Chcą do Europy, ale Wiktor Janukowycz mówi "nie". Tysiące Ukraińców, na manifestacjach w Kijowie, będą śledzić przebieg szczytu Partnerstwa Wschodniego. Wciąż mają nadzieję, że prezydent zmieni zdanie i podpisze w Wilnie umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską.

"Podpisz! Podpisz!" skanduje tłum na kijowskim placu Niepodległości każdego wieczora od czwartku, kiedy to rząd ogłosił, że odkłada podpisanie umowy stowarzyszeniowej. Wiktor Janukowycz pozostaje jednak nieugięty. Mimo że dokument został parafowany ponad półtora roku temu, a władze przez ten czas przekonywały, że przyniesie on Ukrainie korzyści, to kilka tygodni temu rząd i prezydent zmienili stanowisko mówiąc, że umowa tak naprawdę oznacza dla Kijowa tylko straty. Protestujący w to jednak nie wierzą i są przekonani, że na decyzję szefa państwa wpłynęła Rosja.

Kierujący manifestacjami w Kijowie działacz pozarządowy Jehor Sobolew zapowiedział w rozmowie z Polskim Radiem, że jeżeli rzeczywiście umowa stowarzyszeniowa nie zostanie podpisana, to protesty będą kontynuowane. "Tu się przebudziła ogromna ludzka energia. Nie można zrobić jak zwykle, czyli powiedzieć 'Precz z bandą!' i pójść spać do domu" - tłumaczy Jehor Sobolew.

Najwięcej manifestantów brało udział w proteście w niedzielę. Na ulice Kijowa wyszło wtedy sto tysięcy osób. Od tamtej pory w demonstracjach uczestniczy codziennie od kilku do kilkunastu tysięcy osób.