Agnieszka Radwańska nie powtórzyła sukcesu sprzed roku w turnieju WTA Tour Premier na twardych kortach w Tokio (pula nagród 2,17 mln dolarów). Rozstawiona z numerem trzecim polska tenisistka przegrała w finale z Rosjanką Nadieżdą Pietrową (nr 17.) 0:6, 6:1, 3:6.

23-letnia Radwańska jest trzecia w świecie, nie obroniła w Tokio tytułu wywalczonego przed rokiem, a tym samym 900 punktów. Porażka w finale dała jej jednak 620 pkt, które wystarczą do utrzymania obecnej pozycji w klasyfikacji WTA Tour. Starsza o siedem lat Pietrowa zajmuje 18. miejsce.

Wynik meczu można uznać za kwintesencję kobiecego tenisa, który jest zazwyczaj zmienny i pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Dzieje się tak w dużym stopniu dlatego, że serwis nie jest - może poza amerykańskimi siostrami Sereną i Venus Williams - tak skuteczną bronią, jak u mężczyzn.

W pierwszym secie, trwającym 31 minut, Radwańska nie zdołała ani razu utrzymać własnego podania, ale i nie miała żadnej szansy na przełamanie serwisu rywalki. Natomiast Rosjanka wykorzystała trzy z siedmiu "break pointów", a partię zakończyła trzecim asem w meczu.

Już na otwarcie drugiej Polka ponownie znalazła się w poważnych opałach, bowiem rozpoczęła swojego gema od stanu 0-40. Wygrała jednak pięć kolejnych wymian, a także cztery następne gemy.

Tę serię Pietrowa przerwała dopiero przy 0:5, gdy po raz pierwszy w secie, trwającym 29 minut, zdołała utrzymać podanie. Jednak chwilę później krakowianka wyrównała stan meczu, rozstrzygając partię na swoją korzyść 6:1.

Decydująca, najbardziej wyrównana, część sobotniego finału długo toczyła się zgodnie z regułą własnego podania, a obie tenisistki nie dawały sobie nawzajem prezentów w postaci "break pointów".

Tak był do stanu 4:3 dla Rosjanki, która wówczas wykorzystała jedyną okazję do przełamania serwisu Polki. Chwilę później wyszła na 40-0, a kończyła spotkanie przy drugim meczbolu, po godzinie i 41 minutach gry.

W sobotę Pietrowa miała przewagę w asach serwisowych 11-6, a nieznacznie słabiej od Radwańskiej wypadła w podwójnych błędach 4-3.

"Pierwszy i trzeci set był w moim wykonaniu idealny. To mój największy sukces w karierze. Jeszcze nigdy nie triumfowałam w tak dużym turnieju. Nie przypuszczałam, że może się to udać" - skomentowała Rosjanka.

Był to ich piąty pojedynek, a po raz drugi lepsza okazała się Pietrowa, która poprzednie zwycięstwo odniosła również w stolicy Japonii w 2008 roku.

W tamtym sezonie trafiły na siebie jeszcze trzykrotnie, a krakowianka wygrała na twardej nawierzchni w wielkoszlemowym Australian Open w Melbourne, na trawie w Eastbourne i w hali Linzu.

Sobotni finał przyniósł Polce czwartą w karierze porażkę w tej fazie turnieju, po występach w Pekinie w 2009 roku, rok później w San Diego i w tym sezonie w wielkoszlemowym Wimbledonie.

Schodząc z kortu miała łzy w oczach. "Byłam naprawdę wkurzona" - skomentowała sytuację, kiedy rzuciła rakietą o kort. "Finał jest zawsze bardzo emocjonalny. To był dziwny mecz, bardzo szarpany, jak rollercoaster (z ang. kolejka górska - PAP). Ale taki właśnie jest kobiecy tenis. Nigdy nie wiadomo co się za chwilę stanie, więc trzeba walczyć do samego końca" - powiedziała Radwańska.

W Tokio wywalczyła premię w wysokości 192 tysięcy dolarów (zwyciężczyni 385 tys.), ale także - podobnie jak wszystkie uczestniczki półfinałów - wolny los w pierwszej rundzie rozpoczynającego się w sobotę większego turnieju WTA Tour rangi Premier I na twardych kortach w Pekinie (z pulą nagród 4 828 050 mln dol.). Tam również Polka triumfowała w poprzedniej edycji.

Teraz wyjdzie do gry najwcześniej w poniedziałek, a zmierzy się z zwyciężczynią pojedynku między dwoma chińskimi posiadaczkami "dzikich kart" Shuai Zhang i Qiang Wang.