Islandzka wokalistka Björk dołączyła do gwiazd, których nowa płyta wylądowała w internecie wcześniej, niż planowano. Takie wycieki w świecie muzyki zdarzają się co raz częściej, ale też nie jest to zjawisko nowe

Do sieci wyciekł dziewiąty studyjny krążek Björk „Vulnicura”. Miał się pojawić w wersji elektronicznej oraz na wytłoczonych krążkach dopiero w marcu. Po tym jak doszło do przecieku, Björk sama umieściła go w sieci, utrzymując premierę wydania w formacie CD oraz na winylu w marcu.

Islandka przyznała, że ogromne znaczenie dla jego brzmienia miał wenezuelski producent Alejandro Ghersi, znany jako Arca, który wcześniej pracował m.in. z Kanye’em Westem i FKA Twigs. Na płycie gościnnie pojawił się Antony Hegarty z Antony And The Johnsons.

Jak Björk skomentowała wyciek tego krążka? „Jestem wdzięczna i szczęśliwa, że wciąż interesujecie się tym, co robię. Doceniam to!” – napisała na swoim facebookowym profilu. To zupełnie inne słowa od tych, jakimi o wycieku swoich najnowszych nagrań mówiła niedawno Madonna. Po ujawnieniu w sieci kilku piosenek z nadchodzącego krążka „Rebel Heart” Madonna użyła słów o artystycznym gwałcie i terroryzmie. Jednocześnie dodała, że największym problemem w tym wydarzeniu jest fakt, że to numery nieskończone, dema sprzed kilku miesięcy.

Kilkanaście dni temu wokalista znowu zabrała głos, bo w z Izraelu został zatrzymany haker, który miał ukraść z jej komputera piosenki. Zresztą podobno włamał się też do komputerów innych gwiazd. Madonna oczywiście ucieszyła się z tego faktu, przypominając, że ma prawo do prywatności jak każdy inny i taka kradzież jest niezwykle krzywdząca, także psychicznie.

Takie kradzieże zdarzają się w muzyce coraz częściej. Pytanie, jak potrafią sobie z tym radzić wytwórnie i artyści. Dziennikarka magazynu „Time” Claire Suddath już pięć lat temu w tekście o internetowych wyciekach stwierdziła nie bez racji, że wytwórnie nie przejmują się już, czy dany album wycieknie, czy nie, tylko w jaki sposób to się stanie i kiedy. Ten proceder nie jest zresztą nowy.

Od lat w sieci pojawiają się nagie zdjęcia gwiazd, formularze próbnych matur, numery kart kredytowych, filmy tuż przed premierą, de facto wszystko, co da się ukraść. W muzyce tego typu kradzieże nasiliły się pod koniec lat 90. O wyciek piosenki albo całej płyty nie jest trudno, bo przecież materiał, zanim wyląduje na półkach w sklepie, przechodzi przez ręce wielu współtwórców albumu, osób z wytwórni, krytyków czy pracowników sklepów online. Przy okazji warto jednak przypomnieć, że kradzieże muzyki przed premierą zdarzały się na długo przed powstaniem i rozpowszechnieniem internetu. Już w latach 60. ofiarą kradzieży padł sam Bob Dylan. W 1969 roku ukazała się płyta „Great White Wonder” zawierająca dema jego piosenek. Krążek jest uznawany za pierwszy bootleg w historii. Oryginalnie materiał został wydany dopiero kilka lat później. W nowej technologicznej rzeczywistości ofiarami piractwa też byli i są najwięksi.

W 1995 roku przygotowującego się do wydania nowej płyty „HIStory: Past, Present and Future, Book I” Michaela Jacksona musiał bardzo zaskoczyć fakt, że na kilka tygodni przed premierą singla z tego krążka „Scream”, nagranego z siostrą Janet, piosenka została puszczona w jednej z rozgłośni w Los Angeles. Wtedy fani kopiowali numer, nagrywając go z radia właśnie. Rok później, już do internetu, wyciekł przed premierą nowy numer U2 „Discotheque” z nadchodzącej płyty „Pop”. Kolejne lata to kolejne słynne przypadki: od płyt Metalliki i Lou Reeda „Lulu”, przez Eminema „Shady XV”, The National „High Violet”, Daft Punk „Random Access Memories”, po Kanye’ego Westa „Yeezus” i Arcade Fire „Reflektor”.

Do sieci wyciekają jednak nie tylko same piosenki, ale też wideoklipy, i to w nieskończonej wersji. Tutaj przykładem może być Depeche Mode i ich singiel „Precious” z 2005 roku. Przed premierą w sieci znalazła się wersja wideoklipu jeszcze bez wszystkich efektów specjalnych, zespół można oglądać na tle niebieskiego ekranu.
Zdarza się też, że w sieci lądują piosenki wcześniej, niż zaplanowano, w wyniku błędu platform, które zajmują się ich sprzedażą. Potężnemu iTunes zdarzyło się przez pomyłkę umieścić w sprzedaży zbyt wcześnie płyty Bona Ivera, Kelly Clarkson i The Raconteurs. Często też sami artyści umieszczają w internecie swoje dokonania. Tak zrobił Trent Reznor z Nine Inch Nails. Rozsierdzony wysoką ceną własnej płyty w sklepach album „The Slip” umieścił do darmowego pobrania na swojej stronie.
Na naszym podwórku też zdarzają się wycieki płyt. Jednym z najsłynniejszych przypadków w ostatnich latach był album „Hurra!” Kazika. Wydany w 2009 roku krążek pojawił się w sieci na dwa tygodnie przed premierą. Podobny los spotkał płyty Kayah („Skała”) czy L.U.C („39/89 – Zrozumieć Polskę”).

Dla artystów takie wycieki są oczywiście problemem i wiążą się ze stratami finansowymi. Z drugiej strony trudno o lepszą reklamę płyty. Jeżeli jakiś krążek popularnego artysty wycieka, news od razu ląduje w wielu ważnych serwisach. Podobny efekt można osiągnąć w inny sposób. Pokazali to chociażby My Bloody Valentine z „mbv” czy Beyoncé z „Beyoncé”. Ich nowe płyty pojawiły się nagle, bez konkretnej zapowiedzi, jakby znikąd. Z tym, że to oni sami niespodziewanie ujawnili swój premierowy materiał.

W muzyce jedno wydaje się pewne. Im większe zaskoczenie, tym lepszy news. Niestety, za takimi wpadkami nie zawsze idzie w parze dobry materiał. Akurat w przypadku Björk jest inaczej. Jej „Vulnicura” to znakomita płyta. Już mogą się przekonać o tym ci, którzy słuchają muzyki w formacie mp3, a fani Björk i tradycyjnych nośników mają na co czekać do marca. To też plus wycieku albumu. Wiemy, że za niecałe dwa miesiące na dwóch dwunastocalowych płytach winylowych otrzymamy znakomitą płytę islandzkiej artystki.