Wybór Andrzeja Dudy na prezydenta na razie nie budzi w Niemczech niepokoju. Media nad Łabą i Renem relacjonowały polską kampanię prezydencką sporadycznie. Większa część uwagi była skierowana na Grecję. Jeśli chodzi o zbliżające się w Polsce wybory parlamentarne, to w Berlinie dominuje raczej postawa wyczekiwania. I pytanie, ile pod koniec roku może się zmienić w polskiej polityce zagranicznej?
Gustav Gressel analityk w Europejskiej Radzie Stosunków Międzynarodowych w Berlinie / Dziennik Gazeta Prawna
Na razie słowa, które można usłyszeć z ust nowo wybranej głowy państwa, nie różnią się za bardzo od postulatów jego poprzedników. Każdy polski prezydent, premier czy minister spraw zagranicznych postulował umieszczenie baz NATO na polskiej ziemi. W tym sensie wypowiedzi Dudy nie są przyjmowane w Niemczech ze zdziwieniem.
Oczywiście wspomnienia z lat 2005–2007 i rządów PiS nie są najlepsze. Politycy w Berlinie zdają sobie jednak sprawę, że sytuacja międzynarodowa wygląda dzisiaj zupełnie inaczej niż przed dekadą. Po pierwsze po aneksji Krymu wielu niemieckich polityków przekonało się, że w analizach na temat Rosji to Polska miała rację. Nawet jeśli nie chcą się do tego przyznać. Po drugie Warszawa i Berlin są dzisiaj znacznie bliżej, niż były wtedy. I nie jest to tylko kwestia tego, że w Urzędzie Kanclerskim nie mógłby już zasiąść tak prorosyjski polityk jak Gerhard Schroeder, który dzisiaj raczej jest powodem do wstydu dla socjaldemokratów. To także kwestia podobnych poglądów na kwestie gospodarcze. Gdyby Polska znajdowała się w strefie euro, z pewnością w wielu sprawach zajmowałaby stanowisko podobne do Niemiec.
Warszawa mogłaby być także bardzo pomocna w kontaktach Berlina z Waszyngtonem. Polscy politycy chcieliby, żeby Amerykanie wrócili na Stary Kontynent i wypełnili pustkę w dziedzinie bezpieczeństwa. Chcieliby tego również Niemcy, którzy jednak nie za bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać. Między innymi dlatego, że stosunki na linii Merkel – Obama nie są ciepłe. Nie tylko ze względu na skandal z podsłuchiwaniem pani kanclerz przez NSA, ale też przez różnice poglądowe w kwestiach takich jak kształt systemu bankowego, polityka oszczędności czy monetarna. Gdyby Warszawie udało się wzmocnić swoje wpływy w Waszyngtonie, wiele osób w Berlinie uznałoby to za niezwykle pomocne.
Okoliczności sprzyjają więc zacieśnieniu współpracy i wiele zależy od tego, jakie działania podejmą prezydent Andrzej Duda i nowy premier. Najpewniej z Prawa i Sprawiedliwości. Innymi słowy, Niemcy nie martwią się o istotę relacji z Polską, ale o ich otoczkę. Nad Renem wiele osób jest przekonanych, że Polska cierpi na kryzys tożsamości. Z jednej strony wzrost PKB jest imponujący, ale z drugiej ludzie wyjeżdżają za chlebem. Polska jest szóstą gospodarką w Europie, ale czuje się zagrożona sytuacją na Wschodzie. Jeśli polski dyskurs miałoby zdominować to poczucie niepewności, to w polityce zagranicznej zamiast Realpolitik mogą zacząć dominować emocje.
Trudna natomiast z punktu widzenia Berlina jest kwestia przesunięcia baz NATO na wschód. Przede wszystkim Niemcy chciałyby, żeby taka operacja odbyła się z poszanowaniem umów międzynarodowych, tj. porozumienia między Sojuszem a Rosją zawartego w Paryżu w 1997 r. W Berlinie panuje przekonanie, że nawet jeśli Rosjanie notorycznie łamią podjęte na arenie międzynarodowej zobowiązania (jak te zapisane w Memorandum budapeszteńskim z 1994 r. o nienaruszalności integralności terytorialnej Ukrainy), to nie daje to nikomu prawa do postępowania w taki sam sposób.
Poza tym nie można porównywać dzisiejszej sytuacji strategicznej z tą z czasów zimnej wojny. Wówczas obrona Starego Kontynentu była skoncentrowana w zachodnich Niemczech, bo był to obszar geograficznie łatwy do obrony. Dzisiaj wygląda to inaczej. Wewnętrzna granica niemiecka to dwie trzecie granicy, jaką mają z Rosją państwa nadbałtyckie, a przecież należy pamiętać jeszcze o takich granicach zewnętrznych Sojuszu jak polsko-białoruska czy rumuńsko-mołdawska. Ta rozciągłość zmusza do elastycznej obrony. To dlatego Berlin chce mocno zaangażować Bundeswehrę w budowę sił szybkiego reagowania NATO. Dlatego nawet jeśli w Polsce powstaną bazy, to muszą być nieduże, aby stacjonujące w nich wojska można było szybko przerzucić w miejsce ataku.
Nie jest też tak, że w Berlinie nie znajduje zrozumienia podnoszony przez państwa regionu argument o tym, że utrzymywanie baz na zachód od Odry skazuje Europę Środkową na rolę bufora. Warszawa musi jednak pamiętać, że w przypadku potencjalnego konfliktu to druga strona wybierze miejsce, czas, a nawet kontekst uderzenia. My zawsze będziemy drudzy. Nie przewidzimy, czy pretekstem do wojny będzie sfabrykowane wydarzenie na granicy z Finlandią, czy na Morzu Czarnym. Rosyjscy stratedzy to ludzie obdarzeni wielką kreatywnością i nie można ich nie doceniać. Biorąc pod uwagę sytuację strategiczną, trudno przewidzieć, gdzie nastąpi rosyjskie uderzenie. W związku z tym musimy użyć tych ograniczonych środków, jakie mamy do dyspozycji, jak najbardziej efektywnie. W tej perspektywie nie można powiedzieć, że Polska jest ważniejsza niż kraje nadbałtyckie czy Rumunia.