Przykładów polityków niepotrafiących przez lata uchwycić szansy na sukces są tysiące. Większość odchodzi w goryczy klęski, ale bywają tacy, którzy zmieniają świat, gdy ich rówieśnicy dogorywają w domach spokojnej starości.
Przez ostatnie ćwierćwiecze Jarosław Kaczyński zapowiadał się na wybitnego przywódcę. I to tak przekonująco, iż dorobił się sporej grupy adoratorów, ślepo wierzących w jego geniusz. Co ciekawe, wiarę tę podzielają także wrogowie prezesa PiS. Zwłaszcza wśród elit intelektualnych kraju już sama jego obecność na scenie politycznej wywołuje paroksyzmy histerycznego strachu. Tymczasem dotychczasowa kariera Kaczyńskiego ma w sobie dużo więcej z operetkowej farsy niż tragedii. Jej bohater, ilekroć znajduje się o krok od wielkiego sukcesu, musi zrobić coś głupiego i wszystko sknocić. W ciągu 25 lat Jarosław Kaczyński co kilka lat miał na wyciągniecie ręki szansę zdobycia realnej władzy i dokonania rzeczy wybitnych. Po czym w popisowy sposób to partolił. Acz stare chińskie przysłowie mówi, że wielki polityk potrafi „usiąść na brzegu rzeki i poczeka, aż trupy jego wrogów spłyną z prądem”. Taka historia przytrafiła się Kaczyńskiemu dopiero w okolicy sześćdziesiątych szóstych urodzin. Platforma Obywatelska wykończyła się sama, padając pod ciężarem głupoty i nieudolności własnych przywódców. Podobny festiwal autodestrukcji zorganizowała lewica. I nagle prezes PiS ma znów wykreowanego przez siebie prezydenta, a jego partia zdobyła w wyborach wystarczającą większość, by rządzić samodzielnie. To daje mu szansę, być może ostatnią, na przebudowanie państwa tak, jak zawsze marzył. Doświadczenia z przeszłości każą sądzić, iż wszystko zaprzepaści. Jednak bywają przywódcy, którzy dojrzewają do wielkości dopiero w mocno zaawansowanym wieku. Udowadniając, że życie polityczne należy czasami zaczynać po siedemdziesiątce.
Najcenniejszy Żyd imperium
Nigdy wcześniej premiera nowej książki nie wzbudziła takich emocji jak „Endymion”. W 1880 r. na powieść autobiograficzną Benjamina Disraeliego czekała nie tylko cała Wielka Brytania. Dość powiedzieć, że gang amerykańskich drukarzy wynajął pocztowy parowiec, który skrycie przycumował w londyńskim porcie. Po czym, w porozumieniu z przekupionym korektorem, wykradziono wydawnictwu jeden z egzemplarzy „Endymiona”. Uprowadzoną książkę powielono jeszcze podczas rejsu powrotnego, bo przebiegli gangsterzy zainstalowali maszyny drukarskie na parowcu. Dzięki temu powieść Disraeliego zaczęto sprzedawać w Nowym Jorku szybciej niż w Londynie. A rozchodziła się jak świeże bułeczki. Gazety zaś publikowały do niej „klucze”, podpowiadając czytelnikom, które ze znanych postaci autor ukrył pod niewiele mówiącymi nazwiskami. Ekscytacja ludzi nikogo nie dziwiła. W końcu liczący sobie 76 lat Disraeli przez pół wieku uczestniczył w życiu politycznym kraju. Ponadto cieszył się opinią jednego z największych przywódców swoich czasów. Dzięki temu sprzedaż „Endymiona” przyniosła mu 10 tys. funtów szterlingów, co stanowiło wówczas trudny do pobicia rekord. Żaden pisarz wcześniej nie zarobił tak dużo na jednym swoim dziele.
Opromieniony kolejnym sukcesem premier mógł wreszcie spłacić młodzieńcze długi. A były całkiem spore, bo przez większość swego życia Disraeli ponosił kosztowne porażki. Wbrew obiegowym stereotypom wywodzący się z rodziny aszkenazyjskich Żydów polityk zupełnie nie miał głowy do interesów. Tuż przed dwudziestymi urodzinami zaczął grać na londyńskiej giełdzie, inwestując pieniądze w akcje kompanii górniczych oraz obligacje rządowe państw z Ameryki Południowej. Przy okazji pisał artykuły do gazet promujące firmy, w które inwestował. Wszystko szło znakomicie, dopóki we wrześniu 1825 r. zadłużone kraje Ameryki Południowej nie zaczęły zalegać z wykupem swoich papierów wartościowych. W efekcie Bank Anglii odmówił honorowania obligacji jako zabezpieczenia kredytów. Panika na giełdowym parkiecie w Londynie przyniosła masowe bankructwa, a w efekcie też ogłoszenie niewypłacalności przez całą Amerykę Południową, poza Brazylią. Disraeliemu zostały tylko ogromne długi. Chcąc przetrwać, zaczął pisać na akord kolejne powieści, a także pamflety polityczne dla różnych gazet. Dzięki temu zainteresował się polityką. Wejście do niej przechrzty, który anglikaninem został w nastoletnim wieku, nie przedstawiało się łatwo. Tym bardziej że sami politycy uznawali go za grafomana i lekkoducha. A jednak dokonał tego w 1837 r., startując w wyborach do Izby Gmin z ramienia Partii Konserwatywnej. Do tego jeszcze z bardzo egzotycznym programem, zakładającym zawiązanie sojuszu przez arystokrację z robotnikami, aby wspólnie przeciwstawić się dominacji przemysłowców oraz bankierów.
Swoją pierwszą mową w parlamencie nikogo nie porwał, uznano ją bowiem za żenująco słabą. Również premier z ramienia konserwatystów Robert Peel kategorycznie odmówił powierzenia Disraeliemu jakiejkolwiek posady rządowej. Tymczasem dawny inwestor okazał się nadspodziewanie sprawnym graczem i zaledwie po kilku latach to on usunął premiera z posady. Tworząc w łonie partii nieformalną grupę posłów chcących reformować kraj. Wspólnie opuścili konserwatystów, wiążąc się z opozycyjną Partią Liberalną. Bez posiadania większości w Izbie Gmin rząd Peela musiał w czerwcu 1846 r. upaść. W tym czasie do rąk czytelników trafiła najlepsza – w ocenie krytyków – powieść secesjonisty pt. „Sybil”. Diagnoza problemów Wielkiej Brytanii, jaką w niej postawił, zapewniła mu sławę politycznego wizjonera. „Są dwa narody, między którymi brak kontaktu i brak współczucia, które są nieświadome swych nawyków, myśli oraz uczuć wzajemnych, jakby były mieszkańcami różnych krajów lub mieszkańcami różnych planet: bogatych i biednych” – pisał o podziałach w angielskim społeczeństwie Disraeli. Sposobu ich przezwyciężenia upatrywał w zdemokratyzowaniu prawa wyborczego oraz promowaniu społecznego solidaryzmu.
Zaprezentowanie się wyborcom jako bardzo zdolny polityk nie zaowocowało jednak wspięciem się na same szczyty władzy. Przez następne dwadzieścia lat Benjamin Disraeli znajdował się o krok od fotelu premiera. Jedną kadencję pełnił urząd spikera w Izbie Gmin, przewodnicząc jej obradom. Trzykrotnie był kanclerzem skarbu. Dając Wielkiej Brytanii nie tylko swoją słynną sentencję: „Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, przeklęte kłamstwa i statystyki”, ale też zrównoważony budżet. W międzyczasie powrócił w szeregi konserwatystów. Wszystkich urzekały jego zdolności i trzeźwość spojrzenia, ale najwyższej funkcji – szefa rządu – obawiano się mu powierzyć. Doszło do tego dopiero w lutym 1868 r., gdy z powodu choroby do dymisji podał się lord Derby. W tym czasie Disraeli przeforsował w Izbie Gmin, wbrew stanowisku części Partii Konserwatywnej, reformę wyborczą, o którą walczył przez dwie dekady. Likwidowała ona „zgniłe okręgi” (zamieszkane przez minimalną liczbę uprawnionych go głosowania) oraz obniżała cenzus majątkowy. Dzięki niej prawo wyborcze zyskało ponad dwa razy więcej Brytyjczyków. Gdy tak się stało, pod koniec 1868 r. obywatele zagłosowali na Partię Liberalną i rząd Disraeliego podał się do dymisji.
Mało kto przypuszczał, że to dopiero początek kariery jedenastomiesięcznego premiera. Tymczasem on nie oddał władzy i zreformował konserwatystów w duchu promowania solidaryzmu społecznego. Następnie w 1874 r. poprowadził ich do spektakularnego zwycięstwa w wyborach. Po raz drugi szefem rządu Disraeli został jedenaście miesięcy przed datą swoich siedemdziesiątych urodzin. „Emerytowany pisarz został nowym premierem” – doniosła złośliwie jedna z opozycyjnych gazet. Tryskający wigorem starszy pan szybko zademonstrował sceptykom, na czym polega kierowanie państwem.
Następne sześć lat przyniosło Wielkiej Brytanii nieustające pasmo sukcesów. Na arenie międzynarodowej premier, za sprawą błyskotliwej rozgrywki dyplomatycznej, przejął kontrolę nad Kanałem Sueskim. Czyniąc z Egiptu brytyjskie kondominium. Jednocześnie zastopował ekspansję Rosji, wypychając ją z Afganistanu oraz Bałkanów. Zwłaszcza to drugie wydarzenie zabolało Kreml. Pomimo miażdżącego zwycięstwa w wojnie z Turcją podczas kongresu berlińskiego car Aleksander II musiał się wyrzec planów rozbicia Imperium Osmańskiego i niemal wszystkich zdobyczy. Od tego czasu w Moskwie podejrzewano, że Żyd Disraeli stoi na czele semickiego lobby rządzącego całym zachodnim światem. I nie tylko nim, skoro zapewnił angielskiej królowej Wiktorii także tytuł cesarzowej Indii.
Również w kraju wiekowy szef rządu zadziwiał aktywnością. Za sprawą kolejnych ustaw gruntownie zmieniając państwo. Przy czym, choć kierował Partią Konserwatywną, zmiany, jakie wprowadzał, miały socjalistyczny posmak. Za jego rządów zrównano w kwestii umów oraz spraw sądowych prawa pracodawców i pracobiorców. Zwiększono uprawnienia związków zawodowych, dając im zgodę na organizowanie pikiet i strajków. To Disraeli w końcu wymusił zakaz zatrudniania dzieci poniżej dziesiątego roku życia i skrócenie dopuszczalnego czasu pracy do mniej niż dziesięciu godzin. Jedyne, czego nie osiągnął, to trwałej sympatii wyborców i w 1880 r. musiał oddać władzę liberałom. Zdążył wówczas jeszcze wydać największy bestseller swoich czasów, spłacić zaległe długi i po uporządkowaniu wszystkich spraw umrzeć, niemal dokładnie rok po swojej dymisji.
Awanturnik na czas wojny
Osiągając swoje wielkie sukcesy, Disraeli miał ten komfort pracy, że kierował najpotężniejszym z ówczesnych państw. Dużo większe wyzwanie stanęło przed starszym panem, który musiał bronić ojczyzny przed śmiertelnym zagrożeniem. Ale Georges Clemenceau nie bez powodu cieszył się opinią nieustraszonego awanturnika. Francuski polityk, łącząc w sobie cechy skończonego indywidualisty, populisty i antyklerykała, sprawiał wrażenie prawdziwej mieszanki wybuchowej. „Rewolucjonista popisujący się demagogią. Ludzki, szlachetny, wrażliwy, a jednocześnie bezlitosny i srogi. Straszny i zachwycający” – scharakteryzował przyjaciela poeta Anatole France.
Tak opisywany młody lekarz rozpoczął swoją karierę publiczną w 1870 r. Zaraz po tym, jak Francja poniosła druzgocącą klęskę w wojnie z Prusami. Obiecał wówczas wyborcom odzyskanie Alzacji i Lotaryngii. Przez następne czterdzieści lat nic nie wskazywało na to, by miał szansę na dotrzymanie danego słowa. Za to, jako najaktywniejszy poseł w parlamencie, mógł się pochwalić tym, iż obalił cztery rządy. Zaangażował się także w budowę Kanału Panamskiego. Przedsięwzięcie to zaplanował twórca Kanału Sueskiego, Ferdinand de Lesseps. Genialny inżynier trafnie przewidywał, że szlak morski umożliwiający szybkie przepłynięcie z Atlantyku na Ocean Spokojny stanie się jedną z najważniejszych arterii handlowych i militarnych świata. Założone przez niego Towarzystwo Budowy Kanału Panamskiego zgromadziło środki od ok. 500 tys. francuskich inwestorów giełdowych i na początku 1881 r. do kolumbijskiej prowincji Panama przybyli inżynierowie, by rozpocząć budowę. Z powodu epidemii żółtej febry oraz malwersacji finansowych inwestycja zakończyła się spektakularnym bankructwem spółki w 1889 r. i krachem na giełdzie w Paryżu. Lesseps dostał wyrok pięciu lat więzienia, a skompromitowany Clemenceau musiał się wycofać z polityki.
Powrócił do niej w 1902 r. dzięki głośnej aferze Dreyfusa. Stając na czele grupy sławnych pisarzy, dziennikarzy i intelektualistów, którzy domagali się rehabilitacji oficera oskarżonego o szpiegostwo na rzecz Niemiec. Za sprawą uporu Clemenceau udało się udowodnić, że Alfreda Dreyfusa skazano na podstawie sfałszowanych dowodów, zaś spory wpływ na orzeczony wyrok miało żydowskie pochodzenie oskarżonego. Dzięki temu sukcesowi zaproponowano mu po raz pierwszy wysokie stanowisko – ministra spraw wewnętrznych. Gdy je przyjął, choć uchodził za wrażliwego społecznie lewicowca, nie zawahał się w 1906 r. wydać rozkazu brutalnego stłumienia robotniczych strajków. Co rozbiło koalicję socjalistów i republikanów, a premier Ferdinand Sarrien podał się do dymisji. Jego miejsce zajął liczący sobie 65 lat Clemenceau. Rychło udowodnił, że potrafi bardzo mocną ręką trzymać ster rządu. Za jego sprawą zawiązało się skierowane przeciwko Niemcom trójporozumienie Francji, Wielkiej Brytanii i Rosji. Ten sojusz kilka lat później ocalił Francję. Ale zanim wybuchła I wojna światowa, stary premier w 1909 r. pożegnał się z urzędem, a wszyscy byli przekonani, iż odchodzi na zawsze. Elity polityczne z ulgą dowiedziały się, że po przejściu na emeryturę wyruszył w podróż pod świecie. Zwiedzając kolejne kraje Ameryki Południowej, nie mógł awanturować się we Francji.
Zdążył jednak wrócić na czas, zanim Niemcy w 1914 r. zaczęli swoją ofensywę. Został wówczas przewodniczącym senackiej komisji wojny. Swoje pierwsze orędzie skrócił do jednego zdania: „A teraz do broni! Wszyscy! Trzeba zwyciężyć!”. Szybko zdobył sobie pozycję nadzorcy poczynań rządu i generalicji. Regularnie odwiedzał najniebezpieczniejsze odcinki frontu, imponując energią i odwagą. O ile wcześniej Francuzi bali się go lub nienawidzili, to podczas wojny pokochali „Starego Tygrysa”. Taki bowiem przydomek mu nadano. Clemenceau nieraz udowodnił, że na niego w pełni zasługiwał. Gdy podczas jednej z wizyt w rejonie walki strzelił do niego niemiecki snajper, w ataku furii wyszarpnął z kieszeni płaszcza rewolwer i wystrzelał w kierunku wroga cały magazynek, zanim przerażeni oficerowie zdołali go ściągnąć z przedpola na dno okopu.
Największa próba odwagi czekała go jednak w 1917 r. Na Wschodzie bolszewicy zawarli z Niemcami separatystyczny pokój, na Zachodzie zaś obiecane aliantom przez Stany Zjednoczone militarne wsparcie dopiero czekało na przerzucenie przez ocean. Kierujący niemieckimi poczynaniami wojennymi tandem wodzów Paul von Hindenburg i Erich Ludendorff dobrze widział, iż mają ostatnią szansę na zwycięstwo. Francja wykrwawiła się, a jej żołnierze coraz części dezerterowali. W miastach zaś nasilały się demonstracje antywojenne. Po przewiezieniu wypoczętych dywizji z terenu Rosji gen. Ludendorff planował decydującą ofensywę. W tej sytuacji prezydent Raymond Poincaré uznał, iż kraj ma szansę ocalić tylko dobiegający 77. roku życia Georges Clemenceau. Gdy 16 listopada 1917 r. we francuskim parlamencie padło pytanie, jakie są cele nowo powołanego rządu, „Stary Tygrys” odparł krótko: „Jest tylko jeden cel – zwyciężyć”.
Żelazna wola premiera oraz umiejętność obsadzania kluczowych stanowisk podobnie jak on zdeterminowanymi ludźmi pozwoliła utrzymać kraj w ryzach. Co wydawało się wcześniej nieprawdopodobne, lecz wyczerpana do cna francuska armia odparła dwie kolejne niemieckie ofensywy i doczekała amerykańskiej odsieczy. Tuż po zwycięskiej wojnie Francuzi przyznali Clemenceau tytuł „Ojca Zwycięstwa”. Pozwolili też prowadzić rokowania w Wersalu tworzące nowy porządek w powojennym świecie. Zgodnie z daną 50 lat wcześniej obietnicą „Stary Tygrys” odzyskał dla swojego kraju Alzację oraz Lotaryngię, przy okazji odpłacając Niemcom takimi samymi upokorzeniami, jakich doświadczył w młodości. Karierę polityczną zakończył tuż przed osiemdziesiątką, po czym wyruszył w kolejną podróż dookoła świata.
Dwaj wiekowi ojcowie Europy
„Staremu Tygrysowi” niestety zabrakło wyobraźni, by dostrzec, że zbyt mocno upokorzone Niemcy mogą się okazać śmiertelnie niebezpieczne. Chęć rewanżu za traktat wersalski była jednym z głównych czynników, które wyniosły Adolfa Hitlera do władzy. Z kolei jego próba podboju Starego Kontynentu otworzyła drogę do serca Europy Józefowi Stalinowi. Dwie światowe wojny zdawały się zwiastować ostateczny upadek demokracji i przyjaznego dla ludzi świata.
Traf chciał, że czoło zbrodniczym reżimom najskuteczniej stawiło dwóch starych konserwatystów. Pierwszy z nich, zanim osiągnął wiek emerytalny, choć cieszył się opinią dalekowzrocznego analityka i publicysty, zasłynął głównie z katastrof i skandali. Wszystko dlatego, że Winston Churchill wprost uwielbiał ryzykowne przedsięwzięcia, jeśli miały szansę sukcesu. Często go zresztą odnosił, ale w 1915 r. zdecydowanie przeszarżował. Chcąc szybko wygrać wojnę, Pierwszy Lord Admiralicji Churchill przeforsował brawurowy plan desantu morskiego na turecką cieśninę Dardanele. Po wyeliminowaniu Turcji alianci mieli opanować Bałkany i wspólnie z Rosją rozbić Austro-Węgry. Koncepcja zniszczenia sojuszu państw centralnych, poczynając od najsłabszych ogniw, miała sens, ale pierwszy krok okazał się zbyt trudny. Podczas wielkiego desantu i walk zginęło 50 tys. alianckich żołnierzy.
Ta klęska kosztowała Churchilla utratę rządowej posady. Wówczas zaciągnął się do armii i przez kilka miesięcy dowodził batalionem we Francji. Po zmianie rządu nowy premier Lloyd George ściągnął wybitnie utalentowanego polityka do Londynu, by powierzyć mu stanowisko ministra uzbrojenia. Churchill ponownie udowodnił, że jest znakomitym organizatorem, lecz gdy awansował na ministra wojny, zdecydował się wysłać korpus ekspedycyjny do opanowanej przez bolszewików Rosji. Interwencja zbrojna w odległym kraju przyniosła spektakularną porażkę. Premier Stanley Baldwin uznał więc, że bezpieczniej będzie uczynić awanturnika kanclerzem skarbu. Wystarczyło kilka miesięcy, by były minister wojny zaczął zuchwałą operację przywracania brytyjskiej walucie parytetu złota, choć Bank Anglii nie dysponował wystarczającymi rezerwami kruszcu. Kurs funta bardzo się wzmocnił, co przyniosło na całym świecie gwałtowny wzrost ceny towarów produkowanych w Wielkiej Brytanii. Efektem było załamanie gospodarki Albionu i masowe bezrobocie wśród angielskich robotników.
Ubożejący wyborcy wystawili swoim dobroczyńcom rachunek podczas głosowania i Winston Churchill na kilkanaście lat pożegnał się z polityką. Utrzymywał się z publicystyki, acz bacznie śledził to, co się dzieje na świecie. Jako jeden z pierwszych zaczął ostrzegać Europę przed tym, do czego zdolny jest Hitler. Długo to lekceważono, zanim w 1939 r. okazało się, że miał rację. Kiedy w maju 1940 r. niemieckie czołgi rzuciły na kolana Francję, mający 66 lat polityk po raz pierwszy objął urząd premiera. Osamotniona, posiadająca marną armię lądową Wielka Brytania musiała stawić czoło potężnej III Rzeszy. W swoim inauguracyjnym przemówieniu Churchill obiecał wyborcom jedynie „krew, pot i łzy”. A jednak szybko zdobył sobie ich zaufanie, a potem nawet uwielbienie. „Stary Buldog” okazał wielką determinację i doczekał momentu, aż w wojnę zostały wciągnięte Związek Radziecki oraz Stany Zjednoczone. Wielka Brytania nie tylko ocalała, ale choć osłabiona, jako jedyny kraj europejski miała wpływ na negocjowany przez zwycięskie mocarstwa kształt powojennego świata.
Mimo tak ogromnych sukcesów konserwatyści w 1945 r. przegrali wybory. Pozbawiony stanowiska Churchill zdołał jeszcze zostać jednym z architektów zjednoczenia Europy oraz oddzielenia demokratycznego Zachodu od sowieckiego reżimu żelazną kurtyną. Po raz drugi posadę szefa rządu wziął w wieku 77 lat, gdy rozczarowani laburzystami wyborcy powierzyli mu misję ratowania upadającego imperium. „Stary Buldog” i tym razem nie zawiódł. Sprawnie przeprowadził reprywatyzację znacjonalizowanego przemysłu, odnowił sojusz z USA i ocalił resztki prestiżu Wielkiej Brytanii w świecie.
Podobnie Niemców zaskoczył swoją żywotnością burmistrz Kolonii Konrad Adenauer. Zaraz po wojnie z tego urzędu usunął go brytyjski gubernator Nadrenii gen. John Barraclough z powodu, jak zapisał, „braku energii i dalekowzroczności oraz nieprzydatności do pracy na stanowisku burmistrza tak wiekowej osoby”. Niezrażony tym Adenauer w styczniu 1946 r. wygrał wybory na przewodniczącego CDU w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Przed głosowaniem fotel przewodniczącego pozostawał pusty, dopóki do sali nie wszedł eksburmistrz i go nie zajął. Swoje postępowanie uzasadnił tym, że jako najstarsza osoba na sali ma zwyczajowo prawo do przewodniczenia obradom. Fotela raz zdobytego nie oddał. Zamienił go jedynie w 1949 r. na stołek pierwszego kanclerza Republiki Federalnej Niemiec. Miał wówczas 73 lata i, jak się krygował przed posłami w Bundestagu, zamierzał popracować jeszcze przez jakieś dwa lata. Skończyło się na czternastu. W tym czasie wydarzył się w RFN cud gospodarczy, który uczynił z zachodnioniemieckiej gospodarki trzecią w świecie. Jednocześnie kanclerz zadbał, aby jego kraj stał się wzorcową demokracją oraz wraz z Francją rdzeniem Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Tak zrealizował swój program polityczny, który zaprezentował współpracownikom tuż po objęciu urzędu kanclerza. „Musimy dopomóc w budowie tamy przeciwko rosyjskiemu nacjonalizmowi. Ten sowiecko-rosyjski nacjonalizm jest szczególnie niebezpieczny, ponieważ jego nośnikiem jest zmierzający do panowania nad światem komunizm” – mówił. I swój cel osiągnął. Podobnie jak inni politycy, którzy kariery zaczynali robić po siedemdziesiątce.