Takie informacje przekazały tureckie władze. Ich ciała nie zostały jeszcze zidentyfikowane. Wcześniej tureckie służby bezpieczeństwa sugerowały, że zamachowcami mogli być terroryści z Państwa Islamskiego. Do tej pory nikt nie przyznał się do zamachu.

Według danych podanych przez tureckie władze, w zamachu zginęło 97 osób. Z kolei Partia Pracujących Kurdystanu twierdzi, że ofiar śmiertelnych jest 128. Bomby wybuchły w centrum tureckiej stolicy - w miejscu, gdzie miała rozpocząć się kurdyjska antywojenna manifestacja.

Tureckie władze zapewniają, że planowane na 1 listopada wybory parlamentarne dojdą do skutku, mimo napiętej sytuacji w kraju. Rządząca Turcją partia prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana ma nadzieję na zdobycie większości parlamentarnej. Tymczasem lider głównej, opozycyjnej partii socjaldemokratycznej Kemal Kilicdaroglu zaapelował o dymisję ministrów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych.

- Jeśli obaj ministrowie mają szacunek do swojej pracy i do obywateli, to powinni złożyć rezygnację. To jest ich polityczna odpowiedzialność. Jeśli tego nie zrobią, trauma będzie się jedynie powiększać - podkreślił szef opozycyjnej partii.

W niedzielę w stolicy kraju tysiące ludzi zgromadziły się, by oddać hołd zabitym w zamachach. W całym kraju trwa trzydniowa żałoba narodowa.
Tymczasem dowódcy kurdyjskich rebeliantów z Partii Pracujących Kurdystanu zaapelowali do bojowników o powstrzymanie się od wszelkich ataków, przynajmniej do czasu wyborów.