Piotr Gajdziński, „Gierek. Człowiek z węgla”, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2014 / Dziennik Gazeta Prawna
„Gierka. Człowieka z węgla” przeczytałem nie tylko z ciekawości. Chciałem sprawdzić, czy 25 lat po przełomie da się już w Polsce pisać o dekadzie lat 70. bez z góry założonej tezy. I jestem zbudowany.
Analiza epoki Sztygara (tak na Gierka mówił Jarosław Iwaszkiewicz) to ambitne zadanie. Bo autor musi się zmierzyć z kilkoma wzajemnie sprzecznymi narracjami. Z jednej strony jest więc opowieść oficjalna: Gierek zadłużył Polskę i wywołał zapaść lat 80. To przez niego kraj leżał więc w roku 1989 „w gruzach” – by użyć wykładni autorstwa prezydenta Komorowskiego. Z tą narracją ostro konkuruje opowieść o złotych latach 70. – prawdopodobnie najdostatniejszej dekadzie PRL – powtarzana pokątnie i z nostalgią zwłaszcza przez przegranych polskiej transformacji. Te dwie legendy wyznaczają ramy, w których każdy polski biograf Gierka musi się zmieścić. Bo przed nimi nie ucieknie i choćby nie wiem, jak próbował, zawsze będzie bliższy jednej z nich.
I tak jest również w książce Piotra Gajdzińskiego. Nie ulega wątpliwości, że autorowi bliżej jest do opowieści o Gierku utracjuszu. Trzeba jednak przyznać, że Gajdziński dowodzi swojej tezy w sposób interesujący. Najsłabiej jest wtedy, gdy idzie na łatwiznę i zwala całą winę za gierkowskie porażki na – co do zasady – niewydolny realny socjalizm, „księżycową ekonomię” i brak rynkowych mechanizmów. Zdecydowanie ciekawiej wypada próba odpowiedzi na pytanie, czy Gierek miał w ogóle jakiś pomysł na gospodarkę. Bo zdaniem Gajdzińskiego takiego pomysłu w tej ekipie nie było. Było za to dużo udanych zabiegów wizerunkowych (dziś nazwalibyśmy to politycznym PR) i umiejętność roztaczania wokół siebie aury. Demontaż mitu o Gierku wielkim technokracie wychodzi Gajdzińskiemu bardzo przekonująco. I w tym miejscu czytelnik może mieć wrażenie, że dowiedział się czegoś więcej. Zobaczył Gierka takim, jakim był naprawdę. Aparatczykiem o dość wąskich horyzontach, leniwym (po 15 próżno go było szukać w biurze) i łasym na poklask. Gajdziński demontuje Gierka tak skutecznie, że momentami zmienia się w pochwałę... Władysława Gomułki. Bo poprzednik Sztygara na stanowisku I sekretarza PZPR co rusz wychodzi tu na prawdziwego męża stanu. Może cholerycznego i socjopatycznego, ale przynajmniej posiadającego jakiś plan tego, dokąd chce Polskę prowadzić.
Ekonomicznie nachylony czytelnik znajdzie w „Gierku” jeszcze jeden interesujący wątek. To – bardzo dobrze odmalowana – refleksja nad organizacją PRL-owskiego aparatu władzy. Historia Gierka w roli I sekretarza to coś jakby studium przypadku władzy źle sprawowanej. To pokaz tego, co się dzieje, gdy w strukturze brak jest mechanizmów kontroli i sygnalizowania autentycznych problemów. Nie wiem, czy taki był zamysł, ale Gajdzińskiemu wyszła przy okazji dość ciekawa krytyka organizacji autorytarnej – i to opartej na zewnętrznym (Moskwa) autorytecie. To materiał do przemyślenia również dziś, gdy tego typu struktury wprawdzie zniknęły z polityki, ale odrodziły się w innych dziedzinach życia. Na przykład w biznesie.
W sumie więc ta książka to bardzo dobry znak. Dowód, że może nadszedł już czas, by odczarować polską historię najnowszą. I że postacie ówczesnych decydentów da się analizować nie tylko na poziomie czysto politycznym („czy Tejchma załatwi Kanię, czy jednak Kania załatwi Tejchmę”), ale również jako przewódców gospodarczych albo liderów organizacji, którymi kierowali. Jeżeli historia faktycznie bywa nauczycielką życia, to takie spojrzenie jest nam bardzo potrzebne.