Według przedsiębiorców największego kraju Ameryki Południowej Marina Silva ma lepszy pomysł na uzdrowienie gospodarki niż urzędująca prezydent.
Pochodząca z nizin społecznych czarnoskóra socjalistka i działaczka ekologiczna jest ostatnią osobą, którą powinien popierać wielki biznes. Fakt, że przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi w Brazylii przedsiębiorcy wolą właśnie Marinę Silvę od urzędującej prezydent Dilmy Rousseff, jest najlepszym dowodem na to, w jak słabej kondycji znajduje się siódma co do wielkości gospodarka świata.
Biznesmeni najchętniej w roli prezydenta widzieliby trzeciego z głównych kandydatów, centrowego Aécio Nevesa, ale według sondaży nie ma on większych szans na zwycięstwo. Dlatego preferują Silvę, choć oznacza ona skok w nieznane zamiast kontynuacji rządów Rousseff. To zresztą niejedyny paradoks związany z socjalistką. Samodzielną kampanię zaczęła dopiero w połowie sierpnia, po tym jak w katastrofie lotniczej zginął pierwotny kandydat lewicy. Mimo to cieszy się poparciem podobnym co Rousseff i wynik prawdopodobnej drugiej tury jest dziś trudny do przewidzenia.
Silva jest gorąco praktykującą ewangeliczką w kraju, w którym mieszka największa liczba katolików na świecie. Jeśli zostanie wybrana, byłaby pierwszą czarnoskórą przywódczynią państwa, które niewolnictwo zniosło dopiero w 1888 r., jako ostatnie na zachodniej półkuli. Wreszcie – mimo że i Rousseff, i jej poprzednik Luiz Inácio Lula da Silva nie wywodzili się z politycznego establishmentu, to Marina Silva jest z jeszcze niższej klasy społecznej. Urodziła się głęboko w amazońskiej dżungli, gdzie jej rodzina – i ona sama – zajmowała się zbieraniem kauczuku, a do 16. roku życia była analfabetką.
Silva nie jest jednak kolejną latynoamerykańską populistką. Wręcz przeciwnie – zapowiada dyscyplinę fiskalną i zmniejszenie wydatków państwa w przyszłorocznym budżecie o 43 mld dol., przyznanie autonomii bankowi centralnemu, którego polityka za kadencji Rousseff była podporządkowana celom rządu, a także obniżenie podatków, które w Brazylii są wyższe niż w większości krajów G20. Ograniczone mają być nieracjonalne ekonomicznie wydatki, takie jak subsydiowanie kredytów udzielanych przez banki państwowe czy sprzedawanie przez państwowy koncern naftowy Petrobras paliwa ze stratą po to, by nie zwiększać inflacji i zapobiec protestom społecznym.
Właśnie nadmierny interwencjonizm państwa i brak skłonności do reform jest głównym zarzutem, jaki przedsiębiorcy i ekonomiści stawiają Rousseff. Obecnej prezydent wystarczało, że bezrobocie jest na niskim poziomie, tymczasem brazylijska gospodarka potrzebuje strukturalnych reform, bo model oparty na eksporcie surowców zawiódł, gdy ich ceny spadły. W drugim kwartale tego roku Brazylia wpadła w recesję i to mimo organizacji piłkarskich mistrzostw świata, które miały stać się motorem wzrostu.
– Naszym celem nie są cięcia same w sobie, lecz zahamowanie inflacji, tak aby stworzyć warunki, które pozwolą Brazylii osiągać wzrost. Kraj ma problem z wiarygodnością. Odsunięcie od władzy Rousseff jest częścią rozwiązania tego problemu – przekonywał przed kilkoma dniami Alexandre Rands, doradca ekonomiczny Silvy.
Ale pozostała część rozwiązania wcale nie będzie łatwa, bo jej wybór oznacza dla brazylijskiej gospodarki sporą niewiadomą. Jej krytycy przekonują, że nie ma ona doświadczenia w pełnieniu władzy wykonawczej (choć była ministrem środowiska i jest senatorem), zbyt często zmienia partie polityczne i że nie będzie miała zaplecza politycznego, aby przeforsować swoje projekty; jej Partia Socjalistyczna może liczyć na 1/4 miejsc w parlamencie. – Wszyscy się zgadzają, że system polityczny powinien zostać zmieniony. Są jednak poważne wątpliwości, czy Silva będzie potrafiła realnie rządzić krajem – oceniła analityk polityczna Tereza Cruvinel.