Polacy mogą nie zrozumieć strajków na Śląsku. Uważa tak doktor Robert Sobiech z Uniwersytetu Warszawskiego. Zdaniem socjologa, cele protestujących są trudne do określenia i mogą być mylone z postulatami Prawa i Sprawiedliwości.

Doktor Sobiech powiedział w Polskim Radiu 24, że największą wadą protestów, które dziś rano odbyły się na Śląsku, jest słaba rozpoznawalność ich celów. "Reakcja społeczna na to co się na Śląsku wydarzyło też nie będzie zbyt przychylna. Socjologowie od dawna widzą, że jeśli jest jakiś ruch społeczny a jego roszczenia czy postulaty są niejasne, to nie zyskuje poparcia w opinii publicznej i nie pomaga w rozwiązaniu konkretnych spraw" - stwierdził doktor Sobiech.

Socjolog podkreśla, że związkowcy mówią o obaleniu rządu Donalda Tuska. "Taki postulat może ich bardzo łatwo upodobnić do polityków opozycji" - ocenia. Według niego, przeciętny Polak może pomylić protestujących ze zwolennikami Prawa i Sprawiedliwości. Zdaniem socjologa, odbiorca może nie mieć pewności, czy protestujący chcą załatwić sprawy ważne dla Polaków, czy też utorować drogę dla PiS.

Pracodawcy też nie rozumieją strajkujących związkowców

Związkowcy domagali się między innymi wydłużenia czasu obowiązywania ustawy o emeryturach pomostowych i podniesienia płacy minimalnej. Według Jeremiego Mordasewicza z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, utrzymanie systemu emerytur pomostowych bardzo zaszkodziłoby polskiej gospodarce i samym pracownikom. "Przywileje emerytalne pochłaniają rocznie blisko 30 miliardów złotych" - zaznaczył rozmówca Informacyjnej Agencji Radiowej. Dodał, że to co może zrobić rząd, to ograniczyć te przywileje, a pieniądze zostawić w przedsiębiorstwach, by mogły zwiększać inwestycje. Gdyby przedsiębiorstwa za mało inwestowały, można byłoby z tych pieniędzy finansować inwestycje publiczne. Zawsze przy inwestycjach tworzone są miejsca pracy, podczas, gdy finansowanie przywilejów emerytalnych zwiększa bieżącą konsumpcję, ale miejsc pracy od tego nie przyrasta - zaznaczył Jeremi Mordasewicz.

Niezrozumiałe dla ekonomisty jest także żądanie wycofania się z uelastycznienia czasu pracy. "Chodzi przecież o to, by przy wahaniach zamówień przedsiębiorcy nie musieli płacić przestojowego, kiedy nie mają zleceń a potem nie musieli wypłacać dodatków za godziny nadliczbowe, w momencie, kiedy pojawiają się zamówienia" - wyjaśnia Mordaseiwcz. Według rozmówcy IAR, jeśli rząd wydłuży okres rozliczeniowy i wprowadzi regulacje pozwalające elastycznie organizować czas pracy, to będzie można zatrudniać więcej osób.

Jeśli rząd nie spełni ich żądań - kolejne strajki we wrześniu

Na Śląsku o godzinie 10. zakończył Solidarnościowy Strajk Generalny. W proteście udział wzięli reprezentanci niemal wszystkich związków zawodowych, między innymi pracownicy służby zdrowia, oświaty, górnictwa, hutnictwa, energetyki, ciepłownictwa i kolei. Organizatorzy protestu tłumaczą, że przestrzegał rządzących przed ignorowaniem apeli pracowników.

Tymczasem związkowcy ostrzegają, że jeśli rząd nie przystanie na ich żądania, to we wrześniu sparaliżują kraj. Gdyby władze zgodziły się na związkowe postulaty, oznaczałoby to katastrofę dla budżetu państwa i obróciło się przeciwko pracownikom - uważa Jeremi Mordasewicz.