Goniąc Zachód, nieco się zagalopowaliśmy. Połowa Polaków chciałaby powrotu do dawnych czasów. Raz rozpoczęte procesy w rewolucji obyczajowej dziś jednak trudno odwrócić.
Jeszcze przed 20 laty urodzenie dziecka przez kobietę samotną lub pozostającą w związku nieformalnym było – zwłaszcza na wsi – rzadkością. Obecnie w Polsce jest to zjawisko powszechne. Podobnie jest z rozwodami – na początku XXI wieku było ich 43 tys. rocznie. 15 lat później – już 66 tys. W tym samym czasie zdecydowanie ubyło małżeństw – z 211 tys. rocznie ich liczba spadła do 189 tys. Kiedyś homoseksualizm był napiętnowany, dziś bez przeszkód można zorganizować paradę równości. I tak dalej.
Zmiany można wyliczać jednym tchem. Zrobił to Marcin Hadaj w tekście „Mentalne barykady hejtu”, który ukazał się w weekendowym wydaniu DGP. Powołując się na badania społeczne, pokazał też nasz stosunek do nich. A ten jest ambiwalentny. O ile mniej więcej połowa z nas zgadza się na rozluźnienie norm i jest przekonana, że powinniśmy zgadzać się na aborcję na żądanie czy zapłodnienie in vitro, druga połowa uważa, że należy trzymać się w tej kwestii tradycyjnych regulacji.
Jak pisze Hadaj, nasza reakcja na zmianę doprowadziła do powstania mentalnych barykad. „Na całym świecie większość ludzi ma w tych kluczowych sprawach światopoglądowych swoje zdanie, ale tylko w Polsce sami na własne życzenie doprowadziliśmy do budowy mentalnych barykad, za którymi kryją się wyznawcy hołdujący radykalnie odmiennym punktom widzenia. Po obu stronach narasta złość, bywa także, że nienawiść, w stosunku do inaczej myślących. Zmiany społeczne, które w różnym tempie dzieją się w Polsce od 1989 r., stały się jednym z ważniejszych zarzewi konfliktu” – dowodzi.
Konflikt narastał głównie z powodu tempa zmian. Przez blisko 50 powojennych lat Polacy karmili się marzeniami o tym, jak jest na Zachodzie. Podsycanymi zresztą przez tych, którym udało się wyrwać zza żelaznej kurtyny i jakimś cudem wyjechać do Francji, Wielkiej Brytanii czy choćby Berlina Zachodniego. Wszystko, co zachodnie, było w pewien sposób lepsze niż nasz komunistyczny paździerz. Nic dziwnego, że kiedy Zachód stał się dostępny, zaczęliśmy importować z niego wszystko, bez refleksji – zarówno w sferze dóbr materialnych, jak i kultury czy wzorców społecznych i gospodarczych. Tych, którzy na takie tempo nie byli gotowi, nazywano hamulcowymi transformacji. A nikt nie chce być hamulcowym.
Także w okresie przygotowawczym do wejścia do Unii dość gładko łykaliśmy kolejne pigułki. Przechodziły przez gardło także dlatego, że szły za nimi unijne pieniądze. Z eurosceptyków także szydzono. Podobnie jak wcześniej z hamulcowych. W Polsce natomiast wyrosła kolejna grupa osób, które sprzeciwiały się zbyt pochopnie przeprowadzanym zmianom. Ich frustracja, w połączeniu z frustracją tych, którzy już, natychmiast chcieli, aby w Polsce było jak w Szwecji czy Holandii, to potencjalne źródło konfliktu, o którym pisze Hadaj. Konflikt wcale jednak nie musi wybuchnąć. Pomiędzy zgodą a wojną jest bowiem miejsce na całe spektrum rozwiązań, o których często zapominają jednak media głównego nurtu.
Przykładem zmiany, która wisi nad nami, jest napływ uchodźców i imigrantów z Bliskiego Wschodu do Europy. Choć i tutaj zdarzały się skrajne poglądy i hasła od „przyjmijmy wszystkich” do „Polski dla Polaków”, w debacie publicznej pojawiły się dziesiątki argumentów za i przeciw. Potrafiliśmy zadbać o to, by rozmawiać o tle tej wędrówki ludów, czyli interesach regionalnych mocarstw, o naszej w tym wszystkim roli. Padały pytania: czy na pewno chcemy realizować niemiecką politykę migracyjną? Jakie będzie miała konsekwencje? Czy jesteśmy gotowi na przyjęcie tysięcy migrantów? Jaką zapewnimy im przyszłość i możliwości rozwoju?
Choć niektóre media próbowały rozgrywać sprawy po swojemu, sceptyków tym razem nazywając „faszystami”, a inne zwolenników – „lewactwem”, nie udało im się zdominować dyskusji. Było miejsce na zastanowienie. Kryzys migracyjny pokazał przynajmniej kierunek, sposób, w jaki powinniśmy się szykować na zmianę społeczną. Nasze ćwierćwieczne doświadczenie powinno nam już jasno pokazać, że nie chodzi tu o rzucanie się do mętnej wody na główkę, ale o to, by nad zmianą jakoś zapanować. Przemyśleć jej konsekwencje. Tak powinno się zachować dojrzałe społeczeństwo.