Cztery dni trwał dramat kilkuset zakładników na polach naftowych na Saharze. Algierskim komandosom udało się wczoraj całkowicie przejąć kontrolę nad zakładami należącymi do koncernów BP i Statoil, zajętymi wcześniej przez islamskich bojowników.

Według algierskich władz, w czasie czterech ostatnich dni zginęło co najmniej 23 zakładników i 32 napastników. Większość ofiar straciła życie w czasie wczorajszego, ostatecznego szturmu na pola gazowe. Nie wiadomo jednak, czy bilans ten jest ostateczny, bo w In Amenas pracowało wielu obcokrajowców, a nie wszystkie rządy mogą doliczyć się swoich obywateli.

Wcześniej algierskim żołnierzom udało się uwolnić ponad 670 pracowników zakładów, w tym cudzoziemców. „Nasze główne zadanie teraz to sprowadzenie do domu tych Brytyjczyków, którzy przeżyli” - powiedział brytyjski sekretarz spraw zagranicznych William Hague.

Władze wielu krajów zachodnich potępiły atak. „Zrobimy wszystko, aby złapać terrorystów z Al Kaidy, gdziekolwiek są. Zrobiliśmy to w Iraku, Afganistanie, Jemenie, a teraz zrobimy to w Afryce” - podkreślał goszczący w Wielkiej Brytanii amerykański sekretarz obrony Leon Panetta.

Napastnicy to prawdopodobnie grupa islamskich radykałów pochodzących z różnych krajów Afryki. Byli bardzo dobrze uzbrojeni o czym świadczy pokazany w algierskiej telewizji arsenał przechwyconej od nich broni, wśród której były karabiny maszynowe, pociski rakietowe czy też pasy z ładunkami wybuchowymi.

Napatnicy twierdzą, że atak był odwetem za francuską operację w Mali. Domagali się też wypuszczenia na wolność osób siedzących w amerykańskich więzieniach za działalność terrorystyczną w Afganistanie i za udział w zamachu na World Trade Center w 1993 roku.