Szef klubu PSL Jan Bury wystawiłby obecnemu rządowi czwórkę. Jego zdaniem najsłabszym ministrem jest Joanna Mucha. Nie szczędził też krytyki Bartoszowi Arłukowiczowi i Jackowi Rostowskiemu. Największym rozczarowaniem są dla niego inwestycje autostradowe przed Euro 2012.

W wywiadzie dla PAP w związku z rocznicą pracy rządu obecnej kadencji Bury ocenił, że powinny być organizowane regularne spotkania PO i PSL, bo - według niego - koalicja zbiera się tylko "jak jest problem". Zdaniem Burego minister finansów Jacek Rostowski powinien pełnić "funkcję usługową" w stosunku do Waldemara Pawlaka, który jest jedynym wicepremierem.

Odnosząc się do reformy sądów autorstwa Jarosława Gowina Bury powiedział, że boi się państwa, w którym "jeden człowiek mówi, że ma rację, a wszyscy inni się mylą", bo w historii "takie pomysły" się zdarzały

PAP: Na jaką ocenę zasługuje rząd Donalda Tuska po roku od wyborów?

J.B.: Nie jestem obiektywny. Ostatni rok był dobry. Funkcjonowanie rządu oceniłbym na czwórkę.

PAP: W przypadku Platformy będzie pan bardziej obiektywny. Kto z ministrów PO jest najsłabszym ogniwem?

J.B.: Najsłabsze ogniwo samo się nasuwa. Pani minister sportu się sama podawała do dymisji. Sama uznała, że to trudna działka. Jeśli minister oddaje się do dyspozycji, to znaczy, że w resorcie jest zamieszanie. Innym resortem, któremu trzeba się poważnie przyglądać to ministerstwo zdrowia, gdzie jest ciągle mnóstwo problemów: związanych z funkcjonowanie NFZ, zadłużaniem się szpitali, czy przekształcaniem szpitali w spółki.

PAP: Bartosz Arłukowicz sobie nie radzi jako minister?

J.B.: Arłukowicz na pewno był lepszym posłem, niż jest teraz ministrem. Łatwiej jest zabierać głos na różne tematy w Sejmie. Trudniej jest odpowiadać za konkretny resort i podejmować decyzje. To bardzo trudne środowisko. Bartosz Arłukowicz w ostatnim roku przeszedł chrzest bojowy. Czas pokaże, jak sobie poradzi.

PAP: Jakie było pańskie największe rozczarowanie związane z rządem w ostatnim roku?

J.B.: Szkoda, że nie udało się dopiąć na Euro 2012 inwestycji autostradowych. Infrastruktura drogowa była bardzo oczekiwana i jest wciąż bardzo ważna. To największe zaniechanie. Mimo chęci, nie powiodło się.

PAP: Do tego zaczęli padać podwykonawcy autostrad.

J.B: I padają dalej. Odnoszę wrażenie, że nie do końca przygotowaliśmy odpowiedniej wielkości front robót.

PAP: Kto zawinił?

J.B.: Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie sprostała wielkiemu inwestycyjnemu procesowi.

PAP: A minister transportu Sławomir Nowak?

J.B.: Sam minister Nowak miał niewiele do powiedzenia, bo to poprzedni skład resortu de facto wszystko zaplanował. On mógł tylko przecinać wstążki albo patrzeć jak firma pada i się wycofuje z danego odcinka autostrady.

PAP: Kto pana zdaniem jest najlepszym ministrem z PO?

J.B.: Minister kultury Bogdan Zdrojewski wykazuje dużą determinację z zakresie dbałości o dobra kultury. Stąd jest ministrem drugą kadencje. Szef resoru obrony Tomasz Siemoniak jest świetnym urzędnikiem państwowym. Jest skromny i pracowity. Uspokoił sytuację w wojsku, jeśli chodzi o sprawy kadrowe i politykę obronności. Polepszyły się, moim zdaniem, relacje prezydent - rząd. W czasie urzędowania Bogdana Klicha nie było takiej sielanki. Najlepszego ministra wybierałbym pomiędzy tymi dwoma.

PAP: Dlaczego na linii Waldemar Pawlak - Jacek Rostowski iskrzy?

J.B.: Waldemar Pawlak jest wicepremierem od spraw gospodarczych i ministrem gospodarki. Minister finansów powinien pełnić wobec niego funkcję usługową. Rostowski nie jest wicepremierem, a często w ostatnich dwudziestu latach ministrowie finansów byli wicepremierami. Chociażby Grzegorz Kołodko czy Leszek Balcerowicz. W rządzie jest jeden wicepremier. Nazywa się Waldemar Pawlak.

Mam wrażenie, że w przypadku Rostowskiego rola ministra finansów stała się większa. Funkcja głównego księgowego urosła do funkcji głównego ekonomisty rządu. Rostowski powinien być bardziej otwarty na pomysły Pawlaka, które spowodują nowe przychody do budżetu państwa. Niektóre z nich może nie przynoszą oszczędności od razu, ale za rok czy dwa. Pawlak tak patrzy na gospodarkę. Poza tym Rostowski, jako minister, nie przeprowadza reform.

PAP: To znaczy?

J.B.: W ministerstwie finansów przez pięć lat Jacek Rostowski nie przeprowadził zbyt wielu reform. Dlaczego zamiast kliku instytucji kontrolnych czy skarbowych, które istnieją w Polsce, nie mogła powstać jedna agencja finansowa czy skarbowa? W niektórych krajach unijnych pobór danin publicznych jest w jednym miejscu. W Polsce jest urząd skarbowy, izby celne, samorządy pobierają swoje daniny, ZUS swoje. Mogłaby to robić jedna instytucja.

Dużo jest zaniedbań, jeśli chodzi o interpretację przepisów podatkowych, które są ciągle w Polsce niejednolite. Co izba skarbowa, to jest inna interpretacja. Jesteśmy w jednym państwie. Polska nie jest krajem federacyjnym, jak Stany Zjednoczone. Nie ma jednolitej wykładni prawa finansowego czy podatkowego. To nie jest aż tak trudny problem. To byłoby ułatwienie dla przedsiębiorców.

Mało tego - w urzędach skarbowych, izbach są przerosty organizacyjne. Minister finansów często oczekuje od innych resortów redukcji, a może by tak zaczął od siebie? Zapytamy się, ilu jest wiceministrów finansów? Pewnie najwięcej z wszystkich resortów, prawda?

PAP: To długa lista.

J.B.: Nawet nie do końca znana przeciętnemu obywatelowi. Nie wiadomo nawet, kto za co odpowiada. Moim zdaniem trzeba by tu też walnąć się w swoje własne piersi. Trzeba obniżać koszty funkcjonowania państwa, ale też koszty funkcjonowanie swojego obszaru. Potężnego obszaru, gdzie jest potężna liczba zatrudnionych ludzi. Pod resort finansów podlega dziesiątki tysięcy pracowników.

PAP: Zdaniem b. ministra rolnictwa Marka Sawickiego spory między Pawlakiem a Rostowskim szybciej powinien rozstrzygać premier.

J.B.: Gdyby problemy między Pawlakiem a Rostowskim trwały krócej, mielibyśmy dzisiaj więcej efektów. Na temat VAT-u kasowego mówi się parę ładnych lat.

PAP: Udało się dopiero

J.B.: ...kiedy Pawlak podjął rozmowy z opozycją i zaczął o tym mówić szerzej. Minister Rostowski pewnie uznał, że trzeba się nieco posunąć.

PAP: Dzięki spotkaniom Waldemara Pawlaka z Jarosławem Kaczyńskim, Januszem Palikotem i niemal całą opozycją?



J.B.: Tak. Może była to presja psychiczna. Rostowski doszedł do wniosku, że będzie to tylko ułatwienie. Może wchodziła też w grę presja przedsiębiorców. Udało się. Ale moim zdaniem szkoda czasu na takie przekonywanie się. W przypadku dobrych rozwiązań powinno się powoływać zespół z obu stron i powinno się mu dać zielone światło, by pracował nad dobrym modelem. Jak nie - to niech Rostowski przedstawi lepsze propozycje. A jest trochę tak: sam nie ma, ale drugiemu zablokuje.

PAP: Za co można pochwalić rząd w ostatnim roku?

J.B.: Rząd przeprowadził reformy emerytalne. PSL brało w tych dyskusjach aktywny udział. Następuje realizacja zapowiedzi sprzed kilku miesięcy dotyczących m.in. polityki prorodzinnej, czyli wsparcie dla żłobków i przedszkoli. Duże sukcesy może sobie zapisać na swoje konto minister pracy, bo rozwiązania w zakresie wydłużenia urlopów macierzyńskich są jego pomysłem.

Waldemar Pawlak, jako minister gospodarki, ma na koncie w ostatnim roku kolejne ustawy deregulacyjne. Pojawi się też nowa, bardzo oczekiwana ustawa o odnawialnych źródłach energii. Niezmiernie ważna jest też zapowiedź premiera dotycząca inwestycji. To inwestycje kluczowe dla państwa, tzw. liniowe, czyli w infrastrukturę sieciową, gazową, naftową i energetyczną. Ostatni raz taki rozmach inwestycyjny miał miejsce w Polsce 40 lat temu.

PAP: Powiedział pan, że Joanna Mucha oddając się do dyspozycji premiera przyznała się do zamieszania w resorcie. Czy Marek Sawicki podając się w lipcu do dymisji po wybuchy afery "taśmowej" też to przyznał?

J.B.: Sawicki zachował się odpowiedzialnie. Jak to wszystko wybuchło był nieprawdopodobny jazgot. Sawicki zachował się jak dojrzały polityk. Mógł się oddać do dyspozycji premiera, a podał się do dymisji. Premier mógł ją przyjąć lub nie. Dość szybko podjął tę decyzję, przyjmując dymisję.

Więcej było w tym jazgotu i humbugu, niż faktów. Można tak powiedzieć dzisiaj, z perspektywy paru miesięcy. Wtedy z ekranów telewizji, z radia i z prasy taśmy Serafina nie schodziły.

Przed Serafinem też paru facetów było nagranych, jak Gudzowaty i Oleksy, Beger i Lipiński, czy Mojzesowicz. Pytanie - gdzie były te dymisje i kilkutygodniowe jazgoty w mediach? Skończyło się to na dwóch, czy trzech dniach pisania i temat minął. Tu jednak był wakacyjny, ogórkowy sezon.

Gdy zaczęły się sprawy Amber Gold i OLT Express temat sam zniknął. Dziś wszyscy się o nim wypowiadają z uśmiechem na twarzy, bo było w tych taśmach wielkie "G", a zrobiono z tego wielki polityczny problem.

PAP: Sawicki poniósł niezasłużoną karę?

JB: Jak się posłuchało tylko dwóch autorów taśmy, źle to brzmiało. Dziś wiemy, że ani w CBA, ani w prokuraturze nic nowego się nie pojawiło i potwierdzenia na te fakty nie ma. Wręcz przeciwnie - są nawet umorzenia spraw. Był jeden wielki humbug. Pytanie - czy warto było dla niego poświęcać ludzi na funkcjach i robić z tego polityczne harakiri.

PAP: Warto było?

J.B.: Uważam, że nie było w tym wszystkim wielkiej winy Sawickiego, a kara została poniesiona głównie przez niego. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że o problemie z Amber Gold niektórzy też wcześniej wiedzieli. A taśmy to przy sprawie Amber Gold było małe piwo.

PAP: Jak taśmy wpłynęły na relacje w koalicji. Stronnictwo było grillowane?

J.B.: Tak.

PAP: Premier długo zwlekał z powołaniem nowego ministra?

J.B.: Nie wiem, czy długo. Mam wrażenie, że pan premier przez chwilę sam chciał być ministrem rolnictwa, ale doszedł do wniosku, że nie jest w tym najlepszy. Zna się na wielu rzeczach, ale na rolnictwie niekoniecznie. Może poza uprawą ziemi w doniczkach.

PAP: Waldemar Pawlak powiedział w jednym z wywiadów, że chciałby zmian w kierunku bardziej poukładanego mechanizmu współpracy. PSL jest zaskakiwane pomysłami PO?

J.B.: Nawet posłowie Platformy dowiadują się z mediów albo na sali sejmowej o jakimś ciekawym pomyśle. Albo z SMS-a. Czasem widzę ich zaskoczenie, więc co tu mówić o innych partiach, jak PSL. Na pewno warto by było organizować raz na miesiąc koalicyjne spotkanie obu partii. Można by planować pół roku do przodu i podsumować to, gdzie jesteśmy.

PAP: Kiedyś dochodziło do takich nieformalnych spotkań. Teraz ich nie ma?

J.B.: Mam wrażenie, że spotkania mają charakter incydentalny. Jak jest problem - to się koalicja zbiera. A to powinien być funkcjonujący mechanizm, którego nie ma. Składam to na karb kryzysowego zarządzania państwem. Brakuje mechanizmów, które funkcjonowały w spokojnych czasach. Najważniejsze jest to, że w koalicji Pawlak z Tuskiem mają dobre relacje. Raz na tydzień przed rządem się spotykają.

PAP: W przypadku rozporządzenia ministra Jarosława Gowina dotyczącego sądów argumenty PSL trafiły w próżnię.

J.B.: Uważamy, że jest to niszczenie Polski lokalnej i otwarcie furtki do likwidacji powiatów. Nie jest tak, że środowiska powiatowe są przeciw, miasta powiatowe przeciw, Krajowej Rady Sądownictwa przeciw, wszystkie partie poza jedną przeciw, a minister mówi: a ja wiem, że mam rację. Boję się państwa, w którym jeden człowiek mówi, że ma rację, a wszyscy inni się mylą.

W historii takie pomysły już bywały, że jeden wiedział lepiej, niż wszyscy. To przykład różnicy zdań w koalicji. Platforma tydzień temu poparła projekt obywatelski i zagłosowała za skierowaniem go do komisji. Coraz mniej z tego rozumiem, ale myślę, że PO wie, co robi.

PAP: Jak wygląda zaufanie między koalicjantami?

J.B.: W większości głównych spraw ufamy sobie. To jest fundament dobrej koalicji.

PAP: Platforma może wybrać innego koalicjanta - Ruch Palikota lub SLD.

J.B.: W polityce nic nie trwa po wszech czasy. Koalicja jest jak małżeństwo, którego nie da się uratować za wszelką cenę. Jeśli Platforma uzna, że większą miłości chce obdarzyć Ruch Palikota, czy SLD - to nic na siłę.