim zmienia się układ sił, z czego nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Najlepiej to widać na liczbach.
Weźmy na początek statystyki dotyczące populacji. I choć sama liczba ludności nie decyduje o znaczeniu danego państwa, nie sposób ją pomijać. Według statystyk ONZ 50 lat temu, w 1965 r., na świecie żyło 3,322 mld ludzi, z czego w Europie – 635 mln, co stanowiło nieco ponad 19 proc. populacji. W 2000 r. liczba ludności świata wynosiła już 6,126 mld, zaś Europy – 726 mln, czyli niespełna 12 proc. Obecna populacja świata to 7,349 mld, a Europy – 738 mln (dokładnie 10,04 proc.). Rok 2016 stanie się pierwszym w czasach nowożytnych, w którym na Starym Kontynencie mieszkać będzie mniej niż co dziesiąty obywatel świata. W średnim wariancie ONZ-owskiej prognozy za kolejne 15 lat, w 2030 r., ziemię będzie zamieszkiwać 8,501 mld ludzi. Tymczasem populacja Europy za pięć lat osiągnie swój szczyt i zacznie spadać, tak że w 2030 r. wyniesie 734 mln (8,6 proc.). Pamiętając, że są to prognozy i zwłaszcza w długim okresie mogą wpłynąć na nie czynniki nieprzewidywalne, sięgnijmy dalej. W 2065 r. na świecie ma być niespełna 10,376 mld ludzi, a w Europie niecałe 680 mln, czyli 6,5 proc.
A teraz te same prognozy w rozbiciu na poszczególne państwa. W 1965 r. w pierwszej dwudziestce najludniejszych państw świata (w statystykach uwzględnione są te obecnie istniejące, czyli byłe republiki sowieckie, liczone oddzielnie, choć wówczas tworzyły jedno państwo, zaś Niemcy łącznie, choć były podzielone na RFN i NRD) było osiem europejskich – Rosja (4. miejsce), Niemcy (8.), Wielka Brytania (10.), Włochy (11.), Francja (14.), Ukraina (15.), Hiszpania (18.) i Polska (20.). Miejsca tuż za Polską zajmowały Turcja, Filipiny, Egipt i Etiopia. A jak wyglądała lista w 2000 r.? Otwierały ją Chiny, Indie i USA, zaś w pierwszej dwudziestce były już tylko trzy państwa europejskie – Rosja (6. miejsce), Niemcy (12.) i Francja (20.). Polska spadła na pozycję 30. W 2015 r. najludniejsze państwa to w kolejności: Chiny, Indie, USA, Indonezja, Brazylia, Pakistan, Nigeria, Bangladesz, Rosja i Meksyk, zaś w pierwszej dwudziestce oprócz Rosji z Europy są tylko Niemcy (16. miejsce). Polska z 38-mln populacją jest już na 36. pozycji, podczas gdy Filipiny, które 50 lat temu miały mniejszą liczbę ludności niż nasz kraj, w 2015 r. przekroczyły próg 100 mln, zaś Etiopia uczyni to w 2016 r. Za 15 lat będzie już inny lider – Indie powinny wyprzedzić Chiny w 2022 r. – zaś w pierwszej dwudziestce Europa nadal powinna mieć dwóch przedstawicieli, choć systematycznie osuwających się: Rosję na miejscu 10. i Niemcy na 20. Polska, której ludność według prognozy wynosić będzie 37,2 mln, znajdzie się na 43. pozycji. To jeszcze świat za 50 lat. Według prognozy ONZ w czołówce najludniejszych krajów znajdą się kolejno: Indie, Chiny, Nigeria, USA, Pakistan, Indonezja, Demokratyczna Republika Konga, Brazylia, Etiopia i Bangladesz. Jedynym krajem europejskim w dwudziestce pozostanie Rosja (16. miejsce), zaś następny, Wielka Brytania, będzie dopiero 27. Sama Nigeria ma mieć populację porównywalną z całą Unią Europejską. Polska według tego średniego wariantu liczyć będzie 29,5 mln mieszkańców, co da nam 68. miejsce na świecie. Wyprzedzić mają nas m.in. 10-mln obecnie Somalia, 11-mln Burundi, 12-mln Sudan Południowy czy 16-mln Gwatemala.
Nie znaczy to, że Nigeria stanie się bardziej wpływowym państwem od Stanów Zjednoczonych, a Burundi od Polski, ale populacja do pewnego stopnia przekłada się na wielkość gospodarki, a to z kolei na znaczenie państwa. Zatem zobaczmy, jak na przestrzeni dekad zmieniał się i będzie się zmieniać ranking największych gospodarek świata. W 1965 r. pierwszą dziesiątkę tworzyły: Stany Zjednoczone, Związek Sowiecki, RFN, Francja, Wielka Brytania, Japonia, Chiny, Włochy, Indie i Kanada, czyli było w niej pięć państw europejskich, z czego cztery w pierwszej piątce. Na koniec XX w. lista przedstawiała się następująco: USA, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Włochy, Kanada, Meksyk, Brazylia. Zmiany jeszcze nie były duże – spośród krajów europejskich na początek trzeciej dziesiątki wypadła tylko Rosja, która po upadku Związku Sowieckiego znalazła się w głębokiej zapaści gospodarczej. Większymi gospodarkami od Rosji były wówczas m.in. znajdujące się w drugiej dziesiątce Hiszpania, Holandia i Szwajcaria. Według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego z najnowszej edycji „World Economic Outlook” w 2015 r. w pierwszej dziesiątce znajdują się: USA, Chiny, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Indie, Włochy, Brazylia i Kanada. Najważniejsza zmiana to awans Chin na drugą pozycję, a potem powrót do ścisłej czołówki Indii. Generalnie jednak państwa przewijają się wciąż te same, zaś w pierwszej dziesiątce Europa wciąż ma czterech reprezentantów. MFW robi prognozy tylko na kilka lat naprzód, więc najdłuższa sięga roku 2020 – lista będzie dość podobna do obecnej, a liczba obecnych na niej państw europejskich się nie zmieni.
Aby spojrzeć jeszcze dalej w przyszłość, trzeba sięgnąć po prognozy prywatnych banków, instytucji finansowych czy think tanków. Oczywiście w tym miejscu pojawia się kwestia zastosowanej metodologii, poza tym trzeba pamiętać, że mogą nastąpić nieprzewidziane wydarzenia, które zmienią sytuację. Zatem te prognozy są do pewnego stopnia intelektualną zabawą, niemniej jednak ogólny trend jest wyraźny. I niezbyt optymistyczny dla Europy. Według prognozy Centre for Economics and Business Research z grudnia 2014 r. pierwszą dziesiątkę największych gospodarek świata w 2030 r. będą tworzyć: Chiny, USA, Indie, Japonia, Brazylia, Wielka Brytania, Niemcy, Korea Południowa, Francja i Rosja. Tym, co rzuca się w oczy, jest awans Chin na pozycję lidera. Ale równie ciekawe jest to, że w pierwszej piątce nie ma żadnego państwa europejskiego. Dla porządku – na miejscach 16–18 są jeszcze trzy kraje europejskie: Włochy, Hiszpania i Szwecja. Nieco bardziej optymistyczna jest zeszłoroczna prognoza firmy audytorskiej PricewaterhouseCoopers, bo według niej w 2030 r. jeszcze nie dojdzie do całkowitej marginalizacji naszego kontynentu. Czołówkę mają tworzyć: Chiny, USA, Indie, Japonia, Niemcy, Brazylia, Wielka Brytania, Francja, Rosja i Meksyk, zaś w drugiej dziesiątce zmieszczą się jeszcze Włochy, Hiszpania i – na 20. pozycji – Polska. Ale co się odwlecze... Ta sama firma sporządziła prognozę na rok 2050. Oto największe gospodarki w połowie wieku: Chiny, USA, Indie, Indonezja, Brazylia, Japonia, Meksyk, Rosja, Nigeria i Niemcy. Już tylko do drugiej dziesiątki łapią się Wielka Brytania, Francja, Włochy i Hiszpania. Jeszcze bardziej szokująca jest prognoza Citigroup z 2011 r. Zdaniem jej autorów kolejność w 2050 r. będzie wyglądać następująco: Chiny, Indie, USA, Indonezja, Nigeria, Brazylia, Rosja, Japonia, Filipiny, Wielka Brytania. Przy czym Indie nie tylko wyprzedzą Stany Zjednoczone i zbliżą się do Chin, ale ich gospodarka ma być dwukrotnie większa od amerykańskiej, z kolei PKB samej Indonezji będzie większy niż Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji razem wziętych. Zwraca też uwagę pojawienie się na 9. miejscu Filipin, które dziś są 36. Co trzeba podkreślić, wszystkie powyższe prognozy przedstawiają PKB w ujęciu nominalnym – gdyby brać pod uwagę parytet siły nabywczej, udział państw rozwijających się w światowej gospodarce byłby jeszcze bardziej okazały. W takim ujęciu w dużej części prognoz to Indie będą największą gospodarką globu.
Kilka lat temu do miejsca w G20, grupie najbardziej wpływowych gospodarek świata, pretendowała Polska, argumentując, że mieścimy się w pierwszej dwudziestce (po wybuchu kryzysu, gdy większość państw rozwiniętych wpadła w recesję, faktycznie się mieściliśmy), a poza tym jesteśmy najbardziej znaczącym państwem regionu. Rozszerzenie grupy zapewne prędzej czy później nastąpi, ale to nie Polska – ani żaden inny kraj europejski – jako pierwsza zostanie dokooptowana. Choć w jej skład nie wchodzi automatycznie 20 największych gospodarek globu, brak np. Nigerii będzie za kilkanaście lat trudny do uzasadnienia.
Podobnie nieunikniona wydaje się reforma Rady Bezpieczeństwa ONZ. Stałymi członkami jest pięć państw, które zwycięsko wyszły z II wojny światowej – USA, Rosja, Wielka Brytania, Francja i Chiny – z czego, jak widać, trzy są w Europie. Na dodatek wszystkie one mają broń atomową (jako ostatnie z tej piątki weszły w jej posiadanie Chiny, w 1964 r.). Kilka krajów od dawna naciska na dostosowanie składu rady do współczesnych realiów i w przedstawianych przez nie argumentach jest sporo racji. O ile brak Niemiec i szczególnie Japonii, czyli obecnie czwartej i trzeciej gospodarki świata, oprócz względów historycznych można jeszcze wyjaśniać, że nie są one potęgami militarnymi, to pretensje do tego Indii będą coraz bardziej zasadne. Za kilka lat będą najludniejszym państwem świata, za kilkanaście – trzecią gospodarką, są w posiadaniu broni atomowej od ponad 40 lat i mają trzecią co do wielkości armię na świecie.
Zresztą pod względem militarnym układ sił też zmienia się na niekorzyść Europy. 50 lat temu wśród pięciu członków klubu atomowego były trzy państwa Starego Kontynentu. Od tego czasu w jej posiadanie weszły cztery kolejne – wyłącznie azjatyckie. Jeśli w ciągu kilkunastu lat dołączy jakieś następne państwo, raczej nie będzie ono europejskie. Dalej – wśród 25 krajów o największych pod względem liczebności armiach świata są tylko trzy europejskie – Rosja, Ukraina i Francja. Według danych Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) w 1988 r. na Europę przypadało 46 proc. światowych wydatków na obronność (w dużej mierze przyczyniał się do tego Związek Sowiecki), podczas gdy na region Azji i Oceanii (bez Bliskiego Wschodu) – niecałe 9 proc. W roku 2000 było to już odpowiednio 30 i 18 proc., zaś w 2014 r. Europa odpowiadała za niecałe 22 proc. wydatków, Azja i Oceania – za niespełna 25 proc.
Mao Zedong, pierwszy przywódca komunistycznych Chin, ponoć nazwał kiedyś Europę „małym półwyspem gdzieś na zachodzie”. Niestety te słowa stają się coraz bardziej prawdziwe.