Ponad 140 poprawek wstrzymało prace nad ustawą o leczeniu niepłodności. Posłowie Platformy oskarżają opozycję o celowe opóźnianie projektu.
Dziennik Gazeta Prawna
Zmiana tytułu ustawy, pozbawienie praw do wykonywania zawodu dla lekarzy tworzących zarodki – to niektóre z 80 poprawek zgłoszonych przez PiS. Kolejnych 60 zgłosił poseł Jarosław Gowin.
W przypadku lex in vitro czas ma ogromne znaczenie. Jeżeli do 6 sierpnia, czyli do końca kadencji, nie podpisze jej prezydent Bronisław Komorowski, prawo najpewniej przepadnie.
Jakieś regulacje i tak muszą powstać – takie jest zalecenie Komisji Europejskiej. Za ich brak grozi nam liczona w milionach euro kara finansowa.
Pierwsza z poprawek zgłoszonych przez Zdzisława Hoca dotyczyła nazwy ustawy „o leczeniu niepłodności”. Jak argumentował, in vitro nie należy do takich metod. Poprawka nie została przyjęta. Wśród propozycji znalazła się również kara grzywny oraz zakaz wykonywania zawodu nie krócej niż na pięć lat dla lekarza, który stworzyłby zarodek poza organizmem kobiety.
Poseł Gowin proponował mniej radykalne zmiany. Zgadza się na in vitro, ale chciałby ograniczyć liczbę tworzonych zarodków do dwóch (w rządowym projekcie jest ich sześć).
Komisja zdrowia cofnęła projekt do prac w podkomisji. Poseł Hoc, autor poprawek, zapowiada, że nawet jeżeli na etapie prac w komisji ich propozycje nie zostaną przyjęte, zostaną one przedstawione podczas drugiego czytania w Sejmie. Pytany, czy w ten sposób gra na zwłokę, zaprzecza. Jego zdaniem to raczej taktyka posłów PO.
Teoretycznie do 9 czerwca ma być gotowe sprawozdanie z prac komisji nad projektem. Później czeka go czytanie i głosowanie w Sejmie, prace w Senacie i podpis prezydenta.
Rządowy projekt daje możliwość korzystania z in vitro zarówno małżeństwom, jak i parom żyjącym bez ślubu. Kwalifikowane są pary, które udowodnią, że minimum przez rok podejmowane były inne metody leczenia. Wprowadza również zakaz handlu i niszczenia zarodków. I stworzenie akredytowanych przez resort zdrowia centrów leczenia niepłodności.
Jak podawało radio RMF FM, 11 czerwca w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej zapadnie wyrok w sprawie in vitro w Polsce. Informację tę potwierdził rzecznik TSUE Ireneusz Kolowca. Ponad rok temu Komisja Europejska pozwała polskie władze za brak wdrożenia do naszego prawa unijnej dyrektywy o bezpiecznym przechowywaniu komórek rozrodczych, tkanek płodu i embrionów używanych przy zapłodnieniu in vitro. Polska powinna była wdrożyć te przepisy w 2008 r., jeszcze w czasie rządów Donalda Tuska.
Choć ustawy jeszcze nie ma, działa już rządowy projekt leczenia niepłodności, w ramach którego ministerstwo finansuje 15 tys. parom zabiegi in vitro. Program kończy się w połowie 2016 r.
Co ciekawe, program wzbudził kontrowersje wśród zwolenników tej metody. W zeszłym tygodniu Stowarzyszenie Nasz Bocian skierowało do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego skargę na rażącą bezczynność Ministerstwa Zdrowia. Chodzi o brak informacji, jaką skuteczność mają kliniki biorące udział w tym programie. Czyli ile dzieci rodzi się w danym ośrodku w przeliczeniu na liczbę wykonanych tam zabiegów. Ministerstwo informowało, że skuteczność waha się od 10 proc. do 40 proc. Jednak nie chciało podać, jak to wygląda w poszczególnych ośrodkach. W efekcie, jak pisze Nasz Bocian, o wyborze kliniki „decyduje przypadek, poczta pantoflowa, osobiste preferencje”.
Wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki w rozmowie z DGP tłumaczy, że zależy mu na transparentności programu. Jednak na razie opublikowanie danych w tej formie mogłoby wywołać zamieszanie. Dane raportowane są nadal z błędami.