Ten starszy wszedł do Sejmu po 25 latach błąkania się po opłotkach życia publicznego. I ma wielkie szanse wyrosnąć na pierwszoplanowy autorytet nowego parlamentarnego rozdania. Młodszy, wzięty bankier, został właśnie wicepremierem odpowiedzialnym w rządzie PiS za całą politykę gospodarczą.

Niesamowita kariera dwóch panów Morawieckich to jedna z większych powyborczych sensacji naszego życia publicznego. Tym bardziej warto przypomnieć książkę, która barwnie opisuje ich polityczny rodowód.
„Twierdza” Igora Jankego miała premierę jeszcze w 2014 r. Kiedy nikt nie mógł przewidzieć, że 74-letni Kornel Morawiecki zdoła jeszcze coś w polskiej polityce zwojować. Zwłaszcza że miał za sobą wiele bolesnych porażek. Nieudaną budowę własnej formacji politycznej (Partia Wolności), próby działania w takich środowiskach jak ROP czy RdR (ktoś jeszcze pamięta te skróty?), aż wreszcie kilka podejść w wyborach prezydenckich. Zakończonych – w najlepszym wypadku – osiągnięciem poparcia na poziomie 0,13 proc. głosów. Aż tu nagle w 2015 r. Morawiecki ni stąd, ni zowąd wjechał do parlamentu na pokładzie wehikułu skleconego ad hoc przez Pawła Kukiza. Gdy „Twierdza” wchodziła na rynek, nikt nie mógł też powiedzieć na pewno, że ważne miejsce w polskiej polityce zajmie syn Kornela Morawieckiego, Mateusz. Owszem, jako szef banku BZ WBK był osobą publiczną. Krótko (lata 2010–2012) wchodził też w skład Rady Gospodarczej przy premierze Donaldzie Tusku. I podobno to jemu w 2013 r. PO proponowała fotel ministra finansów. Morawiecki oferty jednak nie przyjął. I długo wydawało się, że przeskok do polityki w ogóle go nie interesuje.
Nie oni są więc siłą rzeczy głównymi bohaterami tej opowieści. Bo to w pierwszym rządzie historia Solidarności Walczącej. A więc tego odłamu demokratycznej opozycji, który nie chciał iść na ugodę z komunistami i zapłacił za to wypadnięciem z głównego nurtu polskiej polityki po roku 1989. To w zasadzie reportaż o ludziach SW. Oczywiście przywódca tego środowiska Kornel Morawiecki zajmuje w niej miejsce poczesne. Ale właściwie na równi z bardzo wieloma zapomnianymi dziś postaciami, takimi jak Andrzej Kołodziej czy Janina Chmielowska. Dopiero w tle przewija się wiele nazwisk, które brzmią znajomo. Jest wspomniany już Mateusz Morawiecki, który w czasie opisywanym w „Twierdzy” był nastolatkiem i zajmował się głównie roznoszeniem ulotek oraz uciekaniem przed milicją. A w wolnych chwilach zastępowaniem wiecznie ukrywającego się ojca w roli pater familias. Lecz również pojawia się w „Twierdzy” choćby obecny szef PKO BP Zbigniew Jagiełło. Albo czołowi politycy PO Grzegorz Schetyna i Rafał Grupiński. Jest też w książce Jankego sporo o samej organizacji. Która dorobiła się nawet swojego... kontrwywiadu. I miała własnych agentów wśród pracowników Służby Bezpieczeństwa.
„Twierdza” nie jest oczywiście żadną krytyczną wiwisekcją Solidarności Walczącej. Bo nie w takim kontekście i nie z taką intencją była pisana. Autorowi chodziło raczej o to, by przy okazji dyskusji wokół 25-lecia polskich przemian przypomnieć o pewnym zapomnianym i niedocenionym przez historię nurcie wewnątrzsolidarnościowej opozycji. To raczej romantyczna opowieść o poświęceniu pięknej idei. Tym piękniejszej, że pozbawionej natychmiastowej nagrody. I na ocenę ich aktualnej działalności będzie okazja już lada chwila. Tymczasem jednak zajrzyjmy do „Twierdzy”. Żeby zobaczyć, jak to się wszystko w ogóle zaczęło.