Ukraina zwraca się do społeczności międzynarodowej o uznanie katastrofy malezyjskiego samolotu za akt terroru. Prosi też o pomoc w walce z terrorystami. Tymczasem świat Zachodu w dużej części unika nawet używania mocniejszych słów wobec separatystów ze wschodniej Ukrainy.

Jak mówi analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Kacper Rękawek, sama terminologia nie jest tu bez znaczenia. Reszta świata unika mocniejszych słów ze względów dyplomatycznych, podczas gdy Ukraina stara się podważyć autorytet wspieranych przez Rosję separatystów. "Terrorysta to jest tutaj fajne słowo, bo terrorysta nie ma poparcia, jest ich niewielu, no i terrorysta jest nielegalny, jest okropny" - mówi analityk. Kacpra Rękawka nie dziwi takie stawianie sprawy, bo Kijów chce wygrać tę wojnę również propagandowo.

Ekspert PISM zwraca uwagę, że działania separatystów mają charakter w pewnym stopniu rebeliancki, wychodząc poza terrorystyczne schematy. Z drugiej strony - jak mówi Kacper Rękawek - w warunkach wojennych bardzo często także działania państw mają charakter terrorystyczny. Nie da się takich aktów w najbliższej przyszłości wykluczyć, ale powinno się nazywać sprawy po imieniu. "Skoro ci separatyści są sztuczni, to mówmy, że to są manipulowani czy też przysyłani przez Rosję żołnierze, komandosi, czy kto by to nie był - i tak się też do nich odnośmy" - mówi Kacper Rękawek. Daje jednak Ukrainie prawo do nazywania ich terrorystami, bo działają zbrojnie przeciwko cywilom na terenie tego kraju. Jeśli jednak powołać się na międzynarodowe definicje, to sprawa nie jest już aż tak jednoznaczna.

Ekspert PISM zwraca uwagę, że wśród grup separatystów z Doniecka trudno wskazać organizacje terrorystyczne. Jak podkreśla, dominuje opinia, że większość z nich przyjechała z Rosji. Katastrofa Boeinga malezyjskich linii lotniczych ułatwi ukraińskim władzom zrównanie separatystów z terrorystami, ale nie sprawi, że dyplomaci i media zaczną publicznie wyrażać na ten temat swoje prawdziwe zdanie - uważa Kacper Rękawek.