Kreml nie zgadza się na utworzenie specjalnego trybunału, który miałby wyjaśnić okoliczności katastrofy malezyjskiego samolotu
"Malaysia jeden siedem” – tak brzmiały ostatnie zarejestrowane przez wieżę kontroli lotów słowa z boeinga 777, który dokładnie rok temu został zestrzelony nad zrewoltowanym Zagłębiem Donieckim. Był 17 lipca 2014 r., godzina 16.19 czasu miejscowego. „Uprzedzaliśmy przecież, żeby nie latać po naszym niebie. Ptaszek upadł za hałdą, zamieszkanych obszarów nie zaczepił, cywile nie ucierpieli” – napisał pół godziny później serwis separatystów w sieci WKontaktie, wówczas jeszcze sądzący, że „ptaszkiem” był ukraiński wojskowy antonow.
To ukraińscy faszyści
Lotem MH17 z Amsterdamu do Kuala Lumpur leciało 298 osób. O przyczynach tragedii, dzięki pracy ekspertów od katastrof lotniczych, ale także dziennikarzy śledczych z Holandii, Niemiec i Rosji, wiemy już bardzo dużo. Teorie obciążające Ukraińców lub – szerzej – Zachód, pojawiające się w rosyjskich mediach i blogosferze od pierwszych chwil po katastrofie, zostały obalone. W październiku międzynarodowa grupa badawcza ma opublikować ostateczny raport ze śledztwa (choć jego podstawowe tezy już znamy).
Co charakterystyczne, to właśnie Rosja odrzuciła postulat Malezji, by pod auspicjami ONZ powołać specjalny trybunał do spraw ukarania sprawców tragedii. Moskwie na pewno uda się zablokować powołanie takiego trybunału – dysponuje przecież prawem weta. Już dziś wiadomo za to, że nie udało jej się narzucić własnej narracji na temat przyczyn katastrofy. Także dlatego, że od początku była ona raczej reaktywna – kolejne warianty oskarżeń pod adresem Kijowa pojawiały się w efekcie nowych dowodów ujawnianych na Zachodzie.
Jako pierwsza pojawiła się wersja o zestrzeleniu boeinga przez ukraińskie myśliwce. Trzy i pół godziny po tragedii podlegająca bezpośrednio Kremlowi agencja prasowa Rossija Siegodnia, powołując się na służby prasowe Ługańskiej Republiki Ludowej, napisała, że naoczni świadkowie widzieli, jak po ataku myśliwca samolot rozpadł się w powietrzu na dwie części i runął z 11 km na ziemię. Co ciekawe, po kilku miesiącach lider DRL Ołeksandr Zacharczenko oświadczył, że widział to na własne oczy. Rosyjscy śledczy odnaleźli później świadka Jewhena Ahapowa, który zeznał, że jako mechanik ukraińskich sił powietrznych rozmawiał z kpt. Władysławem Wołoszynem, który miał mu się przyznać do zestrzelenia boeinga.
Wersję Rossii Siegodnia wkrótce potem potwierdziła telewizja RT (dawniej Russia Today), powołując się na twitterowe konto @spainbuca hiszpańskiego kontrolera lotów imieniem Carlos, który miał pracować na wieży w podkijowskim Boryspolu. „B777 był eskortowany przez dwa ukraińskie myśliwce na dwie minuty przed zestrzeleniem” – napisał Carlos. Konto pojawiło się w serwisie w sierpniu 2010 r., przez pierwsze cztery lata nie było aktywne, obecnie już nie istnieje. Hiszpan skarżył się na nim początkowo, że za swój sprzeciw wobec „kijowskiej junty” ma nieprzyjemności w pracy.
Ukraińcy tłumaczyli, że żaden Hiszpan na Boryspolu nie pracuje, bo i nie może pracować, skoro według miejscowych przepisów tego typu pracę mogą wykonywać wyłącznie obywatele Ukrainy (jeśli nie brać pod uwagę wersji o Hiszpanie naturalizowanym nad Dnieprem). Najważniejsze, że spełnił swoją rolę, upewniając odbiorców, że winnymi katastrofy są „ukraińscy faszyści”. W międzyczasie zniknęła notka z WKontaktie o „ptaszku”, a także – z niektórych rosyjskich mediów – informacja z początku lipca o tym, jak „pospolite ruszenie z Doniecka” zdobyło na ukraińskiej armii zestaw Buk.
Wyczyszczenie archiwów odbyło się nieco na wyrost. Na początku lipca obie strony – Ukraińcy i separatyści – mówiły, że zestaw przejęty po zajęciu jednostki A-1402 w Doniecku nie był sprawny. Ze śledztwa dziennikarzy śledczych z holendersko-niemieckiego zespołu Correct!v wynika, że Buk, z którego zestrzelono boeinga, pochodził z 53. brygady rakietowej obrony powietrznej w rosyjskim Kursku. Zgodnie z rosyjską doktryną wojenną zestawy tego typu zawsze towarzyszą ruchom kolumn pancernych.
Równolegle w rosyjskiej blogosferze zaczęto rozbudowywać wersję z ukraińskimi myśliwcami. W jej myśl w spisku uczestniczyli również Polacy, którzy najpierw skorygowali trasę boeinga, by umożliwić wieży w Dniepropetrowsku (w domyśle – kontrolowanej przez ukraińskiego oligarchę, antybohatera rosyjskiej propagandy Ihora Kołomojskiego) naprowadzenie maszyny wprost pod lufy ukraińskiego wojska. Wedle tej plotki samoloty inne niż feralny MH17 od dawna nie latały już nad terenem działań wojennych.
To nieprawda. Zgodnie z danymi serwisu FlightRadar24, ujawnionymi przez Correct!v, nad Zagłębiem Donieckim przelatywały setki samolotów tygodniowo (choć niektóre linie, jak Air France czy British Airways, już wcześniej wybrały inne trasy). Gdy Rosjanie strzelali do boeinga Malaysia Airlines, 25 km dalej przelatywał właśnie samolot Air India z Delhi do Birmingham. Dziesięć minut wcześniej niemal dokładnie nad miejscem dramatu przeleciał rosyjski Dobrolot z Symferopola do Moskwy. Jeszcze pół godziny po katastrofie nad Hrabowem pojawiła się maszyna indyjskich linii Jet Airways z Delhi do Londynu.
Ukraina zamknęła bowiem przestrzeń powietrzną jedynie do pułapu FL320, czyli poziomu 32 tys. stóp (9750 m) nad ziemią. MH17 leciał o tysiąc stóp (300 m) wyżej – ta wysokość miała wykraczać ponad pułap wojujących stron. Ukraina nie miała potrzeby korzystania z broni przeciwlotniczej, bo separatyści nie dysponują własnym lotnictwem. Groźbę przejęcia takich zestawów przez DRL/ŁRL zlekceważono. Co charakterystyczne, tydzień później nad Donbasem znów latały rosyjskie samoloty pasażerskie (obecnie ponownie tędy nie latają). Zachodnie linie wybrały inne, dłuższe trasy.
Mnóstwo kłamstw
Co do tego, że do boeinga strzelano z buka, a nie z pokładu myśliwca, nie ma już dziś wątpliwości. Wskazują na to badania szczątków samolotu, ale także ekspertyza rosyjskiego producenta rakiet Ałmaz-Antiej. Rakiety w systemie Buk nadlatują nad cel, po czym rozrywają się w pewnej odległości od niego, przeszywając go setkami odłamków. Nie jest natomiast do końca jasne, skąd oddano feralny strzał.
Rosyjskie ministerstwo obrony twierdziło, że z okolic wioski Zaroszczenśke, w której 17 lipca miały stacjonować ukraińskie wojska, i pokazywało nawet zdjęcia satelitarne mające dowodzić, że stał tam zestaw Buk. Correct!v pisze, że strzelano ze Śnieżnego, w którym stali rosyjscy żołnierze z Kurska. Nagrania rozmów deerelowskich watażków, ujawnione tuż po zamachu przez ukraińską bezpiekę, sugerowały, że strzał oddali Kozacy stacjonujący pod Czornuchynem.
Tej ostatniej wersji nikt jednak nie zweryfikował. Z kolei wersji ministerstwa obrony Rosji nie potwierdzają mieszkańcy Zaroszczenśkego, którzy – przepytani niezależnie przez dziennikarzy Correct!v i „Nowej Gaziety” – nie pamiętają buków w swojej okolicy. Fotografie prezentowane przez resort obrony okazały się fałszywe, zresztą nawet gdyby były prawdziwe, Zaroszczenśke znajdowało się wówczas kilka kilometrów wgłąb obszarów kontrolowanych przez DRL. Co więcej, o tym, że buk był w Śnieżnem, mówił Reutersowi dowódca separatystycznego batalionu Wostok Ołeksandr Chodakowski.
Także zespół Correct!v, po analizie materiału fotograficznego dostępnego w internecie, doszedł do wniosku, że buk stacjonował w Śnieżnem, co potwierdzają mieszkańcy miasteczka. Według „Nowej Gaziety” ciężarówka z wyrzutnią (ale już nie cały zestaw – brakowało stacji radiolokacyjnej i punktu dowodzenia) przyjechała tu w nocy z 15 na 16 lipca, a operacją jej transportu dowodził ówczesny wiceminister obrony ŁRL, były milicjant Ołeh Buhrow. Rosjanie pozbyli się już cennego świadka – przebywa w areszcie domowym w Petersburgu i jest podejrzewany o oszustwo.
Inżynierowie z Ałmaz-Antieja doszli do wniosku, że boeinga zestrzelono rakietą 9M38M1, przeznaczoną dla zestawu Buk-M1, czyli najstarszego typu. Rosja, w przeciwieństwie do Ukrainy, nie korzysta ze starych buków, co dało asumpt do oskarżenia Kijowa. Jak jednak pisze „Nowaja Gazieta”, 9M38M1 jest kompatybilna z nowszym zestawem Buk-M1-2, który wciąż znajduje się na wyposażeniu rosyjskich sił zbrojnych. Korespondentom opozycyjnego tygodnika udało się wykazać, że po katastrofie operacją wycofania zestawu do Rosji dowodził człowiek o pseudonimie Bibliotiekar, reprezentujący DRL. Nic więcej o nim nie wiadomo.
Rosyjskim dziennikarzom udało się też ustalić pseudonim człowieka, który był przy Buku w momencie oddania strzału do boeinga. To niejaki „Giurza”, którego separatyści nazywają oficerem rosyjskich specsłużb (tej informacji nie udało się zweryfikować), dawny żołnierz francuskiej Legii Cudzoziemskiej oraz szef ochrony Denysa Puszylina, który przez kilka ubiegłorocznych miesięcy pełnił funkcję przywódcy DRL. – Samolot zestrzelono przez pomyłkę, nie jesteśmy Państwem Islamskim, żeby celowo strzelać do samolotów pasażerskich. Ale potem rozpoczęła się operacja przykrycia, Rosja produkowała mnóstwo zadziwiających kłamstw o jakichś myśliwcach i ukraińskich bukach – mówi portalowi Snob.ru rosyjski analityk wojskowości Pawieł Fielgiengauer.
Ukraińcy o Buku wiedzieli. Już 14 lipca, po strąceniu przez separatystów wojskowego antonowa, zaczęli otwarcie mówić o konieczności zamknięcia nieba nad Zagłębiem Donieckim w całości, a nie tylko do pewnej wysokości przelotowej. Nie zrobiono tego. Dowódcy nie mogli podjąć takiej decyzji, ponieważ z formalnego punktu widzenia na Ukrainie nie obowiązuje stan wojenny, a jedynie trwa operacja antyterrorystyczna. Decyzja należała więc do cywilnego Ukraeroruchu. Instytucja – według „Nowej Gaziety” – była jednak pogrążona w wewnętrznym chaosie organizacyjnym po kilku zmianach dyrektorów. W grę wchodziły też pieniądze za tranzyt nad terytorium państwa, których nikt nie chciał stracić – zwłaszcza że część z nich zostawała w kieszeniach pracowników.
Wersja „Nowej Gaziety”, według której do buka strzelali separatyści, którzy ze względu na brak stacji radiolokacyjnej pomylili boeinga z ukraińskim antonowem, kłóci się z wersją Correct!v (skróconą wersję śledztwa holendersko-niemieckiego zespołu opublikowaliśmy w Magazynie DGP z 16 stycznia), zdaniem którego winę ponoszą bezpośrednio rosyjscy żołnierze z brygady z Kurska. Na korzyść wersji „Nowej Gaziety” wydaje się świadczyć argument, że 53. brygada powinna była wziąć ze sobą cały zestaw Buk, włącznie ze stacją radiolokacyjną. Na korzyść Correct!v – świadkowie ze Śnieżnego.
Tę tajemnicę mogłoby odkryć śledztwo przeprowadzone przez międzynarodowy trybunał ds. katastrofy. Rada Bezpieczeństwa ONZ jednak takiego trybunału nie powoła ze względu na weto Rosji. Zastępca przedstawiciela Rosji przy ONZ Piotr Iljiczew nazwał tę propozycję kontrproduktywną. Malezja już w zeszłym roku zapowiadała, że poszuka innych możliwości, jakie daje jej prawo międzynarodowe. Na razie nie znalazła.