W Londynie trwa niezależne publiczne dochodzenie w sprawie okoliczności śmierci Aleksandra Litwinienki, otrutego 8 lat temu radioaktywnym polonem - zdaniem Brytyjczyków - przez rosyjskią FSB. Dziś wdowa po Litwinience Maryna stanowczo zaprzeczyła domysłom, że jej mąż mógł nielegalnie posiadać izotop polonu 210 i przez nieostrożność zapadł na chorobę popromienną.

Brytyjska prasa powtarza opinie ekspertów, że polon 210 to niezwykle rzadki i drogi izotop pierwiastka, który można uzyskać jedynie wzbogacając paliwo nuklearne. A w Rosji cała taka produkcja jest kontrolowana przez państwo. Ale już w 2006 roku, zaraz po śmierci Litwinienki, "New York Times" twierdził coś przeciwnego - że polon 210 jest dość szeroko dostępny komercyjnie, a Rosja sprzedaje go legalnie prywatnym firmom w Stanach Zjednoczonych do produkcji urządzeń antyelektrostatycznych.

Teoretycznie, ktoś z doświadczeniem laboratoryjnym mógłby uzyskać 10 śmiertelnych dawek polonu z urządzenia dostępnego na rynku za 225 dolarów - pisał "New York Times". Tymczasem w toku dwudniowych zeznań Maryna Litwinienko ujawniła, że jej mąż pracował jako konsultant brytyjskiego kontrwywiadu, pomagając mu rozszyfrowywać tajnych agentów rosyjskich. Mogło to być również przyczyną jego śmierci, o którą sam Litwinienko na łożu śmierci winił Władimira Putina. Podczas przesłuchań pokazano wideoklip ukazujący rosyjskich żołnierzy strzelających podczas ćwiczeń do zdjęcia Litwinienki jak do tarczy.