To burza w szklance wody - tak aferę z koniną udającą wołowinę komentuje norweski specjalista do spraw żywienia. Co więcej: zdaniem profesora Birgera Svihusa, Norwegowie powinni się cieszyć, że w lazaniach, które tak chętnie kupowali i zjadali, znaleziono mięso końskie zamiast wołowego, ponieważ jest ono dużo zdrowsze. Przede wszystkim zawiera więcej żelaza, cynku i witaminy B12. Poza tym jest mniej tłuste.

Norweski koncern NorgesGruppen otrzymał dziś potwierdzenie znalezienia koniny w mrożonych produktach sprzedawanych w sklepach tej firmy. To pierwszy w tym kraju potwierdzony przypadek wykrycia końskiego mięsa sprzedawanego jako wołowina. Wcześniej norweskie służby wycofały ze sklepów produkty firmy Findus w związku z podejrzeniami, że mogły one zawierać koninę.

Skandal z końskim mięsem udającym wołowinę dotknął wiele europejskich krajów, w tym Wielką Brytanię, Irlandię, Niemcy, Francję i Szwecję. Komisja Europejska chce, by we wszystkich krajach członkowskich UE przeprowadzono serie testów na przetworzonych produktach mięsnych, w tym badania DNA, na obecność koniny w wyrobach oznakowanych jako produkty wołowe.

Profesor Birger Svihus, który z uwagą śledzi doniesienia na ten temat, powiedział norweskiemu portalowi NTB, że rozumie zaniepokojenie władz sytuacją, w które na rynek trafia mięso niewiadomego pochodzenia. Z drugiej strony jednak wiele w całej sprawie hipokryzji, która zasadza się na niezrozumiałej awersji wobec koniny.

"Ludzie chcą mieć na talerzu apetyczny, soczysty, chudy kawałek mięsa, ale nie chcą przyjąć do wiadomości, że ten kawałek mięsa pochodzi z ciała zabitego zwierzęcia - a już szczególnie takiego, które darzą sympatią, czyli konia" - mówi profesor Svihus. Apeluje do swoich rodaków, by przeszli na wegetarianizm albo wreszcie uświadomili sobie, że jeśli jedzą mięso, to znaczy, że wcześniej w tym celu zostało zabite jakieś zwierzę.