Fatalne zarządzanie gospodarką i spadek cen ropy powodują, że wenezuelska opozycja od 1999 r. nie miała tak dużych szans na zwycięstwo jak obecnie. Ale rządzenie państwem w stanie upadłości wcale nie będzie łatwe
Wenezuelczycy mają już dość socjalizmu XXI w., który doprowadził do tego, że w kraju mającym największe na świecie rezerwy ropy brakuje niemal wszystkich towarów pierwszej potrzeby. Główne pytanie przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi brzmi: czy wielki projekt zainaugurowany przez nieżyjącego już prezydenta Hugo Cháveza upadnie w sposób pokojowy, czy też konieczna będzie do tego rewolucja.
Od roku 1999 r., kiedy Chávez objął władzę, opozycja jeszcze nigdy nie miała tak dużych szans na zwycięstwo. Według sondaży rządzącą Zjednoczoną Socjalistyczną Partię Wenezueli (PSUV) popiera dziś niespełna 30 proc. mieszkańców, a opozycyjny blok o nazwie Stół Jedności Demokratycznej (MUD) może liczyć na ponad 50 proc. głosów. – Nie jest zagadką, kto wygra, lecz jaką większość zdobędzie opozycja – mówi Reutersowi Luis Vicente León, szef firmy badawczej Datanálisis, która przewiduje 19-punktową przewagę MUD.
Ale sondaże nie gwarantują jeszcze łatwego zwycięstwa opozycji, bo okręgi wyborcze są wytyczone tak, by promować wieś, gdzie poparcie dla władzy jest wyższe. A prezydent Nicolás Maduro zapowiedział, że zrobi wszystko, by obronić zdobycze boliwariańskiej rewolucji, co w wenezuelskich warunkach i przy znikomej liczbie obserwatorów może oznaczać próbę sfałszowania wyników. To jednak pociągnęłoby za sobą antyrządową rewoltę, bo fałszerstwa przy tak dużej przewadze opozycji nie mogą się obyć bez reakcji. A ponieważ protesty związane z sytuacją ekonomiczną i brakiem bezpieczeństwa trwają w Wenezueli praktycznie bez przerwy od lutego 2014 r., zmobilizowanie ludzi nie będzie problemem.
Szczególnie że mieszkańcy Wenezueli mają coraz więcej powodów do niezadowolenia, bo w wyniku błędów w zarządzaniu gospodarką oraz niskich cen ropy staje się ona niemal państwem upadłym. Według Datanálisis sytuację w kraju źle ocenia 89,5 proc. pytanych. Trudno się dziwić. Jak szacuje MFW, w zeszłym roku gospodarka skurczyła się o 4 proc., w tym roku będzie to 10 proc., a w przyszłym – kolejne 6 proc. Potężnym problemem jest inflacja, która zjada socjalne zapomogi wprowadzone w czasach prosperity naftowej. Dane na temat wzrostu cen na wszelki wypadek nie są publikowane od roku, ale według szacunków stopa inflacji to obecnie 185 proc.
W konsekwencji rozjeżdża się przepaść między oficjalnym a czarnorynkowym kursem dolara. O ile według tego pierwszego minimalna pensja – 9649 boliwarów – stanowi równowartość 1531 dol., o tyle po czarnorynkowym kursie jest to niespełna 11 dol., czyli mniej, niż wynoszą minimalne zarobki na Kubie. Rząd nie ma pieniędzy na podwyżki – które i tak zjadłaby inflacja – bo 95 proc. dochodów z eksportu zapewnia ropa. Aby zrównoważyć budżet, Wenezuela potrzebuje cen na poziomie 85 dol. za baryłkę, tymczasem swoją ropę – zresztą drogą w wydobyciu – sprzedaje po 35 dol. Jedyne, co władzom się jeszcze udaje, to obsługa zadłużenia, dzięki czemu nie ogłosiły jeszcze bankructwa, choć ceną jest spadek rezerw walutowych do poziomu najniższego od 13 lat.
Do tego dochodzi chroniczny brak podstawowych towarów, przemoc na ulicach (w 2014 r. w Wenezueli zamordowano 25 tys. osób, czyli więcej niż w konfliktach zbrojnych w Iraku czy Afganistanie), wszechpotężna korupcja i zorganizowana przestępczość, w którą są uwikłane osoby z najwyższych szczebli. Przykładem było chociażby aresztowanie w listopadzie dwóch kuzynów żony prezydenta, którzy próbowali przemycić do USA 800 kg kokainy.
To wszystko powoduje, że wielu byłych zwolenników Cháveza już straciło wiarę w socjalizm XXI w. i nie przyjmuje zapewnień Madury, że kłopoty gospodarcze są efektem imperialistycznych knowań USA lub spisku przygotowywanego przez rodzimą burżuazję. Szczególnie że Maduro nie ma ani odrobiny charyzmy Cháveza. – Największym zagrożeniem dla władzy jest to, że jej zwolennicy nie pójdą głosować. Mogą powiedzieć: Jestem chavistą, ale nie chcę na was głosować, bo jesteście odpowiedzialni za kryzys gospodarczy – tłumaczył stacji CNBC konsultant polityczny Oswaldo Ramírez.
Ewentualne zwycięstwo opozycji to dopiero pierwszy krok do rozmontowania socjalizmu XXI w. W niedzielę Wenezuelczycy wybierają jedynie parlament, bo kadencja Madury upływa dopiero w 2019 r. Ale w przypadku zdecydowanego zwycięstwa opozycja może spróbować go odwołać nawet w 2016 r. Dlatego taki scenariusz jest dla prezydenta niekorzystny i może on użyć wszelkich sposobów, by mu zapobiec. Są jednak też opinie, że podział władzy z opozycją – jeśli ta nie będzie miała większości zdolnej do uruchomienia impeachmentu – wcale nie musi być takim złym rozwiązaniem dla Madury. Wie on, jak mocno Wenezuela jest zależna od eksportu ropy, i że nic nie wskazuje, by jej ceny miały wkrótce wzrosnąć. Gdyby PSUV wygrała wybory, to ona byłaby odpowiedzialna za kryzys. Jeśli przegra, część odpowiedzialności będzie mogła zrzucić na rywali.