W styczniu minie rok, od kiedy dużą część Polaków poruszyło rzekome porwanie półrocznej dziewczynki z Sosnowca. Szybko okazało się, że mała Magda nie żyje; później zabójstwo zarzucono jej matce. Mimo upływu czasu sprawa wciąż budzi emocje i zainteresowanie mediów.

Prokuratorskie śledztwo w tej głośnej sprawie dobiega końca. W najbliższych dniach do katowickiego sądu powinien trafić akt oskarżenia przeciwko matce dziewczynki - Katarzynie W.

"Takie sprawy zawsze ludzi interesowały. Słynna sprawa Gorgonowej z okresu międzywojennego wciąż budzi u niektórych emocje, mimo upływu czasu. Zawsze gdzieś, gdzie pojawia się coś sprzecznego z tymi ludzkimi uczuciami, które uważamy za naturalne, albo gdy coś - jak morderstwo - jest wynaturzone, czego ludzie nie potrafią pojąć, przykuwa to uwagę" - ocenia psycholog prof. Katarzyna Popiołek z katowickiego ośrodka Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

Profesor uważa, że tę społeczną uwagę media roznieciły "w sposób ekstremalny i zdecydowanie nadmierny".

"Od początku wyglądało na to, że sprawa pachnie patologią, tłem kryminalnym. Dlatego rozgrzebywanie tego przez ludzi nieznających się na tych kwestiach to niezdrowa sensacja. A niezdrowe sensacje zawsze niosą za sobą coś, co budzi niesmak i pytanie, po co o tym jeszcze mówić" - wskazała prof. Popiołek.

Obserwatorzy mediów potwierdzają, że tragedia małej Magdy oraz wszystko to, co w tej sprawie nastąpiło później, to historia, która musiała budzić zainteresowanie - obfitująca w nagłe zwroty akcji i zaskakujące wydarzenia. O medialności sprawy zdecydował m.in. udział w niej właściciela biura detektywistycznego Krzysztofa Rutkowskiego. Gdy włączył się on w poszukiwania dziecka i zaczął organizować konferencje prasowe z udziałem rodziny Magdy, śledztwo w tej sprawie stało się niemal sprawą publiczną.

Poszukiwania miały swoją dramaturgię. Najpierw szukano rzekomego porywacza; powstał nawet policyjny rysunek, przedstawiający sylwetkę przestępcy. Później Rutkowski sfilmował wyznanie matki dziecka - 22-letniej Katarzyny W. - o tym, że dziewczynka zmarła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, a ona ukryła jej ciało. Detektyw (formalnie Rutkowski nim nie jest, bo stracił licencję) przekazał nagranie mediom i ściągnął je w miejsce, gdzie miało być ciało Magdy. Ale dziewczynki tam nie znaleziono. Zaangażowanie Rutkowskiego w tej sprawie badała później gliwicka prokuratura, ale nie znalazła dowodów na to, że doszło do przestępstwa.

Dzień po wyznaniu złożonym Rutkowskiemu zatrzymana przez policję Katarzyna W. sama pokazała policjantom zrujnowany kolejowy budynek, gdzie ukryła ciało. Wciąż trwają spekulacje, czy ktoś jej w tym pomagał. Nikt jednak nie usłyszał dotąd w tej sprawie zarzutów, poza samą Katarzyną W., która powtarzała wersję o nieszczęśliwym wypadku. Początkowo prokuratura zarzuciła jej nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka. Wersję o wypadku, podawaną przez matkę, potwierdziły wyniki sekcji zwłok, z której wynikało, że przyczyną zgonu dziecka był uraz głowy.

Po przekazaniu informacji, że Magda nie żyje, okazywane dotąd matce dziecka współczucie w wielu przypadkach przekształciło się w demonstrowany publicznie gniew i potępienie. Takie emocje towarzyszyły pogrzebowi dziecka, w którym wzięło udział około tysiąca osób.

Kolejne zwroty akcji, relacjonowane przez media, to m.in. aresztowanie Katarzyny W. i jej zwolnienie przez sąd wyższej instancji, a później rzekoma próba samobójcza w areszcie i relacje z mężem, który również stał się bohaterem konferencji prasowych i publikacji. Przełom w sprawie nastąpił w lipcu, gdy na podstawie opinii biegłych prokuratura zmieniła stawiany Katarzynie W. zarzut na zabójstwo. Według specjalistycznych ekspertyz, Magda miała zostać uduszona. Matka dziewczynki znowu trafiła do aresztu, ale i tym razem wypuścił ją sąd, uznając, że podejrzana nie ucieka i nie ma już możliwości mataczenia.

Postawienie kobiecie zarzutu zabójstwa córeczki ponownie roznieciło zainteresowanie sprawą. Katarzyna W. została bohaterką tabloidów; zgodziła się nawet na specjalną sesję fotograficzną. Jesienią śledztwo znów wróciło na medialne czołówki, gdy podejrzana zniknęła - przestała meldować się w komisariacie i zgłaszać się do prokuratury. Sąd zdecydował o jej aresztowaniu i wydał za nią list gończy. Kilka dni później zatrzymano ją w małej wsi pod Białymstokiem i umieszczono w areszcie - na razie do 14 stycznia.

Śledztwo w tej sprawie jest przedłużone do 24 stycznia, czyli do dnia, w którym w świat poszła wiadomość o rzekomym uprowadzeniu małej Magdy. Z informacji prokuratury wynika, że nie będzie już konieczności przedłużania postępowania, a akt oskarżenia ma być wysłany do sądu w najbliższych dniach. "Śledztwo jest na końcowym etapie" - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Katowicach Marta Zawada-Dybek.

Matka Madzi jest jedyną osobą, której w tej sprawie przedstawiono zarzuty. Poza zabójstwem Katarzynie W. zarzuca się też zawiadomienie organów ścigania o niepopełnionym przestępstwie oraz tworzenie fałszywych dowodów, by skierować postępowanie przeciwko innej osobie. "Obecnie nie ma podstaw do przedstawienia komukolwiek kolejnych zarzutów" - zaznaczyła prokurator.

Zawada-Dybek przyznaje, że odkąd jest rzecznikiem prasowym prokuratury nie spotkała się ze sprawą, która przez tak długi okres budziła tak ogromne zainteresowanie mediów. Na początkowym etapie śledztwa rzeczniczka była wręcz bombardowana telefonami, odbierała ich około stu dziennie. Grupa dziennikarzy przez wiele dni czekała pod budynkiem prokuratury, prosząc o informacje, nagranie, czy występ na żywo przed kamerą.

Prokuratura zapewnia, że zainteresowanie mediów nie miało żadnego wpływu na meritum sprawy, choć w pewnym zakresie przełożyło się na stronę techniczną śledztwa. Chodzi m.in. o oględziny w miejscu ukrycia zwłok. Po informacjach w środkach masowego przekazu, w miejsce, gdzie ukryto zwłoki dziecka przychodziło wielu ludzi. Przynosili znicze, listy i maskotki lub po prostu przyszli powodowani ciekawością. "W pewien sposób utrudniało to przeprowadzenie tych czynności" - przyznała Zawada-Dybek.

Prof. Popiołek nie dziwi się ludziom, którzy wciąż chętnie czytają o sprawie małej Magdy i oglądają telewizyjne relacje. Dziwi się natomiast mediom, że uparcie powracają do najdrobniejszych nawet i mało znaczących szczegółów sprawy.

"Po prostu należałoby temu łeb ukręcić i już skończyć. Ponieważ jednak zostało już rozkręcone zainteresowanie, to media wiedzą, że jeśli teraz znowu powiedzą coś sensacyjnego - będą czytane. Ujawnia się zła strona mediów, gdy uruchamia się informacje, które budzą niezdrową sensację; wystarczy spojrzeć na tabloidy" - wskazała profesor Popiołek.