Rozłam wśród terrorystów z Dagestanu i Czeczenii będzie się pogłębiał.
Po tygodniu od śmierci lidera radykalnego podziemia na rosyjskim Kaukazie Aliaschaba Kiebiekowa jego następca wciąż nie został ogłoszony. Pozbawiony charyzmy Kiebiekow był pierwszym nieczeczeńskim przywódcą ruchu dżihadystów, którego korzenie wywodzą się ze świeckiego nacjonalizmu czeczeńskiego lat 90. Jego zabicie przez rosyjskie służby ułatwi infiltrację Kaukazu przez przedstawicieli Państwa Islamskiego.
Dla Moskwy nie jest to dobra wiadomość. Państwo Islamskie to organizacja bardziej brutalna, chętniej sięgająca po ślepy, wymierzony w cywili terror, a przy okazji mająca dostęp do większych pieniędzy niż Emirat Kaukaski. Za rządów Kiebiekowa, które rozpoczęły się w marcu 2014 r. po śmierci poprzedniego samozwańczego emira Dokki Umarowa, trzech przywódców polowych wypowiedziało mu posłuszeństwo, składając baję (przysięgę wierności) przywódcy Państwa Islamskiego Abu Bakrowi al-Baghdadiemu.
Wśród rozłamowców znalazł się Rustam Asieldierow, znacząca postać Emiratu Kaukaskiego, od dwóch lat będący dowódcą frontu dagestańskiego dżihadystów. Dwóch pozostałych watażków również działa na terenie Dagestanu. To nie przypadek z dwóch powodów. Po pierwsze, odkąd rządzący twardą ręką prokremlowski przywódca Czeczenii Ramzan Kadyrow opanował sytuację w swojej republice, to właśnie sąsiedni Dagestan stał się centrum dżihadu na Kaukazie Płn. Po drugie zaś, dagestańscy komendanci od dawna postulowali brutalizację walki.
Postulowali ją przy tym w kontrze do 43-letniego Kiebiekowa, który – choć sam był Awarem z Dagestanu – skłaniał się raczej ku promowanym przez czeczeńskie skrzydło Emiratu Kaukaskiego punktowym atakom wymierzonym w przedstawicieli struktur siłowych. Obok braku pieniędzy i ludzi to właśnie swoiste umiarkowanie Kiebiekowa sprawiło, że podczas jego rządów nie dokonano żadnego poważnego zamachu terrorystycznego na wzór tego na moskiewskie metro w 2010 r. czy lotnisko Domodiedowo rok później. Jedyną spektakularną akcją był rajd po centrum Groznego w grudniu 2014 r., podczas którego zginęło 14 policjantów i dwóch cywili.
Specjalizujący się w problematyce kaukaskiej publicysta rosyjskiego „Forbesa” Orchan Dżemal sądzi, że formalnym następcą Kiebiekowa zostanie dotychczasowy samozwańczy kazi (szariacki sędzia) Dagestanu Magomied Sulejmanow, przeciwnik połączenia z Państwem Islamskim. Rozłam na starą gwardię i bardziej brutalnych, młodszych zwolenników bai wobec al-Baghdadiego będzie się więc pogłębiał. W perspektywie więcej do ugrania ma jednak Państwo Islamskie. Na młodych północnokaukaskich radykałów skuteczne utworzenie struktur państwowych na pograniczu Iraku i Syrii działa bardziej pociągająco niż ukrywające się stare pokolenie kaukaskich terrorystów, którzy lata świetności mają dawno za sobą.
Zwłaszcza, jeśli na Kaukaz zaczną wracać weterani wojny domowej w Syrii i irackiej kampanii Państwa Islamskiego. Szef rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa Aleksandr Bastrykin mówił w lutym, że na Bliskim Wschodzie walczy 1,7 tys. obywateli Rosji. W przyszłości część z nich będzie naturalnym odwodem dżihadyzmu we własnych ojczyznach. Zaprawionym w bojach, zbrutalizowanym do granic, a częściowo także doświadczonym w zarządzaniu siatką terrorystyczną. W bezpośrednim otoczeniu al-Baghdadiego jest bowiem sporo przybyszy z Kaukazu.
Najbardziej znanym z nich jest Tarchan Batiraszwili, pół-Gruzin, pół-Czeczen, obecnie używający arabskiego pseudonimu Abu Umar asz-Sziszani (Abu Umar Czeczeński). Batiraszwili jest człowiekiem numer jeden syryjskiego frontu Państwa Islamskiego. – Gdyby nie jego wpływy, młodzi z Kaukazu nie jechaliby na wojnę – wskazuje dla „Echa Kawkaza” Umar Idigow z Fundacji Integracji Narodów Kaukaskich. Jeśli frakcyjną rywalizację wygrają zwolennicy Państwa Islamskiego, należy się spodziewać wzrostu liczby zamachów w Rosji, nie tylko ze względu na większy radykalizm samozwańczego kalifatu, ale i jego możliwości organizacyjne i finansowe.
– Emiratowi Kaukaskiemu po zabiciu Kiebiekowa będzie się coraz trudniej przeciwstawiać Państwu Islamskiemu – mówi w rozmowie z „Kawkazskim Uzłem” Achmiet Jarłykanow z Centrum Badań Etnopolitycznych. – Porównajmy Państwo Islamskie, kontrolujące pewien obszar, posiadające budżet z dochodów z handlu ropą, z Emiratem Kaukaskim, który nie kontroluje żadnego terytorium, przez co jego ludzie są zmuszeni kryć się w podziemiu i biegać po lasach – dodawał. Al-Baghdadi jest zaś wyraźnie zainteresowany rozszerzeniem wpływów. Byłoby to zgodne z dotychczasową praktyką; baję na wierność samozwańczemu kalifatowi złożyli już liderzy dżihadystów z Libii czy Nigerii.