Doniesienia o współpracy dawnych właścicieli giganta spożywczego Dr. Oetker z nazistami przypomniały opinii publicznej, że Adolf Hitler, aby dojść do władzy i utrzymać się przy niej przez kilkanaście lat, musiał liczyć na wsparcie biznesu. Dla wielu firm współpraca z nazistami stała się okazją do rozwoju i przekształcenia w wielkie, znane na całym świecie koncerny.

Obecni właściciele koncernu Dr. Oetker ujawnili w zeszłym tygodniu, że ich przodkowie zaczęli wspierać nazistowski reżim jeszcze przed wojną. Richard Kaselowsky, który stał na czele firmy do 1944 roku, był gorliwym wyznawcą Hitlera - partnerów handlowych podobno obdarowywał wydaniami "Mein Kampf", chętnie też chwalił się spotkaniami z Führerem. Dzięki znajomościom nestora rodu spółka Dr. Oetker otrzymywała liczne korzyści finansowe ze strony reżimu, na przykład możliwość zakupu za bezcen browaru Groterjan, odebranego wcześniej żydowskim właścicielom. W ten sposób firma powiększyła się o rozlewnię napojów, których sprzedaż do dzisiaj stanowi ważną część przychodu koncernu.

Także następca Kaselowsky'ego Rudolf August Oetker nie unikał kontaktów z hitlerowcami - sam był członkiem Waffen-SS i na początku lat 40. trafił do szkoły oficerskiej SS w Dachau, gdzie pracował w referacie gospodarczym. Historycy twierdzą, że musiał wiedzieć, co się działo w obozie, bowiem codziennie miał chociażby kontakt z Żydami, którzy zajmowali się pracami porządkowymi w budynku, gdzie szkoleni byli oficerowie SS.

Rudolf August Oetker nie wzbraniał się także przed przejmowaniem mienia wywłaszczonych Żydów. Za bezcen kupił między innymi ogromną willę w bogatej dzielnicy Hamburga, której właściciel musiał uciekać z kraju. Nabył też sąsiednią posiadłość należącą do żydowskiej rodziny Lipmannów. Co więcej, w swoich fabrykach - w tym należącej wówczas do koncernu fabryce maszyn do szycia Koch Adler i w fabryce chemikaliów w Budenheim - Oetker senior zatrudniał robotników przymusowych, którym firma w 2000 roku wypłaciła zresztą odszkodowanie.

Firmy walczą o dostawy dla SS

Rozwój imperium Oetkerów był typowy dla wielu niemieckich przedsiębiorstw, które powstały jeszcze przed II wojną światową. Naziści rządzili przez wiele lat i zmonopolizowali nie tylko aparat państwowy, ale także większość gałęzi gospodarki, współpraca z reżimem nie była więc w pewnym stopniu niczym nagannym. Niektórzy przedsiębiorcy wykorzystywali jednak znajomości wśród władz, by wzbogacić się kosztem grup czy narodów przez Niemców represjonowanych lub wyniszczanych. Przejmowano więc sklepy i fabryki odbierane Żydom, masowo zatrudniano robotników przymusowych, którzy stanowili niemal bezpłatną siłę roboczą, czerpano także korzyści z pracy więźniów obozów koncentracyjnych.

Naprawdę dochodowe były jednak ogromne zamówienia państwowe, zwłaszcza dla wojska. Rozwijała się przy tym nie tylko branża zbrojeniowa, korzystali także dostawcy wszelakich artykułów potrzebnych armii Hitlera - okupacja nowych ziem oraz kontrola nad zamieszkałą tam ludnością wymagała często dużych nakładów produkcyjnych.

Ogromnym przedsięwzięciem organizacyjnym - o czym rzadko się wspomina w obliczu grozy Zagłady - była eksterminacja żydowskich mieszkańców z podbitych terytoriów. W budowę samych obozów koncentracyjnych zaangażowanych było wiele firm, z którymi SS podpisywało umowy i wypłacało im wynagrodzenie. Praca dla elitarnych jednostek Hitlera uchodziła zresztą za prestiżową, chętnych więc nie brakowało, pomimo że SS płaciło kiepsko i po terminie. Zachowała się korespondencja firmy wykonującej piece krematoryjne w Auschwitz (JA Topf & Sons), z której wynika, że niemieckie przedsiębiorstwo przez długi czas nie mogło wywalczyć należnej zapłaty od zarządców obozu.

Amerykanie pomagają Hitlerowi zdobyć władzę

Najpierw jednak naziści musieli dojść do władzy i nie udałoby im się to, gdyby nie zdobyli odpowiedniego zaplecza finansowego. I chodzi nie tylko o wsparcie i środki pochodzące ze składek członków partii, ale o pieniądze, jakie płynęły od wielkich firm... z USA.

Już w latach 20. Heinrich Himmler uważał Henry'ego Forda, twórcę imperium motoryzacyjnego, za "jednego z najbardziej wartościowych bojowników naszej sprawy". Chodziło o antysemickie poglądy amerykańskiego przedsiębiorcy, który wydawał tygodnik "The Dearborn Independent", służący mu do krytyki nacjonalizmu żydowskiego - na jego łamach opublikowano między innymi serię artykułów pt. „Międzynarodowy Żyd, najważniejszy problem świata”, podobno autorstwa Forda.

Teksty były przedrukowywane jako pamflety na całym świecie i w ten sposób poglądy Forda poznali naziści i sam Hitler, który uważał magnata za "inspirację". Sam Ford także pozytywnie odnosił się do działań przyszłego Führera i potajemnie finansował NSDAP w latach 20. Po dojściu nazistów do władzy panowie zostali przyjaciółmi - Ford miał w zwyczaju na urodziny dawać Hitlerowi prezent w postaci czeku na 100 tysięcy marek. Niemiecki dyktator zrewanżował się Amerykaninowi rok przed wybuchem wojny, odznaczając go Orderem Orła Niemieckiego, najbardziej prestiżowym odznaczeniem, jakie Trzecia Rzesza mogła przyznać cudzoziemcowi.

Przyjaźń została prawdopodobnie zerwana podczas wojny, gdy niemieckie zakłady amerykańskiej firmy, Ford-Werke, formalnie nie zostały wprawdzie znacjonalizowane, ale dostały się pod kontrolę nazistowskich władz. Produkowały wtedy ciężarówki dla armii oraz części do pocisków V-2, jednak centrala firmy prawdopodobnie nie brała w tym udziału.

Wall Street pomaga NSDAP

Z kolei w latach 30. w finansowaniu NSDAP wspomogła Forda kolejna amerykańska firma - General Electric. Na niemieckim rynku pojawiła się na długo przed II wojną światową, kiedy zdobyła znaczne udziały w koncernie elektrotechnicznym AEG oraz oświetleniowym OSRAM. Doceniła też szybko potencjał polityczny Adolfa Hitlera i od jesieni 1932 roku do wiosny 1933 roku, w okresie decydującym o dojściu NSDAP do władzy, dotowała fundusz wyborczy nazistów - na ich konta wpłynęło wtedy ponad 2 mln marek.

General Electric weszła też w zmowę cenową z zakładami stalowymi Kruppa, czyli jednym z flagowych przedsiębiorstw nazistowskich Niemiec. Celem była reglamentacja wolframu, między innymi poprzez ustawianie cen tego surowca, istotnego dla produkcji wojennej. Amerykańskie władze w 1946 roku nałożyły za to na korporacje karę, miała ona jednak wymiar raczej symboliczny.

O wspieranie partii Hitlera były oskarżane także inne firmy z Wall Street, w tym International Telephone and Telegraph (ITT), kontrolujący większość spraw związanych z telefonami i telegrafami w Niemczech oraz powiązany z Rockefellerami Standard Oil, który dostarczał Niemcom ropę niezbędną do prowadzenia nowoczesnej, opartej o sprzęt zmotoryzowany wojny. Standard Oil przekazywał też nazistom patenty i metody ulepszania technologii produkcji syntetycznej benzyny czy kauczuku oraz zajmował się projektowaniem i budową nowych fabryk produkcji paliwa w Niemczech.

Hitler stawia na niemieckie kartele

Standard Oil musiał jednak podzielić się rynkiem ropy i kauczuku z niemieckim trustem I.G. Farben. Nazizm pierwotnie postulował nacjonalizację trustów, jednak z czasem Hitler dogadał się z wielkim kapitałem i zbudował cały system państwowych monopoli stworzonych na potrzeby gospodarki wojennej Niemiec, kontrolowanych oczywiście przez nazistów.

W efekcie rząd Stanów Zjednoczonych, który w 1946 roku badał przyczyny dojścia nazistów do władzy w Niemczech i powody wybuchu II wojny światowej, doszedł do wniosku, że bez wsparcia finansowego jednego z koncernów Hitler nie zdobyłby władzy, a wojna nie trwałaby tak długo i nie byłaby tak wyniszczająca.

Chodziło właśnie o I.G. Farben, kartel założony w 1925 roku, w którego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej, w tym znane do dziś Bayer i BASF. Firma dostarczała niemieckiej armii między innymi materiały niezbędne na froncie, w tym syntetyczny kauczuk, paliwo do samolotów, proch i materiały wybuchowe. W przypadku niektórych materiałów I.G. Farben zaspokajała nawet stu procentowe zapotrzebowanie wojska na dany produkt - koncern dostarczał między innymi większość gazów bojowych, w tym Cyklon B wykorzystywany w komorach gazowych obozów koncentracyjnych.

Szefowie I.G. Farben po wojnie stanęli przed Trybunałem Norymberskim, jednak zostali uniewinnieni z większości zarzutów i część z nich wróciła potem do pracy w odrodzonych firmach wchodzących wcześniej w skład koncernu. Tak zrobił między innymi Fritz ter Meer, związany z I.G. Farben przez całe 20 lat istnienia koncernu. Podczas wojny Meer projektował podobozy Auschwitz w Monowicach i Bunie, a w Norymberdze skazano go za udział w eksperymentach pseudomedycznych w Oświęcimiu (wykonywanych za zlecenie I.G. Farben). Odsiedział zaledwie dwa z siedmiu zasądzonych lat i w 1956 roku dołączył do rady nadzorczej Bayera.

Wielkie firmy budują obozy koncentracyjne

W zaopatrzeniu obozów koncentracyjnych oprócz I.G. Farben pomogły nazistom inne niemieckie firmy, w tym Siemens AG, który w latach 30. stał się jednym z wielkich nazistowskich monopoli przemysłowych. Kontrolował blisko jedną trzecią niemieckiego rynku elektrotechnicznego i zatrudniał prawie 200 tys. ludzi, a podczas wojny jeszcze się rozwinął. Większość produkcji koncernu została wtedy skierowana na potrzeby armii i obejmowała między innymi produkcję pocisków V-1 i V-2, których części elektryczne wytwarzały więźniarki z podobozów skupionych wokół Ravensbrück.

Siemens zatrudniał zresztą więźniów w kilku zakładach zlokalizowanych w pobliżu obozów koncentracyjnych, w tym Siemens und Halske AG położony przy obozie koncentracyjnym Groß-Rosen. Niedaleko Auschwitz-Birkenau z kolei powstał zakład urządzeń silnoprądowych Siemens Schuckertwerke GmbH. Więźniowie z podobozu w Bobrku wytwarzali przełączniki elektryczne do niemieckich samolotów i okrętów podwodnych.

Koncern nie tylko wykorzystywał pracę więźniów, jeńców wojennych oraz wywiezionych do Niemiec robotników przymusowych, uczestniczył także w grabieży przemysłowej krajów okupowanych (w tym Polski i ZSRR). W efekcie w 1941 roku kapitał akcyjny firmy wzrósł do 400 mln reichsmarek.

To wreszcie Siemens opracował projekty krematoriów w obozie Auschwitz-Birkenau oraz zamontował w nich urządzenia gazowe.

Dobrze mieć znajomości na szczycie władzy

Jednak dostęp do bezpłatnej siły roboczej w niemal nieograniczonej ilości i do dużych zamówień państwowych wymagał znajomości na szczytach władzy, jakimi dysponował między innymi Allianz.

Historia tej spółki sięga końca XIX wieku i już w czasie, gdy naziści doszli do władzy, była to największa firma ubezpieczeniowa w Niemczech. Wcześniej Allianz w trudnych dla partii nazistowskiej czasach udzielał jej pożyczek, a Hermann Göring bywał na obiadach z szefami firmy.

Ścisłe związki, także personalne, pomiędzy nazistami a firmą utrzymywały się zresztą do końca wojny - prezes zarządu Allianz Kurt Schmitt, który zaoferował nazistom dotację 10 tys. marek na kampanię wyborczą, w latach 1933-35 był ministrem gospodarki Rzeszy. Był też honorowym członkiem SS, a Himmlera regularnymi dotacjami wspierał nawet po odejściu z rządu, kiedy został szefem rady nadzorczej koncernu AEG.

Dzięki takim związkom hitlerowcy uzyskali od dyrektora generalnego Allianz, także związanego z najbliższym otoczeniem Hitlera, decyzję blokady wypłat świadczeń ubezpieczeniowych na rzecz Żydów poszkodowanych podczas Nocy kryształowej (zorganizowanego przez nazistów pogromu, podczas którego między innymi zniszczono tysiące sklepów i setki domów żydowskich), a należne im odszkodowania przejęło państwo.

Jeszcze bardziej jednak firmę obciąża fakt, że Allianz ubezpieczał mienie i personel obozów koncentracyjnych, w tym Auschwitz czy Dachau. Inspektorzy Allianz w celu oceny ryzyka ubezpieczeniowego nawet osobiście odwiedzali te obozy.

Potęga BMW powstała dzięki nazistom

Także rodzina Quandt, która od 1959 roku jest w posiadaniu kontrolnego pakietu akcji Bayerische Motoren Werke AG (BMW), miała świetne układy na szczytach władzy w czasach rządów nazistów. Ogromny kapitał, jakim dziś dysponuje jedna z najpotężniejszych dynastii niemieckich przedsiębiorców, został zgromadzony między innymi dzięki przejmowaniu firm, których właścicielami byli przedsiębiorcy żydowskiego pochodzenia. Niedawno Gabriel Quandt, potomek Günthera Quandta, i jego syn Herbert zostali zmuszeni do przyznania, że firmy należące do rodziny, stosowały dyskryminację wobec ludności żydowskiej i zatrudniały ponad 50 tys. przymusowych robotników, spośród których tysiące było więźniami obozów koncentracyjnych.

Ówczesny nestor rodu Günther Quandt wstąpił do partii nazistowskiej 1 maja 1933 roku, kiedy Adolf Hitler zaledwie od miesiąca był kanclerzem Rzeszy. Günther wykorzystywał potem swoje członkostwo w partii oraz znajomości w Wermachcie, by zdobywać lukratywne kontrakty dla swojej firmy. Zapewne pomogła mu w tym także jego była żona (rozwiedli się w 1929 roku) - pozostawał z nią w przyjacielskich stosunkach, a kobieta została życiową partnerką mistrza propagandy, Josefa Goebbelsa.

W 1937 r. Günther został mianowany przez samego Hitlera na Wehrwirtschaftsführera - stał się w ten sposób odpowiedzialny za całą gospodarkę wojenną Rzeszy, co dało mu nieograniczony dostęp do siły roboczej z nazistowskich obozów koncentracyjnych oraz jenieckich. W fabrykach Quandtów więźniowie pracowali przy produkcji amunicji, broni palnej, artyleryjskiej oraz baterii do łodzi podwodnych.

Warunki pracy w tych zakładach były tragiczne. "Byliśmy traktowani bardzo źle, a wodę mogliśmy pić jedynie z toalet. Gdyby tego było mało byliśmy bici, a wielu z nas zginęło" - powiedział brytyjskiemu dziennikowi "Daily Mail" Takis Mylopoulos, były pracownik Quandtów. W Hanowerze, na terenie jednej z fabryk należących do rodziny, odnaleziono też plac do przeprowadzania egzekucji.

Historycy dowodzą, że zarówno Günter, jak i jego syn Herbert doskonale zdawali sobie sprawę, co dzieje się w ich fabrykach i sprawnie rozdzielali robotników pomiędzy różne zakłady swojego koncernu. Herbert zatrudniał także ukraińskich jeńców na swojej posiadłości poza stolicą Rzeszy.

W 1946 r. Günter Quandt był sądzony za swoją działalność w czasie wojny, jednak nie jako czynny uczestnik zbrodni wojennych, a jedynie jako "Mitlaufer", czyli osoba, która akceptowała nazistowską ideologię. Po dwóch latach wyszedł na wolność i potem zasiadał w zarządzie wielu niemieckich firm, m.in. w Deutsche Bank.

Sam koncern BMW w czasie II wojny światowej zajmował się produkcją silników dla Luftwaffe, a także wyposażonych w doczepiany kosz motocykli. Do 1940 roku produkowano także wojskowe samochody. Bawarskie zakłady, aby podołać zapotrzebowaniu nazistów na sprzęt, zatrudniały w swoich fabrykach więźniów z obozów koncentracyjnych oraz pracowników przymusowych.

Volkswagen - "dziecko" epoki nazizmu

Za współpracę z nazistami musiał przeprosić również inny motoryzacyjny niemiecki gigant - Volkswagen, marka stworzona przez samych hitlerowców. Pomysł na "samochód dla ludu" podrzucił Ferdinandowi Porsche sam Führer, podsunął też inżynierowi "żukowaty" kształt auta, na bazie którego potem oparto słynnego "Garbusa".

KdF-wageny były wytwarzane od 1938 roku, ale podczas wojny do głównych zadań realizowanych przez ówczesny koncern należała produkcja sprzętu dla niemieckiej armii - głównie samochodów (w tym Kübelwagena, hitlerowskiego wojskowego jeepa) oraz amfibii.

W 1998 roku firma przyznała, że dla jej potrzeb pracowało wtedy 15 tys. robotników przymusowych – wielu spośród nich na specjalne żądanie fabryki. Stanowili oni zdecydowaną większość siły roboczej w fabryce znajdującej się w dzisiejszym Wolfsburgu. Wielu z nich wywodziło się z obozów koncentracyjnych. Pod koniec wojny blisko 80 proc. robotników Volkswagena stanowili więźniowie.

Diabeł ubierał się u Bossa

Jednak reżim hitlerowski pozwalał zarobić nie tylko na dostawach dla armii. Krawca Hugo Bossa, właściciela zadłużonej fabryki odziedziczonej po rodzicach, przed bankructwem uratowało szycie mundurów dla policjantów i listonoszy. W 1931 roku kariera Bossa nabrała jednak rozpędu - został wtedy członkiem partii nazistowskiej (po wojnie tłumaczył, że dlatego, by ratować firmę od bankructwa).

Dla SS, SA i Hitlerjugend Boss przygotował między innymi pierwowzory uniformów tych organizacji. Współpraca z nazistami bardzo mu się opłaciła, przed dojściem nazistów do władzy projektant zarabiał ponad 30 tys. marek rocznie, a w pierwszym roku wojny niemiecko-sowieckiej jego dochody były ponad stokrotnie wyższe (3,3 mln marek).

O przeszłości firmy zrobiło się głośno dopiero w latach 90. Wtedy też wyszło na jaw, że Boss także korzystał podczas wojny z pracy przymusowej – w sumie kilkudziesięciu jeńców wojennych i ok. 150 robotników z krajów podbitych przez Rzeszę szyło ubrania dla tej marki.

IBM pomógł policzyć Żydów

Lista firm i instytucji oskarżanych o ukrywanie swych powiązań z III Rzeszą jest bardzo długa. Znajdują się na niej rządy różnych krajów, Watykan, szwajcarskie banki, Bank Anglii i szereg firm wyżej nie wymienionych, w tym Nestle (wykorzystywanie więźniów do pracy) oraz korporacje amerykańskie, takie jak Coca-Cola (Fanta powstała pierwotnie jako napój przeznaczony specjalnie dla nazistów).

Najgłośniej było jednak o amerykańskim IBM-ie, który pomógł Trzeciej Rzeszy identyfikować i rejestrować osoby pochodzenia żydowskiego. Koncern dostarczył bowiem nazistom maszyny sortujące, wyposażone w karty perforowane - do III Rzeszy trafiły ich ponad dwa tysiące, a kolejnych kilka tysięcy znalazło się potem w państwach okupowanych.

Zbieranie danych za pomocą kart perforowanych i maszyn sortujących najpierw było pomocne nazistom przy akcji sterylizacji osób upośledzonych, a potem ich eutanazji. Potem urządzenia i technologie IBM znalazły też zastosowanie w obozach koncentracyjnych.

Pozornie miały one być wprawdzie wykorzystywane przy spisie ludności, jednak zarząd IBM był najprawdopodobniej świadomy, do czego Niemcy używają tych technologii. IBM zobowiązało się zresztą do regularnego serwisowania urządzeń i szkolenia personelu, który miał je obsługiwać. Na czele IBM stał wówczas przedsiębiorca sympatyzujący z nazistami: Thomas J. Watson.

Niemcy nie chcą pamiętać

Po wojnie Niemcy sądzili wprawdzie zbrodniarzy wojennych i osoby współpracujące z nazistami, jednak większość z nich uniknęła kary. A nawet ci, którzy zostali skazani, wrócili potem do życia publicznego. Zniszczona po klęsce 1945 roku niemiecka gospodarka potrzebowała bowiem specjalistów, nawet takich, którzy podczas wojny wykazali się wątpliwą postawą moralną.

Przez lata Niemcy, budujący państwo dobrobytu, woleli nie pamiętać o swojej nazistowskiej przeszłości. Dopiero nowe pokolenia zaczęły wyciągać na światło dzienne niewygodne fakty i zażądały co najmniej przeprosin za dawne działania. A ponieważ ten proces wciąż trwa, rodzina Oetkerów nie będzie zapewne ostatnią niemiecką dynastią zmuszoną do rozliczenia się ze współpracy ich przodków z nazistami.