Co różni Troję od Donbasu, czyli o tym, że współczesny wojownik niekoniecznie musi być umięśniony i że starcia wielkich armii odeszły do przeszłości
Na hasło „wojna” większość z nas będzie pewnie miała podobne skojarzenia: dwie armie stają naprzeciwko siebie. Potem decydująca bitwa, krew, trupy. I triumf jednej strony. Podobny scenariusz powtarza się od tysięcy lat. Jednak dziś takie patrzenie na wojnę jest mocno nieaktualne. – Nasza wojna z terrorem zaczyna się od Al-Kaidy, ale na niej nie kończy. Nie skończy się, dopóki każda grupa terrorystyczna o globalnym zasięgu nie zostanie znaleziona oraz pokonana – mówił prezydent USA George W. Bush po ataku islamskich fanatyków na wieże WTC.
Nie ma już mowy o dwóch armiach stających naprzeciwko siebie. Dziś mamy do czynienia z wojną asymetryczną. Z jednej strony regularne wojsko, a z drugiej – ochotnicze oraz rozproszone oddziały. Tam nie ma jednego dowódcy, którego niczym Napoleona można pojmać, a potem zamknąć na wyspie i pilnować, by nie uciekł. Bo w miejsce jednych organizacji terrorystycznych powstają inne. Doskonale ilustruje to porażka Amerykanów z obozem dla osób podejrzanych o działalność terrorystyczną w Guantanamo – nie udało się powstrzymać islamskich fanatyków na świecie. W takiej sytuacji problemem, być może nawet najpoważniejszym, jest nie tyle samo prowadzenie walki, co jej zakończenie. Kiedyś państwa oficjalnie wypowiadały sobie wojny i oficjalnie je kończyły. Czy ktokolwiek wyobraża sobie, by w świetle błyskających fleszy fotoreporterów Waszyngton (równie dobrze Londyn czy Warszawa) podpisał pokój z przedstawicielami Al-Kaidy lub Państwa Islamskiego?
Dlatego środki, by pokonać takiego przeciwnika, muszą być inne. Dziś ci, którzy są na pierwszej linii frontu, nie muszą być wielkimi wojownikami jak Achilles, tylko specjalistami w takich dziedzinach jak informatyka, analiza danych, języki obce. Idealnie, by przypominali nawet szkolnych kujonów.
Wojna bez frontu
– Poza badaniami pozwalającymi określić grupy o podwyższonym ryzyku radykalizacji czy klasyczną pracą operacyjną – rozpracowywaniem osób budzących wątpliwości lub całych organizacji stanowiących zagrożenie – możliwą dzięki zaangażowaniu źródeł osobowych tzw. agentów, jest jeszcze zbiór działań technicznych nazywanych tracking and targeting. To typowanie podejrzanych osób, ocena poziomu ryzyka, które stwarzają, oraz pogłębianie informacji o nich samych i ich działaniach – opowiada Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu, który dziś prowadzi własną kancelarię bezpieczeństwa. – T&T może opierać się na analizie metadanych z podsłuchów telefonów, komunikacji internetowej, radiowej, analizie zdjęć satelitarnych i materiału z dronów czy raportów od agentury. Czasem nie trzeba słyszeć rozmowy dwóch podejrzanych osób, żeby np. dzięki technice analizy sieci społecznych (nie społecznościowych) domyślać się, że przeciwnik planuje coś złego – dodaje ekspert. Do tego potrzebni są dobrze wykształceni ludzie.
W praktyce może to wyglądać tak: jest stacja nasłuchowa, która w określonym promieniu nagrywa rozmowy telefoniczne. Zbiera ona takie dane jak numery telefoniczne, które się łączą, czas trwania rozmowy, stacja BTS, do której logują się telefony komórkowe. Później nad tymi danymi pochylają się tęgie umysły i próbują z tego gąszcza informacji wyłowić coś podejrzanego. Na przykład znając doskonale stosunkowo rzadki w Europie język obcy, można śledzić zamknięte fora internetowe, gdzie spotykają się islamscy fanatycy religijni. Może wtedy dojść do sytuacji, że mając doskonałe umiejętności lingwistyczne, można wychwycić np. polskie kalki językowe i konkretnego uczestnika rozmowy wziąć nieco bardziej pod lupę. Ale posiadanie takich umiejętności wymaga lat treningu. I to raczej nie na siłowni.
Innym doskonałym przykładem tego, że to już niekoniecznie godziny spędzone na strzelnicy świadczą o przydatności żołnierza do walki, są operatorzy dronów. – Wychodzisz z domu, jedziesz trzy minuty do pracy, wchodzisz do specjalnego pomieszczenia i jesteś na wojnie – opowiadał portalowi Motherboard.vice.com jeden z amerykańskich żołnierzy sterujących z bazy w USA bezzałogowcami. Lecisz (wykonujesz misję), wychodzisz z budynku i znów jesteś w Dakocie Północnej. Co ciekawe, ci operatorzy przychodzą rano na służbę (do pracy) i nawet nie wiedzą, gdzie będą latali. Może to być misja nad Afganistanem, Pakistanem, Syrią czy zupełnie innym skrawkiem świata. Oczywiście w ten rodzaj żołnierskiej służby także wpisane są zabijanie i podejmowanie decyzji, ale warunki bardziej przypominają grę na komputerze. No i zmiany operatorów są regularne – trudno tu mówić o zaprawieniu w bojach czy odporności na trudy walki, jeśli codziennie wieczorem można sobie porzucać piłką do kosza zawieszonego nad garażem, a jak się nie ma dyżuru, wieczorem napić się z kolegami piwa w lokalnym barze.
W tę zmianę ogólnych prawideł wojennych w ostatnich latach wpisuje się również pojęcie wojny hybrydowej, które zyskało rozgłos po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Jak już pisaliśmy na łamach DGP, jej korzenie sięgają lat 60. XX w. To wtedy były carski oficer Jewgienij Messner opisał koncepcję „wojny-chaosu, wojny bez zasad, bez linii frontu, z natłokiem propagandowych półprawd i kłamstw, wielką presją gospodarczą oraz dyplomatyczną”. Zielone ludziki, które pojawiają się na Ukrainie „znikąd”, ale mają bardzo silne wsparcie rosyjskiej armii (często są to rosyjscy żołnierze na urlopach), to twórcze rozwinięcie tej koncepcji. Bardzo istotną kwestią w tego typu konfliktach jest międzynarodowa działalność propagandowa, w której Rosjanie są świetni. W 2005 r. powstał anglojęzyczny kanał telewizji informacyjnej Russia Today (później rozpoczęto nadawanie po hiszpańsku, francusku, niemiecku i arabsku). Dzięki tej tubie władze Kremla mogą do pewnego stopnia kształtować opinię publiczną w niektórych krajach, co przez długi czas prowadziło do tego, że faktycznie udawało się wmawiać społeczeństwom zachodnim brak zaangażowania Rosji w konflikt na Ukrainie. O tym, że jest potrzebna unijna odpowiedź na kanał RT, różni politycy (m.in. zastępca sekretarza generalnego NATO Alexander Vershbow) mówią od lat. Na razie nic się w tej materii nie dzieje.
Jednak człowiek
Ponieważ każda akcja powoduje reakcję, dlatego też coraz bardziej wyszukane środki technologicznie coraz częściej powodują, że przeciwnik powraca do korzeni. Z relacji agencji Associated Press wiemy, że ukrywający się w Pakistanie lider Al-Kaidy Osama bin Laden nie miał telefonu komórkowego i nie korzystał z internetu. Ze współpracownikami komunikował się poprzez kurierów – najpierw na komputerze, który nie był podłączony do sieci, pisał wiadomości, potem nagrywał je na nośnik pamięci, następnie jeden z zaufanych ludzi udawał się do odległej kafejki internetowej, skąd wysyłał wiadomości w świat. Podczas akcji amerykańskich sił specjalnych, które zabiły bin Ladena, w jego domu znaleziono ponad sto pendrive’ów.
Z drugiej strony nawet najbardziej zaawansowane technicznie środki walki, by były skuteczne, wymagają czynnika ludzkiego. Gdy na początku wieku wojska USA rozpoczynały operację przeciw talibom w Afganistanie, w dużej mierze koncentrowały się na nalotach. Jednak nawet posiadając pociski sterowane czy najbardziej wyszukane bomby, trzeba wiedzieć, gdzie z tej broni skorzystać. – Wtedy to wyglądało tak, że z bazy wychodziły zespoły po czterech żołnierzy: dwóch snajperów do ochrony i dwóch do naprowadzania samolotów. To dzięki temu koalicja przeciw talibom zaczęła odnosić sukcesy – opowiadał nam jeden z polskich komandosów, który był kilka razy na misji w Afganistanie.
Praca joint terminal attack controllera, JTAC, to olbrzymia odpowiedzialność – to „naprowadzacz” decyduje, gdzie mają spaść bomby, a pomyłka o kilkadziesiąt metrów może oznaczać śmierć cywili. I mimo tego, że mając satelity, można podejrzeć bardzo wiele, to jednak obecność człowieka na miejscu jest tu nieodzowna.
I to właśnie w tę stronę będą zapewne zmierzały wojny przyszłości: wydaje się, że stopień „usprzętowienia” będzie rósł coraz bardziej, ale za wszystkim będzie stał jednak człowiek.
– W uproszczeniu można to sobie wyobrazić tak: będzie żołnierz z tabletem, a wokół niego roboty z karabinami czy roboty do wyważania drzwi. Używając nieco karkołomnej analogii, żołnierz będzie pasterzem, którego owcami będą maszyny – mówi Juliusz Sabak, ekspert ds. uzbrojenia z portalu Defence24.pl. – Taki trend już obecnie widać np. u Brytyjczyków, gdzie trwają prace nad tym, by pilot samolotu Eurofighter Typhoon, lecąc nieco z tyłu, mógł zarządzać stadem dronów atakujących przeciwnika – wyjaśnia i dodaje, że w pewnym sensie w wojsku zaczęło się odchodzić od koncepcji tzw. terminatora, robota zupełnie samodzielnego na polu walki.
Odchodzić, co nie znaczy, że zarzucono ten pomysł. Portal DefenceOne.com podał, że amerykańskie Office of Naval Research przyznało grant w wysokości 7,5 mln dol. na to, by stworzyć wojennego robota mogącego „rozróżnić dobro od zła” i „konsekwencje moralne” swoich działań. Nad tym problemem głowią się m.in. naukowcy z Uniwersytetu Yale.
Powrót do przeszłości
Coraz ważniejszym aspektem wojen przyszłości będą starcia w cyberprzestrzeni. Jak podaje zajmujące się analizami bezpieczeństwa Center for Strategic and International Studies, np. Korea Północna mocno inwestuje w hakerów. Próbki ich możliwości już mieliśmy, gdy w ubiegłym roku zaatakowali koncern Sony, chcąc zablokować premierę filmu „The Interview”, politycznej satyry, w której kluczowy jest wywiad dziennikarzy z dyktatorem Korei Północnej. Rok wcześniej cyberżołnierze Korei Północnej zaatakowali także banki u swojego południowego sąsiada. Tego typu ataki przeprowadzali również Rosjanie na Estonię czy Izraelczycy na instalacje atomowe w Iranie. Wydaje się, że to także będzie coraz bardziej powszechna broń.
Pisząc o przyszłości konfliktów zbrojnych, warto mieć jednak w pamięci katastroficzne wizje świata po wielkiej wojnie, gdzie dostęp do źródeł energii czy wody będzie luksusem, na który mogą sobie pozwolić tylko możni. Po erze wojen przyszłości możemy znów znaleźć się w czasach wojen, gdzie to jednak osiłek będzie wygrywał z kujonem w okularach, a to, że umie się dobrze władać nożem, pozwoli przeżyć. Paradoksalnie przez wojny przyszłości może być możliwy powrót do przeszłości.