Od 25 lat nie było tak dobrze. Bijemy rekordy w byciu szczęśliwymi. Na przekór kryzysowi, rządowi i opozycji, kursom walut i podwyżkom w sklepach. Zwariowaliśmy?

Polacy ustanowili właśnie rekord, o który jako narodowi dość ponuremu, zawziętemu i zawistnemu trudno nam było dotąd się starać. 37 proc. z nas deklaruje, że czuje się osobami spełnionymi i szczęśliwymi i że szczęście im sprzyja. Że niczego nam nie brakuje i chcemy, by ta piękna chwila trwała wiecznie. Od 1988 roku, kiedy po raz pierwszy przeprowadzono podobne badanie, nigdy wcześniej poziom naszego narodowego optymizmu nie był tak wysoki.

Mogłoby się wydawać, że odeszliśmy od zmysłów. Cieszymy się dobrym samopoczuciem niejako wbrew otaczającej nas rzeczywistości. Dane z rynku pracy są fatalne i nic nie zapowiada zmian. Chyba że na gorsze. Bezrobocie na koniec 2013 r. być może przekroczy 15 proc. i będzie najwyższe od kilku lat. O większej pensji możemy zapomnieć, niech cieszą się ci, którym nie proponuje się cięć. Jedyne podwyżki, które nas czekają, odczujemy przy kasie w sklepie. Ceny podstawowych produktów rosną z roku na rok, czasem z miesiąca na miesiąc. Dziura budżetowa zmusza państwo do poszukiwania pieniędzy w naszych kieszeniach. Urzędy kontroli skarbowej biorą pod lupę już nie tylko duże firmy, lecz także osoby prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą i zwykłych podatników odprowadzających składki w ramach umowy o pracę. Do kłopotów służby zdrowia przyzwyczailiśmy się już w takim stopniu, że nie zawsze je zauważamy, a zdrowotny system permanentnego niedoboru nie tylko nas nie szokuje, ale nawet nie dziwi. Polityka rządu polega na „zarządzaniu ciepłą wodą w kranie”, mniej lub bardziej nieudolnym administrowaniu, braku wizji, braku energii. Nie przynosi żadnych konkretnych zmian. Rząd w wielu aspektach nastawiony jest na trwanie i przetrwanie, a nie na ulepszanie życia zwykłego Kowalskiego.

W tej sytuacji powinniśmy raczej wpaść w depresję i czuć się ofiarami nowych postpolitycznych czasów. A jest dokładnie odwrotnie. Potwierdza to choćby przytaczany niedawno przez DGP raport autorstwa dr Magdaleny Zachłod-Jelec, która prowadząc badania w Szkole Głównej Handlowej, oszacowała, że aż 86 groszy z każdej złotówki zarobionej z pracy (nie poprzez mnożenie posiadanego już majątku) wydajemy na konsumpcję, a tylko to, co nam pozostało, inwestujemy lub pasywnie odkładamy. W zderzeniu z danymi, z których wynika, że choć raczej źle oceniamy sytuację w kraju, to już kondycję firm, w których pracujemy, bardzo dobrze, nasz optymizm zaczyna być w jakimś stopniu uzasadniony. Nie boimy się przesadnie utraty pracy, a jeśli musielibyśmy ją zmienić, silnie wierzymy w to, że nowego pracodawcę znajdziemy szybko i bezboleśnie. A do tego nie stracimy finansowo.

– Narzekanie nie jest już trendy, bycie szczęśliwym – jak najbardziej. Cały świat jest dzisiaj OK, Polacy siłą rzeczy też tego chcą – ocenia Jacek Santorski, psycholog biznesu, twórca Akademii Psychologii Przywództwa, współwłaściciel firmy Values.

Fenomen naszej nieprzewidywalności

Pracownia CBOS ustaliła, że niemal dwie piąte Polaków (wspomniane 37 proc.) zalicza siebie do ludzi spełnionych. Trzykrotnie mniej jest takich, którzy deklarują, że na ogół mają w życiu pecha (12 proc.) i nie czują się przez to dobrze. W porównaniu z 1988 r. odsetek osób szczęśliwych wzrósł ponaddwukrotnie, wtedy wynosił 18 proc. W latach 90. urósł ze wspomnianych 18 proc. do 31 proc. w 1999 r., by pierwszy szczyt na poziomie 36 proc. osiągnąć w 2007 r. (kilka miesięcy przed pierwszą falą kryzysu).

Trochę to dziwne, bo mądrzejsi o doświadczenia ekonomicznych niepokojów, masowych zwolnień, utraty części oszczędności roztrwonionych przez równie agresywnych, jak i zachłannych bankierów powinniśmy przynajmniej teoretycznie być ze szczęściem na bakier. A tu niespodzianka – najbardziej szczęśliwi w historii wolnej Polski jesteśmy właśnie teraz. To kolejna odsłona fenomenu naszej nieprzewidywalności.

Mniej dziwne jest już to, że za szczęśliwców częściej uważają się młodsi ankietowani. Wyróżniają się pod tym względem uczniowie i studenci. Nie mają wielkich trosk, dopisuje im zdrowie, zwykle również nie są jeszcze istotnie obciążeni finansowo, na przykład kredytami. Są sobie sterem, żeglarzem, okrętem, dzięki czemu mogą kształtować swoje indywidualistyczne potrzeby i przez to osiągać stan szczęścia.

Stosunkowo naturalne jest również to, że poczuciu szczęścia sprzyjają wyznaczniki nowoczesnego awansu społecznego: wyższe wykształcenie, życie w największych aglomeracjach i – przede wszystkim – dobra sytuacja ekonomiczna, której jednak nie należy mylić z bogactwem. Oznacza ona raczej zapewnione wpływy finansowe na poziomie pozwalającym na godne, zgodne z najważniejszymi potrzebami życie. Szczęśliwy los przypisują sobie na ogół członkowie kadry kierowniczej, specjaliści z wyższym wykształceniem oraz prywatni przedsiębiorcy. I chociaż najwięcej szczęśliwców jest wśród osób uzyskujących wysokie dochody i dobrze oceniających swoją sytuację materialną, to nie zasobność portfela zapewnia im szczęście. To, że czują się szczęśliwi, pozwala im na intensyfikację stanu posiadania.

Jeszcze korzystniej wyglądają wyniki odpowiedzi na pytanie: "Czy czuje się pan/pani zadowolony/zadowolona z życia?" (to szczebel niżej w drabinie satysfakcji niż szczęście). Na tak postawione pytanie siedmiu na dziesięciu badanych (71 proc.) odpowiedziało "tak", w tym jedna piąta (20 proc.) zalicza siebie do bardzo zadowolonych. Jedynie trzech na stu (3 proc.) jest rozczarowanych swoim życiem i stale towarzyszy im uczucie porażki.

Powody szczęścia

Powody polskiego szczęścia wydają się dość banalne. Niemal powszechne (92 proc.) jest zadowolenie z dzieci, a ogromna większość małżonków (82 proc.) deklaruje satysfakcję ze swojego związku. To wskaźniki na tak wysokim poziomie jeszcze nienotowane. Pozytywnie o swoim małżeństwie najczęściej mówią ludzie młodzi, w wieku od 25 do 34 lat. Relacje z przyjaciółmi i znajomymi jako źródło stałej życiowej satysfakcji ocenia trzy czwarte Polaków (77 proc.). Zadowolenie z kontaktów towarzyskich jest również częstsze wśród młodszych niż wśród starszych Polaków. Niemal ośmiu na dziesięciu ankietowanych (78 proc.) jest zadowolonych z miejsca, w którym mieszka, i nie widzi potrzeby zmian. Jeśli pracuje w innym mieście, to częściej identyfikuje się z tym rodzinnym.

59 proc. z nas cieszy się stanem swojego zdrowia, podobnie jest z oceną aktualnie wykonywanej pracy. Połowa Polaków (51 proc.) jest usatysfakcjonowana ze swoich warunków życia (np. standardu i wielkości mieszkania oraz jego wyposażenia). Co ciekawe, deklarujemy się jako osoby szczęśliwe, mimo że najmniej satysfakcji odczuwamy z dochodów, które osiągamy. Tylko zaledwie co czwarty badany (23 proc.) jest przekonany, że są na odpowiednim poziomie. Pozostali albo czują się niedowartościowani wielkością osiąganych wpływów (40 proc.), albo postrzegają ją jako przeciętną (36 proc.). Tyle statystyka. Skąd jednak bierze się to poczucie szczęścia?

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Zarabiamy powyżej średniej krajowej, powiedzmy około 5 tys. zł netto. Mamy mieszkanie, na które trzeba było zaciągnąć 300 tys. zł kredytu na 30 lat. Mamy też samochód średniej klasy, taki za 50 tys. zł – też na kredyt. Te comiesięczne obciążenia razem ze stałymi kosztami życia – czynszem, opłatami za telefon, internet, paliwo do auta, żywność – zabierają nam około połowy dochodu. Na życie zostaje 2,5 tys. zł. Da się za to przetrwać, ale na pewno nie zaszaleć. A wciąż jesteśmy młodzi, chcielibyśmy się szybko dorobić, pożyć na poziomie, a nie od pierwszego do pierwszego.
I nagle, jak grom z jasnego nieba, spada na nas najszczęśliwsza wiadomość, jaką w życiu usłyszeliśmy (…)

Pełna wersja wydaniu w elektronicznym wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej": Szklanka pełna do połowy

W wydaniu weekendowym również:

Polska Partia Siedzących w Szatni

Mały poradnik ustawiania przetargów

Niewesołe życie staruszka

Prawdziwe oblicze Samoobrony

Liberalne myślenie do poprawy

Prawo to nie tylko zakazy i nakazy

Nasza wielka wojna o banki

Tureckiej Wiosny nie będzie

Mieszkanie albo praca

Niezła Franc(j)a

GS-y trzymają się mocno