Za kilka dni idziemy głosować. To nie jest obowiązek, ale przywilej i trzeba korzystać z przywileju, który wywalczyli nasi ojcowie. Wiem, że nie każdy ma na kogo głosować. Wiem, że wielu z nas – i mnie – żadna partia nie podoba się w pełni. Nastał marny czas w polityce, co jest tym bardziej niebezpieczne, że nastał też groźny czas w całym świecie. Tak trudnej sytuacji po 1989 r. jeszcze na Zachodzie i w świecie całym nie było. Tym bardziej trzeba pójść na wybory. Jakimi kryteriami się kierować? Proponuję tylko jedno: odrzucić tych, którzy nas straszą.

Dziennik Gazeta Prawna
Powiada się, żeby nie mówić niektórych rzeczy w złą godzinę. Uważamy często, że tylko zabobonem jest życzenie komuś czegoś złego: „żeby cię pokręciło”. Jednak to nie jest tylko zabobon, słowo bowiem ma zdolność sprawczą. Wiemy to doskonale z religii, ale wiemy to także z doświadczeń demokracji w trakcie ostatnich stu lat. Słowo, słowo drukowane w tabloidach miało wpływ na nastroje społeczne przed I wojną światową, słowo pomogło obalić imperium sowieckie. Nie przypadkiem cenzura w PRL była tak okrutna, komuniści też znali wagę słowa.
W kampanii wyborczej pada mnóstwo obietnic, często niemal humorystycznych lub całkowicie nierealnych. Często jest to po prostu niepoważne, ale mało szkodliwe, bo na ogół obywatele orientują się, że to tylko obiecanki, a kiedy przyjdzie do ich realizacji, okaże się, że są niewykonalne. Jest to oczywiście demagogia, ale taka, która mieści się w ramach obyczajów przyjętych we współczesnych (kiepskich zresztą) demokracjach. Co najważniejsze, jest to demagogia optymistyczna.
Zupełnie czym innym jest straszenie obywateli, na przykład chorobami, jakie mogą przywieźć ze sobą uchodźcy, jak to czyni ostatnio Jarosław Kaczyński. Inni straszą odrębnością religii czy kultury uchodźców. Ale straszenie idzie na całego i nie dotyczy tylko ewentualnych uchodźców. Mówi się obywatelom, co będzie wolno, a – przede wszystkim – czego nie będzie wolno. Proponuje się modyfikację związków z Unią Europejską, czyli straszy się obywateli wyjściem z Europy. Straszy się, że „oni” wykupią polską ziemię. Straszy się nawet Niemcami i straszy się Niemców – co jest tylko humorystyczne.
Nie będę ciągnął tego wyliczenia. Mam, jak zapewne wielu Polaków, poczucie, że próbuje mi się wmówić, iż potrzebna jest władza państwowa, która nie tyle zapewni nam ciepłą wodę, ile w ogóle zadba o to, by nieprzyjaciel nie pozbawił nas wody, bo nieprzyjaciel czyha, tylko nie wiadomo gdzie i skąd. Mam poczucie, że wiele osób już jest straszonych, że zostaną usunięte z tych stanowisk, którymi dysponuje władza. Mam poczucie, że przy tej okazji mówi się wiele nieprawdy, bo straszenie polega na insynuowaniu, że jak przyjdziemy do władzy, to zrobimy porządek. Otóż odpowiadam – w Polsce jest znośny porządek. Na pewno można coś poprawić, ale nie wolno mówić jak do dzieci w szkole (choć im też nie wolno): „jak mnie nie będziecie słuchać, to was wyrzucę”.
Strach niczego nie tworzy. Strach jedynie sprawia, że strachliwi mu ulegają. Nie wolno, nie wypada i nie warto, byśmy pozwolili poddać się strachowi i tym, co straszą. Demokracja jest dla wolnych ludzi, a wolnych ludzi nie można straszyć. Strach jest bowiem zawsze odmianą zniewolenia. Wszyscy czegoś się boimy i bardzo łatwo nasze prywatne lęki zamienić na manifestację politycznego poparcia dla tych, którzy straszą. Tyle że wtedy demokracja, demokratyczny entuzjazm i demokratyczna nadzieja zostają zniszczone.
Nie lękajcie się – ileż razy powtarzano te wielkie słowa. Nie bójmy się zatem ani Niemca, ani zarazy, ani obcych ludzi, ani siebie samych. Cieszmy się z demokracji, chociaż jest to radość umiarkowana. Lepsza jednak od strachu.