Dr Arkadiusz Radwan, adwokat, naukowiec, aktywista społeczny / Dziennik Gazeta Prawna
ZRonaldem Reaganem wiąże się wiele anegdot. Na początku prezydentury miał powiedzieć do doradców: mamy recesję i wysokie bezrobocie – zróbcie coś z tym. Kolejna ośmiolatka pokazała, że ludzie Reagana „coś z tym zrobili” – USA weszły w okres prosperity, a do słownika polityki gospodarczej trafiło określenie Reaganomika. Co było do tego potrzebne? Ekonomiczny Nobel? Bynajmniej. Wystarczające okazały się: prawidłowe zdefiniowanie kierunków, dobra ręka do ludzi, osobowość, determinacja w dążeniu do celu i względna odporność na demoralizację władzy.
Reagan przyszedł do polityki z show-biznesu. To oczywiście za mało, by budować analogię do jednego z najgorętszych obecnie nazwisk na naszej scenie politycznej – Pawła Kukiza. Przyjrzyjmy mu się jednak bliżej.
Obywatele i elity
Kukiz trafnie diagnozuje problemy trapiące życie publiczne. Jednym z nich jest sposób wyłaniania elit politycznych. To zjawisko szersze, nieograniczające się do partyjnych wierchuszek, ale rozciągające się na zasady kształtowania tych wszystkich elit, które są przedłużeniem wpływów polityków. Dotyczy to też wymiaru sprawiedliwości czy mediów publicznych, w pewnym sensie także państwowego szkolnictwa wyższego. Każdy z nas też przyzna, że ma rację, gdy mówi, iż obywatele nie ufają politykom. Polacy nie są tu wyjątkiem. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w krajowym kalejdoskopie twarze politycznych liderów zmieniają się jakby nieco rzadziej niż w innych europejskich demokracjach. Kukiz odcina się zatem od partiokracji. To naiwność politycznego nowicjusza czy skrót myślowy będący wstępem do słusznej diagnozy?
Gdy spojrzeć na problem metodycznie, partie to nic innego, jak organizacje celowe. Wszelkie większe przedsięwzięcia wymagają struktur, procedur i hierarchii. Efektywność osiągania celów przez organizacje zależy od wielu czynników. Próbuje je rozpoznać nauka ekonomii. Nauka prawa usiłuje z kolei dostarczać ram ustawowych dla optymalizacji funkcjonowania organizacji. Dotyczy to w jednakowym stopniu organizacji biznesowych, takich jak spółki prawa handlowego, oraz organizacji społecznych i politycznych, takich jak stowarzyszenia czy partie. Trudno odrzucać koncepcję organizacji politycznej jako takiej, tak samo jak nie można brać za uniwersalną prawdę ludowego przysłowia, że „mówiły jaskółki, że niedobre są spółki”. Przeciwnie: trzeba zastanawiać się nad tym, jak korporacje biznesowe i stronnictwa polityczne powinny być zorganizowane, by realizować cele, do których zostały powołane. W przypadku partii politycznych są to: dbałość o dobro wspólne i urzeczywistnianie zasady zwierzchniej władzy narodu.
Czy w takim razie Kukiz – odżegnując się od partii – prezentuje się jako polityk niepoważny? To zależy, czy weźmiemy to za jego credo, czy jedynie za pewną erystykę. Konfucjusz mówił, że naprawę państwa należy zacząć od naprawy pojęć. Jednak Chińczyk nie żył w demokracji. Wyborcy mają może i krótką pamięć, ale za to silne przyzwyczajenia. Jeśli jakieś pojęcie jest spalone, trudno zbudować na nim kapitał społecznego zaufania, tak potrzebny do reform. Przykład: liberalizm nie jest dziś hasłem, które pociągnie za sobą większość. Ale takim hasłem może być znacząca mniej więcej to samo wolność. Trudno rehabilitować liberalizm, tłumacząc ludziom, że to, co za liberalizm mogli uważać, było zazwyczaj czymś zupełnie innym. Podobnie widzę retorykę Kukiza w odniesieniu do partii politycznych.
Od pytań o sposób zorganizowania stronnictw politycznych ucieczki nie ma. Trudno oskarżać Kukiza o zupełną ucieczkę od takich pytań. To, jak działają partie, zależy nie tylko od ustawy o partiach i od obowiązującej kultury, ale także od ordynacji wyborczej. Tutaj Kukiz ma przecież konkretną propozycję. O tym, na ile słuszną, zapewne warto rozmawiać.
Program „najprostszy z możliwych"
Dewizą Kukiza jest oddanie władzy ludziom. Upodmiotowienie polityczne obywateli realizuje się przez dostęp do informacji publicznej, aktywność organizacji pozarządowych, referenda, nade wszystko przez możliwość rozliczenia polityków przy urnach wyborczych.
Czy wyborcy rozliczają przy tym władzę z realizacji programu? Nie wiem, czy ewentualne wprowadzenie JOW-ów cokolwiek zmieni, w każdym razie dotychczas program nie wydawał się decydującym kryterium wyborczych werdyktów. Dlaczego? Na to pytanie niech odpowiedzą najpierw ci, którzy mają klarowny plan na najbliższą pięciolatkę własnego życia. Chyba że takim planem jest bycie w miarę porządnym, uczciwym człowiekiem. Warto przypomnieć tu, co Piłsudski odparł hrabiemu Skrzyńskiemu na pytanie o program powstającej partii Marszałka. Był to, przytaczając jedynie początek słynnej odpowiedzi Piłsudskiego, program „najprostszy z możliwych”.
Pisząc te słowa, doświadczam stosunkowego komfortu podchodzenia z pewną dozą nonszalancji do kwestii programowych. Bo przez większość dorosłego życia zajmuję się nauką, a zatem niczym innym jak dbałością o szczegół, spójność i rację. Można by rzec, że w moim obszarze zajmuję się szlifowaniem kwestii programowych. Trudno mi zatem postawić zarzut, że dezawuuję kwestie programowe, skoro pozycja, z której zabieram głos, nakazywałaby mi raczej gloryfikować konkret i detal. Mimo to sprawę widzę tak: jako obywatele wynajmujemy polityków. Oni niech wynajmują fachowców z różnych dziedzin. Ponieważ jedni i drudzy są wynajmowani za nasze pieniądze, niech ciężko pracują. Fachowiec ma się znać na swoim fachu. Polityk ma być uczciwy, pracowity, znać się na ludziach, potrafić wyznaczać cele i nie być oportunistą. W imię tego ostatniego powinien umieć trwać przy swoim poglądzie i od niego odstąpić.
Brzmi banalnie? Zgoda. Tylko dlaczego w praktyce tak rzadko udaje się ten banał urzeczywistnić? Może dlatego, że przez długi czas na politycznym rynku drożał partyjny program, czyli oferta wyborczych ulotek, a taniał indywidualny format, czyli etos i etyczny kompas kandydatów na włodarzy wspólnego dobra. Socjotechnikom rosły słupki, a pryncypialni szybko trafiali na margines. Może poparcie dla Kukiza to także symptom odwrócenia się tego trendu notowań.
Wśród deficytów władzy i życia publicznego zawsze występują takie, które polegają na nietrafionych diagnozach i koncepcjach, oraz takie, które polegają na zignorowaniu diagnoz i sprzeniewierzeniu się koncepcjom. W obu obszarach jest wiele do poprawy. Ale więcej w tym drugim. Uwikłania, oportunizmy, konflikty interesów, brak siły sprawczej to, pomijając ideologie skrajne, w znacznie większym stopniu hamulce prorozwojowej i społecznie spójnej polityki niż niedoskonałości założeń programowych. Programy można kupić na rynku u krajowych bądź zagranicznych ekspertów, uniwersytetów i think tanków. Tylko trzeba chcieć to zrobić, a potem je wdrożyć. Potrzebnych do tego woli, determinacji i nonkonformizmu wypływających z osobistych przymiotów lidera zbyt często po prostu brakuje. A tego kupić się nie da. Nie da się też wykupić polisy chroniącej przed staniem się „pożytecznym idiotą”. „Dobre chęci” też mają swoje ugruntowane miejsce w księdze przysłów polskich. Lider, budujący polityczny kapitał na emocjach, musi mieć podwyższoną świadomość tych ryzyk. Entuzjazm nie zreformuje kraju, może co najwyżej pomóc w wyważeniu drzwi. Kontestacja karmi się emocjami, kreacja będzie wymagała spokoju, konsekwencji i treści.
Nie znam Kukiza. Nie wiem, w jakim stopniu uosabia to, co głosi na temat moralnej odnowy polityki. Myślę jednak, że to właśnie te hasła i wiarygodność ich głosiciela w odbiorze kilkudziesięciu procent wyborców w większym stopniu decydują o społecznym poparciu dla Kukiza niż JOW-y czy inne elementy programowe. Samą zaś programową aprogramowość Kukiza odczytuję również w kategoriach jego zdystansowania się od coraz bardziej pustego pojęcia, jakim staje się „program wyborczy”.