Media społecznościowe zakorzeniły się już w świadomości polskich prawników, jednak nadal przez większość z nich traktowane są jako rozrywka, ewentualnie nośnik internetowej wizytówki. To błąd. Prawnicy jutra wiedzą, że to nowa metoda komunikacji z klientami, sposób docierania do współpracowników i miejsce budowania swojej marki zawodowej – eksperta w praktykowanych dziedzinach prawa. Google kocha social media.
Grzegorz Furgał, autor strony www.gfpr.pl / Dziennik Gazeta Prawna
Czy jednak warto być obecnym na Twitterze? Dla niewtajemniczonych – chodzi o serwis, którego zawartość tworzą sami użytkownicy, umieszczając krótkie wiadomości tekstowe. Ich twitty, czyli ćwierknięcia, czytają ludzie, którzy ich „śledzą” (może wśród nich być minister, premier czy nawet głowa państwa). Nie ma innej platformy, która w prosty sposób pozwala dotrzeć do tak wpływowych liderów opinii, jakimi są politycy czy dziennikarze.
Ważne – trzeba swój przekaz zawrzeć w 140 znakach, co dla prawników przyzwyczajonych do sporządzania długich opinii może być nie lada wyzwaniem. Są osoby, które potrafią w ciągu jednego dnia zamieścić kilkanaście wpisów, są też takie, które głównie skupiają się na obserwowaniu innych.
Prawnicy korzystający z Twittera dzielą się na tych, którzy traktują serwis jako narzędzie do komunikacji czysto służbowej (tzn. powiadamiają o wyrokach, odsyłają do prawniczych blogów czy interesujących stron WWW), oraz tych, którzy nie stronią od publikowania prywatnych opinii np. w sprawach społecznych i komentowania bieżących wydarzeń. Ten drugi wybór pociąga za sobą konieczność zwrócenia szczególnej uwagi na to, z kim i w jaki sposób się polemizuje. Bo rzecznik dyscyplinarny czyha (powinni o tym pamiętać m.in. radcowie prawni, zwłaszcza w kontekście ostatnich zmian radcowskiego kodeksu etyki). Odradzałbym wchodzenie w spory z osobami o skrajnych poglądach, których i tak nie przekonamy do prezentowych racji, a dość łatwo możemy paść ofiarą zarzutów ad personam.
Wykluczone jest komunikowanie o sprawach klientów w sposób, który pozwala na ich identyfikację. Niby wskazówka oczywista, ale jest na Twitterze jeden bardzo znany polityk prawnik, który uwielbia to czynić.
Nowicjusze mogą się wzorować np. na profilach samorządów prawniczych. Ale i tu zalecałbym zdroworozsądkowy dystans – właśnie na takim profilu, we wpisie dotyczącym zagadnień związanych z prawem autorskim użyto zwrotu „#pornfood” (niebezpiecznie blisko granicy naruszenia norm etycznych). Warto odnaleźć złoty środek pomiędzy niezbędnym profesjonalizmem wypowiedzi a próbą dotarcia ze swoim przekazem do grupy docelowej poprzez sięgnięcie po odpowiednie słownictwo.
Jedno jest pewne – nie róbmy z profilu słupa ogłoszeniowego.