Żaden układ nie gwarantuje stabilnej i spójnej większości parlamentarnej. A to grozi destabilizacją kraju. A nawet powtórką elekcji.
Kraj, który coraz skuteczniej wychodził z kryzysu gospodarczego, czeka niebezpieczny okres politycznej niestabilności. Skutkiem nierozstrzygniętych wyborów parlamentarnych będzie utworzenie rządu mniejszościowego, powstanie wielkiej koalicji, stworzenie koalicji odsuwającej od władzy obecnego premiera lub powtórzenie głosowania. Problem w tym, że żadne z tych rozwiązań nie jest dobre.
W niedzielę Hiszpanie na dobre zerwali z dwupartyjnym układem politycznym, który trwał w tym kraju od prawie 40 lat. Jego reprezentanci – rządząca dotychczas centroprawicowa Partia Ludowa i socjalistyczna PSOE – zajęli wprawdzie dwa pierwsze miejsca, ale tuż za socjalistami znalazł się skrajnie lewicowy ruch Podemos, a prawie 14 proc. głosów zdobyło inne ugrupowanie startujące po raz pierwszy, Ciudadanos. Taki rozkład głosów to fatalna wiadomość dla premiera Mariano Rajoya, który nie tylko stracił bezwzględną większość w parlamencie, ale też nie może stworzyć koalicji z najbardziej naturalnym partnerem, czyli centrowym Ciudadanos.
– Rozpoczynamy okres, który nie będzie łatwy. Będzie on wymagał układów oraz porozumień i spróbuję je osiągnąć – zapewnił po ogłoszeniu wyników hiszpański premier. To jemu, jako liderowi największego ugrupowania, zostanie w pierwszej kolejności powierzona misja stworzenia nowego rządu. Zgodnie z konstytucją szef rządu musi uzyskać bezwzględną większość, a jeśli się to nie uda, w drugim głosowaniu wystarczy zwykła większość. Ale nawet o to będzie trudno.
Koalicja ludowców z Ciudadanos, która była wyczekiwana przez rynki finansowe, nie powstanie, bo do większości brakuje tym ugrupowaniom 13 mandatów, a na poparcie którejś z małych partii regionalnych centroprawica nie ma co liczyć. Rajoy może wprawdzie stanąć na czele rządu mniejszościowego – albo samej Partii Ludowej, albo z Ciudadanos – ale taki gabinet, zakładając, że lewica w ogóle pozwoliłaby na jego powstanie, nie będzie w stanie skutecznie sprawować władzy. Zresztą lider PSOE Pedro Sanchez zapowiedział wczoraj, że Rajoy nie może liczyć nawet na wstrzymanie się od głosu przez socjalistów. Zasugerował jednak, że gdyby kandydatem ludowców na premiera był ktoś inny, PSOE może rozmawiać o życzliwej neutralności.
Jedyną arytmetycznie możliwą dwupartyjną koalicję, która miałaby bezwzględną większość, mogą utworzyć Partia Ludowa i PSOE. – Wielka koalicja w stylu niemieckim to jedyny sposób na stabilną sytuację. Ale trudno to sobie wyobrazić – mówi Bloombergowi Jose Ramon Pin, profesor administracji publicznej z barcelońskiej szkoły biznesu IESE. Powodów tego jest kilka. Obie partie mają bardzo odmienny program – ludowcy przez ostatnie cztery lata prowadzili program oszczędności, socjaliści wzywali do jego radykalnego złagodzenia, więc nie ma tu wielkiego pola do kompromisu. Po drugie, ze względu brak tradycji tworzenia koalicji i historyczne zaszłości taka współpraca byłaby trudna w praktyce. Wreszcie – przez znaczną część Hiszpanów byłaby odebrana jako obrona starego porządku, układ dwóch tradycyjnych partii, które boją się utraty wpływów w związku z pojawieniem się nowych, oddolnych ruchów w postaci Podemos i Ciudadanos.
Teoretycznie jest też możliwa koalicja PSOE, Podemos i Ciudadanos, jednak w praktyce to bardzo mało prawdopodobne. Trudno byłoby się oprzeć wrażeniu, że jedynym sensem jej powołania jest chęć odsunięcia od władzy ludowców, bo programowo Ciudadanos są bardzo daleko od obu partii lewicowych. Prędzej mogą one szukać porozumienia z którąś z partii regionalnych – katalońskich lub baskijskich – szczególnie że one są w większości lewicowe. Ale te, za cenę poparcia lub życzliwej neutralności, będą pewnie chciały dalszego zwiększenia autonomii swoich regionów lub wręcz zgody na referendum niepodległościowe w Katalonii, czemu PSOE się sprzeciwia. Zresztą Podemos też ma rozterki w kwestii wchodzenia do rządu, bo poparcie premiera z PSOE byłoby w oczach wielu działaczy i wyborców przejściem na stronę establishmentu.
Wobec braku naturalnej koalicji, która miałaby szanse na stabilne rządy, scenariusz kolejnych wyborów nie jest nierealny. Nowy parlament zbierze się po raz pierwszy 13 stycznia i jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie uda się powołać nowego rządu, Hiszpanie znów pójdą do urn. Trudno jednak przypuszczać, by wyniki zdecydowanie różniły się od niedzielnych, zatem pat nie musi być rozwiązany, a poza tym w ten sposób Hiszpania straci mnóstwo cennego czasu. Kończy ona rok jako jedna z najszybciej rozwijających się gospodarek w Unii Europejskiej (choć jednocześnie mająca drugie największe bezrobocie), ale niepewność polityczna może szybko ten stan zmienić, bo inwestorzy już są zaniepokojeni. Wczoraj główny indeks madryckiej giełdy IBEX35 spadł na otwarciu o 2,7 proc., zaś rentowność 10-letnich obligacji wzrosła o 18 pkt bazowych do 1,9 proc. Jeśli rozmowy o nowym rządzie nie będą przynosić efektów lub będą zmierzać w kierunku gabinetu z udziałem Podemos, nastroje na rynkach będą się tylko pogarszać.