„Party Girl” – obraz, który właśnie wchodzi do kin – to film nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes w zeszłym roku. W konkursie Un Certain Regard ten nietypowy debiut fabularny zdobył aż dwie nagrody. Jego twórcy, Samuel Theis i Claire Burger, szczerze opowiadają o kulisach powstawania osobistego kina autorskiego
Samuelu, „Party Girl” to historia twej rodziny, a konkretnie twojej matki. W filmie grają aktorzy, naturszczycy i twoi najbliżsi: rodzina, krewni. Dlaczego zdecydowałeś się na kino fabularne, a nie dokumentalne? Może po prostu należało włączyć kamerę i rejestrować życie tuż obok.
Samuel Theis: Nie chciałem realizować kolejnej rodzinnej kroniki. W domu mamy dużo home videos, wystarczy dokumentacji rodzinnych dziejów i losów. Fikcja pozwoliła mi na uwypuklenie wszystkich elementów, które w fabułach są świetne, a nie ma na nie miejsca w kinie dokumentalnym: dziwaczności, powieściowości, romantyczności, a nawet sentymentalizmu. Gdybym zrobił film dokumentalny zawierający te wszystkie składniki, ludzie mogliby pomyśleć, że traktuję swój zawód jak terapię.
A nie traktujesz?
Samuel: Nie. Pragnąłem opowiedzieć o wielkiej, niepokornej, nietypowej i niejednoznacznej osobowości mojej matki.
Cóż mogę powiedzieć, osobowość Angélique jest większa niż kino.
Samuel: Cieszę się, że to widać. Z drugiej strony nie zdołałbym stłamsić mojej matki. Nie ten typ, co najwyżej mógłbym bać się o siebie.
Dużo zaczerpnąłeś z jej życia?
Samuel: Od początku wiedziałem, że prawdziwe wydarzenia będą jedynie punktem wyjścia dla scenariusza i całej opowieści. Moja matka nie musiała grać kogoś, kim nie jest – była sobą. Oczywiście musiała zagrać pewne reakcje i emocje, ale w dużej mierze w zgodzie ze sobą. Gdy czuła fałsz swoich czynów i stanów, mówiła nam o tym. W filmie ukazałem też zdarzenia, które miały miejsce w życiu, ale nie zawsze ich filmowy finał był taki jak w rzeczywistości. Prócz tego większość zmyśliłem. Trudno mi powiedzieć procentowo, jak się rozkłada fikcja i prawda w „Party Girl”. Myślę, że całe życie nosiłem w sobie ten film, więc nawet fikcja poparta jest u mnie prawdą.
Otoczyłeś się kobietami: do współpracy zaprosiłeś Claire Burger i Marie Amachoukeli-Barsacq, które wyreżyserowały z tobą film, pisaliście też razem scenariusz.
Samuel: Co mogę powiedzieć, lubię kobiety.
Z wzajemnością?
Claire Burger: Chyba czas, żeby jedna z nich przemówiła. Tak, sympatia jest wzajemna.
Jak wyglądała wasza współpraca?
Claire: Bardzo naturalnie. Myślę, że Samuelowi zależało na tym, by nie stracić dystansu. By był ktoś z boku i w momentach kryzysowych mówił mu o tym, co posłuży historii, a co będzie zbyt intymne, osobiste albo też... Nie wiem, jak to powiedzieć... Po prostu bardzo uważaliśmy, by nikogo nie starać się obronić, usprawiedliwić, pokazać w łagodniejszych tonach. Nikogo nie oceniamy, nie mówimy, co jest dobre, co złe. Ludzie popełniają różne czyny, nie zawsze są to zachowania, z których mogą być dumni. I co z tego? To właśnie czyni nas ludźmi.
Łatwo było okiełznać sposób bycia bohaterki – jej wyobraźnię, fantazję, dominujący charakter?
Claire: Staraliśmy się ukazać wszystkich bohaterów takich, jakimi są – mimo że często chodziło o najbliższych Samuela – nikogo intencjonalnie nie pokazywaliśmy lepszym, niż jest w rzeczywistości. Pilnowaliśmy tego, by nie stać się zakładnikiem nie swojej sprawy. W filmie portretujemy życie pewnej niekonwencjonalnej dojrzałej kobiety, która również pragnęła, by traktować ją w sposób uczciwy. Jak partnera, a nie niedołężną staruszkę. Matka Samuela wciąż jest bardzo wolną osobą. I tak chciała wypaść na ekranie, nawet za cenę tego, że nie zjedna sobie publiczności. Nie chcieliśmy jej temperować, bo to by oznaczało naruszenie jej tożsamości i prawa do niezależności. Angélique wciąż chce stanowić sama o sobie ze wszystkimi konsekwencjami podejmowanych, często niepopularnych, decyzji.
Były jakieś granice tego, o czym nie mówicie, nie pokazujcie?
Samuel: Paradoksalnie fikcja działała na korzyść prawdy. To znaczy, często używaliśmy fikcyjnego wątku, zdarzenia, motywu, by powiedzieć jakąś prawdę o człowieku, jego charakterze, poglądach, czynach... To dobrze, kiedy grająca w filmie osoba może schować się za postacią. Dzięki temu może poczuć się bezpieczna i na więcej sobie pozwolić. Jeśli to odpowiada na twoje pytanie, to tak, była granica.
Samuel, twoja matka widziała film?
Samuel: Widziała. Jest zadowolona, ale była dość wzruszona. Wzruszenie w jej przypadku objawiło się chwilową erupcją czułości wobec mnie. Na pewno była zaskoczona splendorem i kalibrem festiwalu w Cannes, podczas którego film miał premierę. Było dużo ludzi na widowni, to też zrobiło na niej wrażenie. Oficjalny bankiet ją znudził – eleganckie kolacje, etykieta, chodzone koktajle nie robią na niej wrażenia. Chodziła na całonocne balety, przetańczyła kilka nocy z rzędu.
Claire: Nikt nie miał do niej pretensji. Wszyscy chcielibyśmy być tacy jak Angélique, kiedy osiągniemy jej wiek, podejrzewam jednak, że nie będziemy mieli odwagi.
Co jest odważnego w jej postawie?
Samuel: Moja matka być może nie była przykładem ideału rodzica. Często nie było jej w domu, ale nigdy nam niczego nie zabrakło, nie czuliśmy zagrożenia. Mam dużo przyrodniego rodzeństwa, otaczała nas zawsze miłość, szczerość, jesteśmy ze sobą bardzo związani, możemy na sobie polegać. Tworzymy dość dziwny klan, nie czuję się ofiarą nieodpowiedzialnego trybu życia mojej matki. Jest kolorowym ptakiem, urodziła się w miejscu, które nie dało jej możliwości spełnienia się na scenie czy w kabarecie. Może gdyby żyła gdzie indziej, osiągnęłaby sukces w jakimś zawodzie związanym ze sztuką. Szukała ujścia dla swoich emocji i potrzeb, znajdowała je na tyle, na ile było jej to dane. Zawsze podziwiałem ją, że nigdy nie zrezygnowała z siebie, by coś komuś wynagrodzić lub ofiarować. Nie chciała nigdy wpisać się w schemat lub sprostać oczekiwaniom któregoś z mężczyzn swojego życia. Żyła w zgodzie ze sobą nawet wbrew innym. Taka postawa bardzo mi do dziś imponuje, szczególnie u kobiety. Jestem tym, kim jestem właśnie dzięki niej.