Biegają po lasach i szkolą się w taktyce walki, a na dodatek sporo o nich w mediach. I co? I nic. Pogłoski o tym, że organizacje proobronne są w stanie wspomóc regularną armię, są mocno przesadzone
Trzy tysiące osób. Mundury, młode i pełne przejęcia twarze stojące w równych szeregach. Chłopcy i dziewczęta. No i przemówienia. Dużo przemówień. Jedne nudne i pełne patosu, inne po prostu nudne. Choć na pierwszy rzut oka wydawać się mogło, że to młodzi żołnierze, to jednak młodzież w mundurach nie miała broni. I mundury inne. Choć zdecydowanie dominowała zieleń, to niewielki oddział miał na sobie czerń i biel. W słoneczny, wręcz upalny poranek 17 września na placu Piłsudskiego w Warszawie, przy Grobie Nieznanego Żołnierza, odbył się I Zlot Organizacji Proobronnych. Wzięli w nim udział uczniowie klas mundurowych oraz przedstawiciele kilku związków strzeleckich oraz Ligi Akademickiej.
– To historyczny moment dla federacji, a wierzę, że i dla Polski. Pod patronatem Światowego Związku Żołnierzy AK rozpoczynamy marsz. Będziemy kształtować patriotyczne postawy młodzieży, szerzyć edukację obronną oraz uczestniczyć w przygotowaniu do obrony ojcowizny – przemawiał tubalnym głosem Bogusław Pacek, generał dywizji w stanie spoczynku, pełnomocnik ministra obrony ds. społecznych inicjatyw proobronnych. Oprócz ministra obrony Tomasza Siemoniaka (PO) głos zabrała córka generała Andersa, Anna Maria Anders (PiS). Przemawiał również szef Światowego Związku Żołnierzy AK, prof. Leszek Żukowski, który przedstawił śmiałą wizję. – Marzą mi się obozy letnie obowiązkowe dla młodzieży od 16. roku życia. W ich programie powinno być praktyczne posługiwanie się bronią ze strzelaniem włącznie. To powinno organizować Ministerstwo Obrony Narodowej we współpracy z MSW i MEN – perorował. Później płynnie przeszedł m.in. do poprawy krajowego systemu przeciwpowodziowego.
Od szkolnego apelu uroczystość różniło to, że przemówienia były dłuższe. Mimo to młodzi ludzie karnie stali i słuchali. Być może to kwestia mundurów, być może tego, kto się tego dnia na placu Piłsudskiego pojawił, ale maruderów próbujących ukryć się gdzieś z tyłu i zapalić papierosa praktycznie nie było. Impreza robiła też wrażenie na turystach – ci, choć nie rozumieli zupełnie, o co chodzi, to chętnie robili sobie pamiątkowe zdjęcia. – Dlaczego przyjechałam? Chcę uczcić pamięć i złożyć hołd tym, którzy polegli za ojczyznę – opowiada Kasia, która chodzi do klasy mundurowej w liceum na Mazowszu (obecnie takich klas w Polsce jest ponad 1,3 tys.). Na pytanie, czym jej klasa różni się od zwykłej, mówi, że ona, jej koleżanki i koledzy są „bardziej odpowiedzialni” i że „starają się dawać dobry przykład i godnie reprezentować mundur”.
Przyjazdu do stolicy nie żałuje także 19-letni Adrian, który pochodzi z Jarosławia w Podkarpackiem. By dotrzeć na rano do Warszawy, wraz z kolegami ze Związku Strzeleckiego „Strzelec” OSW (organizacja społeczno-wychowawcza) spędził noc w autobusie. – Jasne, że było warto, to ważne wydarzenie – opowiada chłopak, który jest w ostatniej klasie technikum. Plany na przyszłość? – Pewnie pójdę do wojska – mówi.
Po apelu dobre pół godziny trwało odmaszerowywanie poszczególnych grup (przybyli z najróżniejszych miejsc, m.in. Konina, Kalisza, Poznania czy Jarocina), później duża część uczestników schroniła się przed słońcem w pobliskim Ogrodzie Saskim. Tu wszyscy byli już wyraźnie rozluźnieni. Niektóre dziewczyny, patrząc w telefony komórkowe, poprawiały makijaż, wokół śmietników z popielniczkami poustawiały się grupki palących, tu i tam ktoś sobie zrobił selfie. Młodzież jak młodzież. Tyle że wszyscy w mundurach.
Nie w miastach
W zlocie zorganizowanym przez Federację Organizacji Proobronnych udział wzięły trzy grupy ludzi. Przedstawiciele resortu obrony i wojska, m.in. wicepremier Siemoniak, dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Marek Tomaszycki czy Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Gocuł oraz różnej maści oficjele. Poza tą mniejszością, która liczyła kilkadziesiąt, może nieco ponad setkę osób, obecni byli uczniowie klas mundurowych oraz przedstawiciele różnych organizacji paramilitarnych czy proobronnych (tak o sobie mówią).
Zacznijmy od tych ostatnich. Zazwyczaj zajęcia w „strzelcach” odbywają się w weekendy. – Przynajmniej jest co robić w sobotę – tak powód wstąpienia do tego typu organizacji opisał jeden z moich rozmówców. Jest sporo musztry, ale też zajęć z pierwszej pomocy czy nauki poruszania się w terenie. Oczywiście tak, by podczas poruszania się nie zostać zauważonym przez wroga. Często zajęcia prowadzą byli lub czynni żołnierze. Czasem odbywają się one w jednostkach. – Umowa z MON ma te procedury znacznie uprościć, będziemy mogli zwracać się o współpracę przy zajęciach bezpośrednio do jednostek wojskowych – mówi Paweł Baca, szef sztabu Związku Strzeleckiego „Strzelec”. Prawdziwej broni i prochu młodzi mają szansę powąchać rzadko – bo takie zajęcia powinny się odbywać na porządnych strzelnicach, za korzystanie z których trzeba płacić. A o pieniądze, wiadomo, trudno. – Generalnie szkolenie można podzielić na część teoretyczną i praktyczną. Ta pierwsza to np. praca z mapami, druga to ćwiczenie tego na żywo w terenie – wyjaśnia Baca.
Organizacje strzeleckie według różnych szacunków zrzeszają od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy członków. Zazwyczaj młodych, często z mniejszych miast i wsi. Ta moda omija raczej miasta. Tam młodzi ludzie mają więcej możliwości spędzania wolnego czasu. Łatwiejsze i przyjemniejsze jest siedzenie w centrum handlowym niż bieganie po lesie. Nie mówiąc już o nauce kierowania ruchem w czasie imprez masowych czy poznawaniu rozlokowania lokalnych schronów. A czasami zdarzają się też działania znacznie bardziej radykalne – np. organizacje paramilitarne w czasie natężenia kryzysu ukraińskiego zaczęły na własną rękę patrolować granicę z Ukrainą, by do Polski nie przenikali „banderowcy”. Ponoć zdziwienie wśród funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy nagle zobaczyli umundurowanych ludzi, o których nie mieli żadnych informacji, było spore.
Drugą być może najliczniejszą grupą uczestników wrześniowego spotkania byli uczniowie klas mundurowych. – Od zwyczajnych uczniów różni ich dyscyplina, sami się wcielają w role żołnierzy, stawiają sobie większe wymagania – opowiada podpułkownik rezerwy Adam Bednar, który jest nauczycielem tego typu klas w liceum ogólnokształcącym w podwarszawskiej Komornicy. Na pewno różni ich też to, że mają dodatkowe przedmioty: elementy taktyki i dowodzenia, wiedzę o wojsku, podstawy prawa konfliktów zbrojnych czy podstawy strzelectwa. Uczniowie w tej szkole mogą wybrać między klasą wojskową, policyjną i służb specjalnych. Ale szanse na to, że właśnie tu uczą się przyszli pracownicy Agencji Bezpieczeństwa czy Służby Wywiadu Wojskowego, są iluzoryczne. To struktury stosunkowo małe, liczące kilkaset – maksymalnie kilka tysięcy ludzi (policja i wojsko to po ok. 100 tys. ludzi), trudno zakładać, że podczas nietypowych raczej rekrutacji będą dodatkowe punkty za ukończenie tego typu klasy. Mimo to liczba klas mundurowych w Polsce rośnie. Wydaje się, że głównym powodem takiego stanu rzeczy jest kreatywność dyrektorów, którzy w ten sposób bronią swoich placówek przed zamknięciem.
Rozbicie dzielnicowe
Trzecią grupą była tzw. trybuna honorowa: przedstawiciele ministerstw, kombatantów, licznie obecni generałowie czy też szefowie organizacji, które faktycznie wstąpiły do Federacji Organizacji Proobronnych. A tych jest tylko sześć: Stowarzyszenie FIA – Wierni w Gotowości pod Bronią (Warszawa), Stowarzyszenie Instruktorów Legii Akademickiej (Lublin), Związek Strzelecki „Strzelec” im. Józefa Piłsudskiego (Rzeszów), Związek Strzelecki „Strzelec” (Warszawa), Związek Strzelecki (Radom) oraz Związek Strzelecki „Strzelec” w Wągrowcu.
Część organizacji proobronnych jest zarządzana przez byłych lub niespełnionych wojskowych, którzy chcą budować udzielne księstwa i być panami na włościach. Swoich włościach. Na przykład w 1996 r. Związek Strzelecki „Strzelec” im. J. Piłsudskiego założyła grupa, która odeszła ze Związku Strzeleckiego „Strzelec” po usunięciu ze stanowiska szefa Konfederacji Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego – to on odpowiada w dużej mierze za wskrzeszenie tego typu organizacji po 1989 r. Do Federacji Organizacji Proobronnych miał również wstąpić Związek Strzelecki „Strzelec” Organizacja Społeczno-Wychowawcza. Na razie nie wstąpił, bo – jak przekonuje – najpierw musi dokonać zmian w statucie. Ale warto dodać, że komendant główny Marcin Waszczuk startuje do Sejmu z list Pawła Kukiza. Z kolei z tej organizacji w 2011 r. odeszła grupka działaczy i założyła ObronęTerytorialną.pl. – Chcieliśmy czegoś więcej, zdobywać granty, robić szkolenia, a dogadywanie się z zasiedziałymi działaczami to była orka na ugorze – mówi jeden z jej członków. Oczywiście można w tym miejscu zasłaniać się piękną historią, osiągnięciami marszałka Piłsudskiego, tym, że przed wojną w Strzelcu było kilkaset tysięcy ludzi. Nie zmienia to faktu, że teraz są to organizacje liczące po kilkadziesiąt, kilkaset, w kilku przypadkach po kilka tysięcy osób. Często czołowi działacze doskonale się znają, bo wcześniej działali w tym samym stowarzyszeniu, ale z różnych przyczyn woleli założyć własne. Niestety, działacze mundurowi wzięli przykład z kolegów w cywilu i tak jak oni lubują się w rozłamach. Oprócz wspomnianych kilku organizacji strzeleckich mamy jeszcze mnóstwo mniejszych okołostrzelcowych.
Choć Federację tworzą raczej te większe organizacje, to wątpliwe jest, by grupowały w sumie choćby jedną czwartą ludzi zaangażowanych w tego typu działania w skali kraju. – Mamy 8 tys. członków. Proszę dać nam czas, dopiero oficjalnie powstaliśmy, właśnie zarejestrowaliśmy stowarzyszenie. A już zgłaszają się do nas kolejni członkowie – opowiada gen. Bogusław Pacek. Ale nawet jeśli będzie ich znacznie więcej, nie zmieni to faktu, że jest to po prostu współpracujące z resortem obrony stowarzyszenie, które ma przed sobą cztery główne cele: działalność wychowawczo-patriotyczną, edukację obronną, udział w systemie zarządzania kryzysowego oraz udział w obronie terytorialnej na czas „P” i „W”. To nie jest żadna armia. A jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach. Bo o ile sama idea wydaje się szczytna, o tyle rodzi się kilka poważnych pytań. Skoro FOP w danym powiecie ma np. 200 członków, a 50 km dalej nie ma ani jednego, to znaczy, że ich przeniesie w razie potrzeby? Jeśli faktycznie przyjdzie czas wojny, co zrobić z ludźmi, którzy mają mniej niż 18 lat? Czasy się zmieniły i dziś patrzy się na to w kategoriach dzieci żołnierzy rodem z Ugandy, a nie małych powstańców rodem z okupowanej Warszawy.
Sceptyczny co do projektu zrzeszenia organizacji jest szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch, który jeszcze przed objęciem funkcji pisał tak: „Do tej pory działania władz miały głównie wymiar propagandowy. Organizacje paramilitarne mają w relacjach z Ministerstwem Obrony formalnie taki sam status jak pozostałe »organizacje pozarządowe i inni partnerzy społeczni« współpracujący z ministerstwem. MON wszystkim tym organizacjom udziela wsparcia w wysokości 8,5 mln zł” – wyjaśniał w raporcie firmowanym przez Instytut Sobieskiego, think tank zbliżony do Prawa i Sprawiedliwości. „Dla porównania ochotnicze straże pożarne otrzymują ze środków budżetowych ok. 100 mln plus idące w dziesiątki milionów złotych wsparcie ze strony samorządów. Brakuje natomiast istotnych propozycji rozwiązań systemowych, ich przeprowadzenie będzie możliwe tylko w wypadku przeprowadzenia reform w samym wojsku” – tłumaczył i dodawał, że najważniejszym problemem jest powiązanie organizacji paramilitarnych z systemem mobilizacyjnym wojska i obrony terytorialnej, a nie uda się tego dokonać bez zbudowania systemu szkolenia rezerw mobilizacyjnych na masową skalę, do czego obecne struktury państwa nie są przygotowane.
A co robię źle?
To m.in. dlatego do FOP nie weszło Stowarzyszenie ObronaNarodowa.pl Ruch na rzecz Obrony Terytorialnej, które liczy prawie tysiąc członków, zajmujące się głównie organizowaniem różnego rodzaju szkoleń dla Strzelców. – Nie weszliśmy w skład FOP, bo chcemy pokazać, że potrzebne jest działanie systemowe. Działalność tej federacji nie wnosi wiele. Poza zlotem 17 września nie było żadnych akcji. Z gen. Packiem jesteśmy w kontakcie. Ale nie zmienia to faktu, że FOP to naszym zdaniem działanie pozorne, zlecone przez ministra – mówi Stanisław Drosio, prezes stowarzyszenia. – Tak naprawdę to przykryło dyskurs z ministerstwem o poważnym podejściu do tematu. My chcemy prawdziwej obrony narodowej, stworzenia systemu złożonego z ochotników i rezerwistów, jak to ma miejsce np. w Szwecji. Obecny system nie pozwala na to, by chronić ojcowiznę – wyjaśnia.
Proponuje rozwiązanie, które jest nieco podobne do zasad, według których działają ochotnicze straże pożarne. „W procesie formowania systemu Obrony Terytorialnej, jako nowej struktury Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej, trzeba przejąć doświadczenia i rozwiązania Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, który wykorzystuje zasoby ochotniczych straży pożarnych do wzmacniania działań realizowanych głównie przez Państwową Straż Pożarną, gdzie po weryfikacji kwalifikuje się część zasobów OSP do współdziałania w ramach KSRG” – można przeczytać w opracowaniu „Krajowy system obrony narodowej”.
Pytam gen. Packa o tę koncepcję. – Ona ma wiele pozytywów, ale pracujemy nad własną. Chcemy wykorzystać część rozwiązań proponowanych przez ObronęNarodową.pl, ale jest jeszcze za wcześnie, by naszą propozycję przedstawić. Najpierw uzgodnimy ją z wojskiem – odpowiada. I wydaje się, że to także jest pewien problem. Generał Pacek jest przemiłym rozmówcą, zręcznie opowiada anegdoty, w odpowiednim momencie użyje mocnego słowa, świetnie się go słucha. Ale oprócz tego, że jest pełnomocnikiem ministra ds. proobronnych, jeszcze niedawno kierował programem NATO ds. reformy szkolnictwa na Ukrainie, jest w radzie nadzorczej Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych, pisze artykuły, książki, czasem wykłada. Czy nie ma wrażenia, że chwyta za wiele srok za ogon? – Odwrócę to pytanie. Które z tych zadań realizuję źle? Niektórzy potrafią łączyć wiele ról, a z funkcji w NATO zrezygnowałem. Zostałem wybrany na prezesa FOP przez samych strzelców, wcale o to nie zabiegałem – nie traci rezonu wojskowy.
I o ile przy sprawowaniu funkcji reprezentatywnych generał sprawdza się świetnie, to wydaje się, że organiczna praca u podstaw idzie mu nieco gorzej. A to takiego podejścia wymaga dobrze funkcjonująca obrona narodowa. Szum medialny, pewne ożywienie organizacjami paramilitarnymi opadły. Wiadomo, że mogą one być przydatne przy powodziach czy organizacji imprez masowych. Ale teraz czas zakasać rękawy i stworzyć ogólnokrajowy system obronny z prawdziwego zdarzenia. Nowy rząd, ktokolwiek go będzie tworzył, powinien to sobie mocno wziąć do serca.